- Widzieliśmy, jak pracuje wojsko. Na temat wojska to już w ogóle szkoda mówić. Jedną kłodę wyciągali prawie pół dnia. Gdzie my z chłopakami przez pół dnia udrożniliśmy chyba trzy, cztery kilometry - opowiada w rozmowie z TVN24 Marek Lewandowski, ochotnik, który pracował przy udrażnianiu Brdy po nawałnicy.
Trwa sprzątanie i naprawianie szkód po ogromnej nawałnicy, która przeszła nad częścią województw.
Na Pomorzu najbardziej ucierpiał Rytel (pow. chojnicki), gdzie nawałnica uszkodziła 150 domów w miejscowości, liczącej ok. 3 tysięcy mieszkańców.
Poszkodowani bardzo szybko się zorganizowali. Akcję sprzątania koordynuje sołtys Łukasz Ossowski. W środę rano mieszkańcy spotkali się na wspólnej odprawie. Wszystko po to, żeby jeszcze skuteczniej i szybciej uporać się z wiatrołomami, zwłaszcza tymi, które zalegają w korycie rzeki Brdy.
Koryto Brdy udrażniają też od wtorku żołnierze. Do dyspozycji mają specjalistyczne maszyny inżynieryjne, samochody ciężarowo-terenowe, łodzie, spycharki oraz amfibie. Długość rzeki, na której są połamane drzewa to ok. 24 kilometry.
"Warunki są tragiczne"
Pan Marek Lewandowski, ochotnik, który pracował przy udrażnianiu Brdy w rozmowie z TVN24 opowiadał o usuwaniu skutków nawałnicy.
- Żeśmy wyciągali powalone drzewa z kanału. Warunki są normalnie tragiczne, po pas w wodzie cały dzień żeśmy siedzieli, tego się nie da powiedzieć po prostu, jakie tam warunki panują - opowiadał pan Marek.
- I cały czas - koledzy jeszcze tam zostali - mamy około 500 metrów do mostu, żeby udrożnić kanał. Po prostu tego się nie da opowiedzieć normalnymi słowami - dodał.
Pan Marek mówił również o - wątpliwej, jego zdaniem - pomocy, jaką przy udrożnieniu Brdy udzieliło wojsko.
- Widzieliśmy, jak pracuje wojsko. Na temat wojska to już w ogóle szkoda mówić. Jedną kłodę wyciągali prawie pół dnia. Gdzie my z chłopakami przez pół dnia udrożniliśmy chyba trzy, cztery kilometry. Profesjonalizm, jeśli chodzi o wojsko to jest masakra - stwierdził.
Bez ogłoszenia stanu klęski
- No i przede wszystkim powinien być ogłoszony przez wojewodę stan klęski żywiołowej. Bezwzględnie. Przecież tam to wygląda normalnie jak w piekle - podkreślił pan Marek.
Inne zdanie na temat konieczności wprowadzenia stanu klęski żywiołowej ma jednak szef MSWiA, a także wojewoda pomorski.
Minister Błaszczak, pytany na konferencji prasowej o to, dlaczego - w sytuacji tak dużych zniszczeń po nawałnicach - w regionach najbardziej poszkodowanych nie został wprowadzony stan klęski żywiołowej, powiedział: "stan klęski żywiołowej jest ogłaszany na podstawie ustawy z 2002 roku. Wiecie państwo, ile razy w Polsce został ogłaszany stan klęski żywiołowej? Ani razu".
Jak dodał, "stan klęski żywiołowej jest ogłaszany w sytuacji, w której niezbędne jest skorzystanie z przepisów przewidzianych w tej ustawie".
- Oczywiście przypatrujemy się tej sytuacji, analizujemy przebieg działań i podejmujemy adekwatne decyzje - dodał Błaszczak
Z kolei wojewoda pomorski Dariusz Drelich poinformował w środę, że nie wystąpił z wnioskiem o wprowadzenie stanu klęski, ponieważ "nie widział ku temu przesłanek". Jak dodał, wszystkie działania służb były skoordynowane i "nie było potrzeby wprowadzania stanu klęski żywiołowej, żeby użyć wojska".
- Musimy brać pod uwagę, że jest to pewien stan wyjątkowy, który nakłada pewne obowiązki i ograniczenia dla mieszkańców, dla obywateli, którzy albo są mieszkańcami, albo przebywają na tym terenie - tłumaczył wojewoda pomorski.
Zgodnie z obowiązującym prawem, podstawą wprowadzenia stanu nadzwyczajnego (m.in. stanu klęski żywiołowej) jest rozporządzenie rządu. Stan klęski żywiołowej ogłasza się na czas określony, niezbędny, by zapobiec następstwom tej klęski lub do usunięcia jej skutków, ale nie dłuższy niż 30 dni.
Rząd może wprowadzić stan klęski żywiołowej na terenie, na którym do niej doszło, a także na terenach, na których wystąpiły lub mogą wystąpić jej skutki. Rada Ministrów stan klęski ogłasza z własnej inicjatywy lub na wniosek wojewody.
Autor: azb/sk / Źródło: tvn24.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24