Mówi docent Jerzy Jabłecki z trzebnickiego szpitala
Przyczyną nieszczęśliwego wypadku była najprawdopodobniej awaria mechanicznej blokady pralki. Według relacji cioci chłopca, Elżbiety Owczarek, mały Dominik tuż po wypadku był w takim szoku, że bez połowy ręki poszedł do kuchni i poprosił, by zadzwoniono po pogotowie.
Zazwyczaj ręce, które przyszywają lekarze, są ucięte. Tym razem medycy mieli zadanie znacznie trudniejsze, bo ręka była urwana, więc uległa ciężkim dodatkowym obrażeniom, i to aż na wysokości ramienia.
U dorosłego nie podjęliby się replantacji, bo przyszyta ręka byłaby najwyżej żywą protezą. Sześciogodzinna operacja przebiegła jednak pomyślnie.
W niedzielę doktor Adam Domanasiewicz poinformował dziennikarzy, że chłopiec czuje się dobrze, a jego ręka jest ciepła, więc są szanse, że Dominik odzyska w niej sprawność.
Teraz najważniejsze jest gojenie się rany - tłumaczą lekarze. Dlatego chłopiec dwa razy dziennie jest przywożony do komory hiperbarycznej we Wrocławiu.
Do trzebnickiego szpitala, specjalizującego się w replantacjach kończyn, Dominik trafił w piątek, po konsultacjach w Centrum Zdrowia Matki-Polki w Łodzi. Dziecko w trzebnickim szpitalu przebywa z mamą i siostrą.
Źródło: IAR, "Gazeta Wyborcza - Wrocław"
Źródło zdjęcia głównego: Adam Nowałasiewicz - lekarz, który operował dziecko