Wielki zawód i wielkie nerwy w Olsztynie, Białymstoku i Szczecinie - wszędzie tam są uczniowie z podwójnego rocznika, którzy nie dostali się do żadnej z wybranych szkół. Lista miast, które muszą uporać się ze skutkami reformy edukacji, jest coraz dłuższa. W poniedziałek dołączył do niej Lublin, gdzie nawet najlepsi uczniowie nie znaleźli miejsc w liceach. Materiał "Polska i Świat" TVN24.
Około trzydziestu absolwentów gimnazjów i szkół podstawowych z Lublina przyszło w poniedziałek protestować przed kuratorium oświaty, bo w wyniku kumulacji roczników nie dostali się do wymarzonych liceów. - My jako lubelscy uczniowie pokrzywdzeni efektami tej reformy, zdublowanym rocznikiem, w wyniku czego nie mamy miejsca niekiedy w naszych renomowanych lubelskich szkołach, postanowiliśmy przyjść i przedstawić sytuację pani kurator - mówił Jakub Karpiński z Lubelskiego Komitetu Młodzieżowego.
Problem jest poważny. Tylko w Lublinie po pierwszej turze rekrutacji, do wybranych przez siebie szkół nie dostało się 600 osób. I nie są to uczniowie z najgorszymi wynikami.
- Faktem jest, że gdyby nie ta reforma, nie mielibyśmy tego chaosu, który mamy. I dzisiaj ci uczniowie, 600 uczniów z samego Lublina, 150 uczniów z czerwonym paskiem, dostałoby się do wymarzonej szkoły - mówił Karpiński.
Kuratorium odpowiada, że wina leży po stronie uczniów, którzy mieli obrać złą taktykę rekrutacyjną. - Z jakich powodu wypadliście z systemu? Ten najbardziej oczywisty jest taki, że wskazaliście tylko jedną szkołę - mówiła uczniom Teresa Misiuk, lubelska kurator oświaty.
Miasto zapewnia, że dla wszystkich kandydatów miejsc wystarczy, ale nie w tym rzecz. Uczniowie, zwłaszcza ci z czerwonymi paskami, aplikowali do najlepszych liceów, do których by się dostali, gdyby nie podwójny rocznik. Teraz mogą wylądować w słabych liceach lub technikach. - Dla przykładu, w III Liceum Ogólnokształcącym, gdzie dla rocznika '01 było do dyspozycji osiem klas, teraz jest to tylko pięć klas na rocznik. 100 uczniów, którzy dwa lata temu dostaliby się do szkoły, dziś się do niej nie dostaną - mówi Karpiński.
Podobna sytuacja jest w całym kraju. Po pierwszej turze rekrutacji do wymarzonych szkół nie dostało się około 800 uczniów z Białegostoku, 1200 z Gdańska, 2500 z Krakowa. Podobne dane podaje Olsztyn, Rzeszów i Zielona Góra. W Warszawie wyniki będą znane za tydzień, ale już teraz miasto szacuje, że nawet 7 tysięcy uczniów nie dostanie się do szkoły pierwszego wyboru.
"Polecam panu ministrowi takie zabawy nad własną przyszłością"
- Nie każde dziecko dostanie się do takiej szkoły średniej, jaką sobie wymarzyło - mówi Dariusz Piontkowski, minister edukacji narodowej, który sprawę zna, ale odpowiedzialność za rekrutację zrzuca na samorządy. - Przypomnę, że organizacją roku szkolnego zajmują się samorządy. To one od kilku lat wiedziały, że będzie kumulacja rocznika przy naborze na rok szkolny 2019/2020 - wskazuje Piontkowski.
Tylko że kumulacja dwóch roczników nie jest wynikiem decyzji samorządów, ale konsekwencją likwidacji gimnazjów przeprowadzonej przez Prawo i Sprawiedliwość. Samorządy przygotowały się, jak mogły, wydając niemałe pieniądze na dostosowanie szkół do nowych warunków. - Miasto Kraków wyda w tym roku dwa miliony złotych na doposażanie wszystkich szkół ponadpodstawowych, ponadgimnazjalnych - mówi Ewa Całus, dyrektor Wydziału Edukacji Urzędu Miasta Krakowa.
Mimo takich wysiłków, nie da się podwoić liczby miejsc we wszystkich szkołach, zwłaszcza tych najbardziej obleganych. Uczniowie, którzy dostaliby się do dobrych liceów, pójdą więc do gorszych. Ci, którzy mogliby liczyć na miejsca w słabszych liceach, spadną do techników i szkół branżowych. - Pamiętajmy, że ludzie nie wybierają tak, jak mówi obecny minister, że sobie można zrobić stolarza albo jakiś inny zawód wybrać. Polecam panu ministrowi takie zabawy nad własną przyszłością. Natomiast trzeba poważnie traktować tych młodych ludzi - podkreśla Piotr Kowalczuk, wiceprezydent Gdańska.
Autor: tmw\mtom / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24