|

"Nie byłam gotowa umierać, żeby mieć 'piękną śmierć'. Po co?"

rozmowa Jacka Tacika z Haliną Birenbaum
rozmowa Jacka Tacika z Haliną Birenbaum
Źródło: TVN24

Pamiętam, że było szaro. Mimo że to był maj. Żadnej nadziei, że uda nam się ukryć, że się uratujemy, że przeżyjemy - wspomina Halina Birenbaum. Będąc dzieckiem, przeżyła powstanie w getcie warszawskim. Razem z matką i bratem ukrywali się w bunkrze. Do początku maja, gdy Niemcy odkryli ich kryjówkę.

Artykuł dostępny w subskrypcji

- Idąc na Umschlagplatz, usłyszałam dźwięk pianina. Ktoś grał po drugiej - aryjskiej stronie muru. Dziwne uczucie. To pianino jeszcze istnieje? Komuś chce się jeszcze go używać? W takim momencie? - pyta Halina Birenbaum w rozmowie z Jackiem Tacikiem, który odwiedził ją w jej domu na przedmieściach Tel Awiwu w Izraelu.

Urodziła się 15 września 1929 roku w Warszawie. Jest polsko-izraelską pisarką, poetką i tłumaczką. Spod jej pióra wyszły m.in. "Nadzieja umiera ostatnia", "Powrót do ziemi praojców" oraz "Życie każdemu drogie". Od 1947 roku mieszka w Izraelu.

Jacek Tacik: Jaki to był dzień?

Halina Birenbaum: 19 kwietnia? Nie wiem, bo już byłam w bunkrze. Na Miłej 3. Trzy długie tygodnie. I to z bunkra wzięli nas na Majdanek.

Ile miała pani lat, gdy wybuchło powstanie w getcie?

Trzynaście.

Niemcy utworzyli w Warszawie getto dla ludności żydowskiej
Getto żydowskie w Warszawie z czasów II wojny światowej (nagranie archiwalne, bez dźwięku)

Wiedziała pani, że do niego dojdzie?

Tak.

Panował strach, że Niemcy się zemszczą i wszystkich pozabijają. Ale po czasie, gdy kolejne grupy Żydów były wywożone z getta do obozów koncentracyjnych, przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Dominowało pragnienie, chęć zrobienia czegoś. Przeciwstawienia się Niemcom. Obrony. Walki o życie.

Moja mama - przeciwnie. Chciała się schować. To był czas, gdy Niemcy ponieśli gigantyczną klęskę pod Stalingradem. Wydawało się, że wojna za chwilę się skończy, że naziści będą musieli się poddać.

Chowaliśmy się pod piwnicami. Wcześniej - w piwnicach, ale nastał czas, gdy trzeba było zejść jeszcze głębiej pod ziemię, a dokładnie pod gruzy budynków. Niemcy burzyli kolejne kamienice i domy.

Mojego ojca już nie było.

"Nasz bunkier był pod ruinami domu"
Źródło: TVN24

Zginął?

Złapała go policja żydowska. Pobiła dotkliwie. I zapakowała do pociągu jadącego do obozu, a nam - jakimś cudem - udało się uciec. Mama oddała im ostatnie kosztowności. Ukryliśmy się w kanale. I nie ruszaliśmy się do czasu, aż pociąg odjechał. Przyznam, że chciałam wyjść, bo bałam się, że za chwilę Niemcy przyjdą i nas zabiją. To samo Chilek - mój brat, który pracował na Umschlagplatz. Był porządkowym. Miał taką specjalną blaszkę ze swoim numerem. Gdy odjeżdżał pociąg do Treblinki, trzeba było uprzątnąć rzeczy, które powypadały ludziom z bagaży. Albo usunąć rannych, ciężko chorych i trupy.

Moja mama kazała nam siedzieć cicho.

Miałam jeszcze jednego brata: Marka - studenta medycyny, który w getcie dostał zatrudnienie w szpitalu. Jego nie było wtedy z nami.

Walczyli w powstaniu?

Nie.

Po prostu chcieli przeżyć...

…ale chęć przeżycia była już sama w sobie walką o życie. W warunkach, które tam panowały, to bohaterstwo. Chowanie się w bunkrze, bez powietrza, bez miejsca, w ciemnościach. Jak to inaczej nazwać?

Ci, którzy złapali za broń, pragnęli "pięknej śmierci"?

Nie ma pięknej śmierci. Śmierć to śmierć. Życie jest warte wszystkich poświęceń. Potrafiłam oddać ostatni kawałek chleba bratowej w Oświęcimiu, bo umierała z głodu. To mogłam zrobić. Ale nie byłam gotowa umierać, żeby mieć "piękną śmierć". Po co?

Marek, mój brat, też pragnął żyć. Gdy już trafił do pociągu do Treblinki, czyli do śmierci, wyskoczył z jego małego okienka. Ranił się, ale przeżył. Udało mu się wrócić do Warszawy. Nie chciał "pięknie umierać".

Halina Birenbaum: nie ma pięknej śmierci
Źródło: TVN24

Była pani zła na powstańców?

Nie.

…że za powstanie Niemcy zemszczą się na wszystkich?

Już nie. Może gdyby powstanie wybuchło wcześniej, to tak. Ale wtedy, w 1943 roku, Niemcy i tak zamierzali nas wywieźć z getta.

Kiedy pani usłyszała o dowódcach powstania? Kiedy usłyszała pani o Anielewiczu, Edelmanie, Rotemie?

Już po wojnie. W getcie działała konspiracja. Jak się w niej nie było, o niczym praktycznie się nie wiedziało.

To co wydarzyło się 19 kwietnia?

Tak jak powiedziałam: byłam w bunkrze. Na Miłej. Moja mama musiała zapłacić dużo pieniędzy za miejsca dla nas. I za wodę. I za to, żeby wentylatory chodziły. Dzięki nim mieliśmy trochę powietrza.

Mieliśmy swoją żywność. Mama była przekonana, że spędzimy pod ziemią kilka miesięcy i że w końcu Rosjanie wejdą do Warszawy.

Getto zupełnie się zmieniło. Stało się puste. Zostało w nim garstka Żydów. Reszta była już w Oświęcimiu. Moja rodzina - poza ojcem, którego złapali i wywieźli - trzymała się razem.

18 kwietnia wieczorem - dzień przed wybuchem powstania - Marek, mój brat, nakazał nam, aby iść jak najszybciej do schronu. Miał informacje, że wydarzy się coś niedobrego. Musiał wiedzieć o powstaniu. Zabronił zabierania ze sobą jedzenia. Ostrzegł, że grupa szabrowników nam je zabierze. Obiecał, że kolejnego dnia przyniesie je do schronu. Ale kolejnego dnia już nie było. Jutra już nie było.

Mieliśmy tylko to, co było w koszyczku mamy, z którym nigdy się nie rozstawała: butelkę oleju, kilogram cukru, słoik marmolady i trochę mąki, żeby móc zrobić kluski.

W pamięci pozostał mi długi korytarz, jakby labirynt. Szło się i szło się. Prowadził do pomieszczenia, gdzie były trzypiętrowe prycze. Ja z mamą wylądowałam na jednej z nich. Obok - mój brat Chilek ze swoją narzeczoną Helą.

Nie mieliśmy jedzenia.

Niemcy chodzili od domu do domu. Podkładali ogień. Palili ludzi żywcem. Równali budynki z ziemią. A po tym podkładali materiały wybuchowe, żeby mieć pewność, że ci, którzy ukryli się w ich piwnicach, nie przeżyją.

Przetrwaliśmy w bunkrze trzy tygodnie. Do początku maja. Bez jedzenia. Tylko o cukrze. Marek, mój drugi brat, który ukrywał się poza gettem, nie mógł do nas przyjść. Nie mógł przynieść nam jedzenia.

Spotkaliśmy się dopiero po wojnie. Przypadkiem. Na ulicach Warszawy. Nie miałam o nich żadnych wiadomości. Wiedziałam tylko, że uciekł z pociągu do Majdanku. Powiedzieli mi sąsiedzi z Nowolipek, których spotkałam w Oświęcimiu.

"Po prostu chodzili i podpalali dom za domem. I ludzie się spalali żywcem"
Źródło: TVN24

Będąc w bunkrze, rozumiejąc, że na powierzchni toczą się walki, liczyła pani, że Polacy przyjdą z pomocą?

Nie. Myśleliśmy tylko o jednym: żeby nas nie zabrali do Treblinki, żeby przeżyć, żeby wytrzymać jeszcze trochę. Nie mieliśmy jednak żadnej wiedzy na temat tego, co działo się nad nami. Na powierzchni. W getcie.

Od czasu do czasu ktoś wychodził z naszego schronienia w poszukiwaniu jedzenia. Kręcił się po opustoszałych mieszkaniach. Był w innych bunkrach. I musiał wpaść, bo nas wydał. W końcu przyszli Niemcy.

Po trzech tygodniach?

Zgadza się.

Koniec?

Zawsze miałam szczęście do życia.

Jeszcze przed tym, gdy zeszliśmy do bunkra na Miłej, zaprzyjaźniłam się z Erną. Dziewczynka była w moim wieku. Dużo czasu spędzałyśmy razem. Nauczyła mnie fokstrota - to taki taniec towarzyski.

I gdy zapadła decyzja o przeniesieniu się do schronu, jej mama zaproponowała, żebyśmy poszli z nimi. Mieli miejsce w bunkrze na Nalewkach. Byłam przeszczęśliwa, że będę mogła się z nią bawić. Ale mój brat Marek był kategoryczny: kazał mi się trzymać rodziny.

I Erna nie przeżyła. Niemcy zalali jej bunkier. Wszyscy się utopili. Pozostało po niej tylko wspomnienie.

Gdyby Marek mi wtedy nie zakazał, byłabym szczęśliwa, że mogę spędzić czas z Erną. No, ale zginęłabym razem z nią.

Innym razem Niemcy zorganizowali selekcję na Miłej i Krochmalnej. Tłumaczyli, że potrzebują rąk do pracy. Rozdawali numerki. I moja mama dostała taki zielony numerek. I to bez łapówki. Inni oddawali swoje kosztowności, brylanty, żeby się załapać. A moja mama po prostu była dobrą szwaczką. Szyła mundury. Potrzebowali jej.

I stojąc w kolumnie, mama zgubiła kartkę z numerkiem. Musiała jej gdzieś wypaść, ale była pewna, że i tak dostanie pracę. I cudem spotkaliśmy sąsiada, który - usłyszawszy, że mama zgubiła kartkę - kazał jej jak najszybciej uciekać. "Jeszcze z dzieckiem się tam pchasz?" - był poddenerwowany.

Mama posłuchała.

I szybko się okazało, że fabryka, w której miała dostać zatrudnienie, została zamknięta. Niemcy postanowili wywieźć wszystkich jej pracowników do Treblinki. Także dyrektora, który brał łapówki: złoto i kosztowności.

Gdyby nie zgubiony numerek, to byłby koniec mojej mamy. A wraz z końcem mojej mamy, to byłby mój koniec.

"Ich bunkier został zatopiony. Nikt nie został"
Źródło: TVN24

Jak wyglądało getto po trzech dniach od wybuchu powstania, gdy pani wyszła na powierzchnię?

Idąc od Miłej na Umschlagplatz, gdzie prowadzili nas Niemcy, mijaliśmy tylko ruiny domów. Nie było już ani jednego budynku. Tylko ich spalone fragmenty. Pojedyncze mury, gruzowiska cegieł lub stropów.

Pamiętam, że było szaro. Mimo że to był maj. Żadnej nadziei, że uda nam się ukryć, że się uratujemy, że przeżyjemy.

Idąc na Umschlagplatz, usłyszałam dźwięk pianina. Ktoś grał po drugiej - aryjskiej stronie muru. Dziwne uczucie. To pianino jeszcze istnieje? Komuś chce się jeszcze go używać? W takim momencie?

Powstanie upadło?

Tak.

Była pani dumna z tych, którzy przeciwstawili się Niemcom?

Nie. Nic mnie to nie obchodziło. Zajmował mnie tylko głód. Jedna kostka cukru. I trochę wody. I tak przez trzy tygodnie.

I byłam przerażona, gdy nas złapali. Tam, w bunkrze, było bardzo gorąco. Chodziliśmy w samych koszulkach. I pamiętam, gdy mama mi powiedziała, żebym się ubrała, bo nas nakryli. "Nakryli nas?" - nie mogłam uwierzyć.

Halina Birenbaum
Halina Birenbaum
Źródło: TVN24

Powstańcy pchali się na śmierć?

To są rzeczy, o których nie tylko się nie wiedziało w getcie, ale nawet nikt nie miał głowy, żeby o nich myśleć. O jakimś bohaterstwie. Tam żyło się w śmierci. Śmierć kryła się za każdym rogiem, za każdymi drzwiami.

To są pytania, które zaczęto stawiać długo po wojnie. Już w Izraelu. Dużo o tym czytałam w książkach.

I co pani dzisiaj myśli?

Jak przyjechaliśmy do Palestyny w 1947 roku, to słyszeliśmy od innych, żeśmy się nie bronili, że jesteśmy winni, bo daliśmy się zabić, że nie wzięliśmy swojego losu we własne ręce, że mamy się wstydzić, że trafiliśmy do Auschwitz.

Kiedy byłam w kibucu, nikt nie chciał słuchać moich opowieści. Każdy swoje: "my byśmy się tak nie dali, my byśmy się bronili". A nawet kazali mi milczeć, bo "młodzież się zdemoralizuje". Ci, którzy się urodzili już w Izraelu. Tak mi mówili.

Dzisiaj myślę, że to było samobójstwo.

Antek Cukierman napisał w "Nadmiarze pamięci", że jeden z powstańców zabił swoją matkę na Umschlagplatz, bo nie chciał, żeby zginęła z rąk Niemca (dzięki temu miała uniknąć hańby). Poruszyło mnie to. Napisałam o tym tekst, że ja wolalałabym zostać zabita przez nazistę. No bo ostatnia rzecz, którą bym widziała, to mojego syna celującego do mnie z pistoletu. To miałoby być bohaterstwo?

xrpisOTREBA
Wspomnienia o powstaniu w getcie warszawskim (materiał z kwietnia 2023 roku)
Źródło: TVN24

Gdzie zabrali was Niemcy?

Gdy odkryli naszą kryjówkę, popędzili nas na Umschlagplatz. Siedzieliśmy tam wszyscy skuleni pod ścianą. Położyłam głowę na kolanach matki, a ona mnie sobą przykryła. Chilek z Helą byli niedaleko. I nagle usłyszałam szloch mamy. Taki wstrzymywany, żeby nie krzyczeć. Ona nigdy nie płakała. Opanowana. Trzeba umrzeć, to umrzeć. I gdy podniosła głowę, widziałam, jak biją Chilka. Pejczem. Był cały zakrwawiony. Myślałam, że go zabiją. Ale nie. Pognali nas wszystkich do pociągu. To była moja ostatnia noc w Warszawie.

Wiedziała już pani, co to jest Auschwitz?

Tak. Chociaż wtedy mówiło się na to Oświęcim. Mój brat Chilek działał w syjonistycznej-lewicowej organizacji, która wydawała gazetę podziemną. Mieliśmy w domu maszynę do pisania. I mój tato powtarzał, że wpakuje nas w kłopoty. I że trafimy do Oświęcimia. I od tego czasu wiedziałam, że Oświęcim to najgorsze miejsce na świecie.

I gdy w końcu tam trafiłam - wcześnej byłam w Majdanku - usłyszałam, że jestem w Brzezince. Birkenau, a nie Auschwitz. "Ale mam szczęście. Nie trafiłam do Oświęcimia. Jestem w lepszym miejscu" - pocieszałam się.

Czytaj także: