Prokuratura przesłuchuje i stawia zarzuty demonstrantom spod Sejmu z 16 grudnia. Zdaniem instytucji broniących praw człowieka, co najmniej równie dotkliwe, jak konsekwencje prawne, jest dla demonstrantów upublicznienie ich zdjęć.
Opublikowanie w internecie przez Komendę Stołeczną Policji zdjęć demonstrantów sprzed Sejmu, z prośbą o pomoc w ustaleniu ich tożsamości, wywołało burzę. Zaprotestował Rzecznik Praw Obywatelskich, organizacje broniące praw człowieka i partie opozycyjne. Bezpłatną pomoc prawną wzywanym na przesłuchania demonstrantom zaoferowały: Okręgowa Rada Adwokacka w Warszawie, Helsińska Fundacja Praw Człowieka oraz opozycyjne partie - PO i Nowoczesna. Opublikowanie zdjęć przez policję krytykuje część adwokatów.
Dziś do prokuratury w Warszawie zgłosiło się na wezwanie dwóch demonstrantów z 16 grudnia. Pierwszy, który nie zgodził się na ujawnienie swojej tożsamości, usłyszał zarzut znieważenia dziennikarza relacjonującego demonstrację. Wcześniej, 18 stycznia, innemu uczestnikowi demonstracji prokuratura przedstawiła zarzut znieważenia operatora. Z kolei drugi dziś przesłuchiwany manifestant Mateusz Malinowski usłyszał zarzut znieważenia osoby za pośrednictwem środków masowego przekazu. Prokuratura postawiła mu go, mimo że czyn ten jest ścigany z oskarżenia prywatnego, a prokurator jest oskarżycielem publicznym. Szczegółów, kogo konkretnie miał znieważyć Malinowski, prokurator zabronił mu ujawniać.
Wykadrowali i napisali, że naruszono prawo
Choć w prokuraturze trwają pierwsza przesłuchania, stołeczna policja nadal stara się ustalić tożsamość innych osób biorących udział w grudniowej demonstracji, publikując ich zdjęcia w internecie. Niezmiennie budzi to kontrowersje.
- Władza naruszyła prawo, publikując wizerunki demonstrantów i jednocześnie przesądzając o winie - mówił dziś we 'Wstajesz i wiesz" adwokat Jacek Dubois. - Na stronie internetowej policji zostały opublikowane wizerunki demonstrujących, a obok ukazały się informacje o naruszeniu prawa.
Policja twierdzi, że ma prawo publikować zdjęcia osób, których tożsamości nie zna, a musi ją ustalić w związku z toczącym się postępowaniem. Jako instytucję odpowiedzialną decyzję o zamieszczeniu zdjęć w internecie wskazuje prokuraturę.
Prokuratura Okręgowa w Warszawie odżegnuje się tymczasem od tej decyzji. I choć między służbami na dole, równolegle z czynnościami procesowymi, trwa przerzucanie się odpowiedzialnością za publikację zdjęć, to najwyżsi przełożeni i policji, i prokuratury uważają, że tak właśnie należało zrobić. W publicznych wypowiedziach minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak i minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro konsekwentnie zapewniają, że publikacja zdjęć demonstrantów miała oparcie w ustawie o policji i w Kodeksie postępowania karnego.
RPO: policja przesądza
Rzecznik Praw Obywatelskich uważa, że nigdzie nie ma takiego przepisu. Choć ustawa o policji umożliwia pobieranie, uzyskiwanie, gromadzenie, przetwarzanie i wykorzystywanie, to nigdzie nie ma mowy o ich publikowaniu. W dodatku, jak zauważa w piśmie do policji biuro RPO, na stronie internetowej warszawskiej policji oprócz zdjęć demonstrantów znalazło się kategoryczne stwierdzenie: "Nieznane dotąd osoby naruszyły porządek prawny. Publikujemy wizerunki osób, które mogą mieć związek z tymi zdarzeniami".
"Oznacza to, że organ państwa, jakim jest policja przesądza w treści tego komunikatu o winie tych osób. Stanowi to naruszenie konstytucyjnej zasady domniemania niewinności" - pisze do komendanta stołecznego policji dyrektor zespołu prawa karnego w biurze RPO Marek Łukaszuk.
To, czy policja ma prawo publikować wizerunki osób, których tożsamości nie zna, a podejrzewa ich o udział lub współudział w przestępstwie, budzi wątpliwości nie od dziś. Kwestia ta pojawiała się w poprzednich latach, gdy w ten sam sposób poszukiwani byli sprawcy burd na stadionach w 2009 r. czy w czasie Marszu Niepodległości w 2011 r. Rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar nie wyklucza, że być może policja takie prawo powinna mieć, ale powinno być to wyraźnie określone w przepisach, a obecnie tak nie jest.
Adwokat z NRA: chodzi o zastraszenie
To, czy policja miała prawo publikować zdjęcia demonstrantów, jest jednak tylko częścią problemu, bo gdyby chodziło tylko o spór na linii obywatel - policja, można go (niekoniecznie szybko, ale można) rozstrzygnąć przed sądem. Tymczasem sami wzywani na przesłuchania demonstranci i część ekspertów mówią wprost, że władza tworzy atmosferę zastraszenia.
Atmosfera potępienia czy poczucie zastraszenia nie są pojęciami z języka prawa, ale stanowią realną dolegliwość dla demonstrantów, często równie albo bardziej dotkliwą niż osądzenie przez sąd.
- Takie działania zmierzają do tego, aby zastraszać ludzi, żeby obywatele mieli w sobie obawę, czy następnym razem wziąć udział w tego typu wydarzeniu. Według mnie zmierza to po prostu do ograniczenia wolności i swobód obywatelskich - mówiła we "Wstajesz i wiesz" w TVN24 19 stycznia członkini Naczelnej Rady Adwokackiej Joanna Parafianowicz.
Internet nie zapomina
Prawnicy zauważają, że opublikowanie zdjęć na policyjnych stronach ma znaczenie nie tylko dla tak zwanych czynności procesowych. Demonstrantów wskazanych przez policję, jako osoby mogące mieć związek z łamaniem prawa, mogą rozpoznać rodziny, znajomi, pracodawcy, kontrahenci. A wszystko dzieje się jeszcze nie tylko przed wyrokiem sądu, ale nawet przed postawieniem zarzutów przeciwko konkretnej osobie. Zdjęcia w internecie zostaną, nawet gdy policja je wykasuje. Jedna z zasad, jaką rządzi się globalna sieć polega na tym, że raz wrzuconej treści (poza nielicznymi wyjątkami) na ogół nigdy nie zapomina.
Prawdą jest, że ktoś, kto idzie na publiczną demonstrację, musi liczyć się z tym, że w tłumie na ulicy przed Sejmem nie korzysta z prawa do ochrony prywatności. Jednak zdaniem ekspertów organy ścigania swoim obecnym postępowaniem, z celową intencją czy nie, wysyłają do opinii publicznej komunikat, że również w przyszłości, idąc na demonstrację, należy liczyć się z tym, że pojedyncza twarz zostanie wykadrowana, upubliczniona i napiętnowana.
Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zapewnia wprawdzie, że nikt nie musi obawiać się upublicznienia swego wizerunku tylko z tego powodu, że demonstruje przeciw rządowi. Bać się powinni tylko łamiący prawo. Tyle, że w śledztwie w sprawie demonstracji z 16 grudnia o złamaniu prawa przesądziła przed wyrokiem sądu policja podległa ministrowi spraw wewnętrznych bądź prokuratura podległa Zbigniewowi Ziobrze.
- To władza naruszyła prawo, publikując wizerunki i przesądzając o winie - mówił dziś we "Wstajesz i wiesz" adwokat Jacek Dubois. - Europejski trybunał wielokrotnie orzekał, że funkcjonariuszom państwa nie wolno w publicznych wypowiedziach przesądzać o czyjejś winie. Tu na stronach policji z jednej strony publikuje się wizerunki, a z drugiej informacje o naruszeniu prawa.
Co jest rolą ministra spraw wewnętrznych
Stanowisko, że demonstranci złamali prawo, konsekwentnie podtrzymuje minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak. Zaznacza, że nie chce przesądzać, jakie będą w tych sprawach wyroki, ale wyraźnie daje do zrozumienia, że wyroki będą. Czyli, że wytypowani przez podległe mu służby demonstranci zostaną postawieni w stan oskarżenia.
Rzecznik Praw Obywatelskich uważa, że takie słowa ministra, wypowiadane w trakcie, gdy trwa policyjna akcja wyłapywania demonstrantów, są szkodliwe.
- Rolą ministra nie powinno być wyrażanie opinii, które mogą prowadzić do tak zwanego mrożącego skutku, jeśli chodzi o korzystanie z wolności uczestniczenia czy organizowania pokojowych zgromadzeń. Słowa są różnie dobierane w zależności od sytuacji politycznej, ale musimy mieć świadomość, jakie to ma konsekwencje dla wolności obywatelskich - mówił Adam Bodnar w "Tak Jest" TVN24.
Jak można zmrozić obywateli
Słów "mrożący skutek" czy "efekt mrożący" używa w tej sprawie nie tylko rzecznik. Przestrzega przed nim również Helsińska Fundacja Praw Człowieka.
"Publikacja wizerunków osób biorących udział w zgromadzeniu w sposób podobny do publikowania listów gończych może powodować efekt mrożący wśród potencjalnych uczestników manifestacji. Obywatel będzie żywił uzasadnioną obawę czy jeśli pójdzie na demonstrację przeciw rządowi, to nie narazi się na zarzut popełnienia przestępstwa. Takie zachowanie policji niewątpliwie należy uznać za nieproporcjonalne" - czytamy w stanowisku Fundacji Helsińskiej. Przed "efektem mrożącym", wywołanym przez publikację zdjęć demonstrantów przez stołeczną policję, ostrzega też Amnesty International - międzynarodowa organizacja broniąca praw człowieka.
"Efekt mrożący" - pojęcie będące kalką angielskiego "chilling effect" - polega na tym, że groźba nadgorliwie stosowanej sankcji prawnej zniechęca ludzi do legalnego działania. W polszczyźnie zręczniej więc byłoby to określić mianem "efektu paraliżującego". W dziejach prawa, w tym również w Polsce, nosiło ono również inne uczone nazwy. Dla laików "efekt mrożący" zawsze sprowadzał się do prostej konstatacji "lepiej tego nie rób, bo spotkają cię dotkliwe konsekwencje".
RPO piętnują od lat
Członkowie i zwolennicy sprawującego władzę PiS twierdzą, że nic złego się nie dzieje, że państwo właśnie sprawnie wypełnia swe powinności. Podważają też prawo instytucji i osób do krytykowania działań resortu siłowego Mariusza Błaszczaka oraz prokuratury Zbigniewa Ziobry.
Wicemarszałek Senatu Adam Bielan (PiS zarzucił na przykład Rzecznikowi Praw Obywatelskich brak obiektywizmu.
- Myślę, że pan rzecznik jest bardzo mocno zaangażowany ideologicznie również po stronie środowisk, które demonstrowały wtedy przed Sejmem - mówił Bielan w "Piaskiem pod oczach" TVN24 w piątek 20 stycznia.
Urząd Rzecznika Praw Obywatelskich piętnuje nadużywanie przez policję publikowania wizerunków uczestników zgromadzeń konsekwentnie od czasów Janusza Kochanowskiego, który sprzeciwiał się poszukiwaniu sprawców burd na stadionie poprzez publikowanie zdjęć w internecie. Sam Adam Bodnar, zanim jeszcze został rzecznikiem, sprzeciwiał się publikowaniu przez policję w internecie m.in. zdjęć osób, które wzięły udział w zamieszkach w Święto Niepodległości w listopadzie 2011 r.
Autor: Jacek Pawłowski/sk