|

Układ w lesie? Co i komu zarzuca minister Dorożała

Drwal przy pracy
Drwal przy pracy
Źródło: Darek Delmanowicz / PAP (zdjęcie ilustracyjne)

Wiceminister klimatu i środowiska Mikołaj Dorożała sprawdził dwa z 431 nadleśnictw w Polsce i ocenił, że mogło tam dojść do przestępstwa. Jego zdaniem przetargi na tak zwane usługi leśne mogły zostać ustawione. W zakwestionowanych przetargach brali udział akurat ci przedsiębiorcy, którzy najaktywniej protestują przeciwko ministrowi.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa zostało złożone 5 marca do Prokuratury Regionalnej w Krakowie i przesłane do wiadomości prokuratora krajowego Dariusza Korneluka. Dotyczy "podejrzenia popełnienia przestępstwa w związku z zamówieniami publicznymi dotyczącymi usług z zakresu gospodarki leśnej na lata 2021-2024 na terenie Nadleśnictwa Czarna Białostocka oraz Nadleśnictwa Supraśl".

To dwa nadleśnictwa podlegające pod Regionalną Dyrekcję Lasów Państwowych (RDPL) w Białymstoku. Treść zawiadomienia jest zapisana na papierze firmowym ministerstwa, w nagłówku widnieje nazwisko Mikołaja Dorożały - wiceministra i głównego konserwatora przyrody.

Układ w lesie

Każde nadleśnictwo, zwykle raz do roku, ogłasza przetarg (lub przetargi). Wyłania w nim przedsiębiorcę (lub przedsiębiorców) - zwanego zakładem usług leśnych (tzw. ZUL), który przez rok wykonuje w lesie określone prace - wycina drzewa, krzewy, sadzi las, robi tak zwane trzebieże, i tak dalej. Drwale z pilarkami, których spotykamy w lesie, nie są - jak mogłoby się wydawać - pracownikami Lasów Państwowych, tylko pracownikami ZUL-a (zakładu usług leśnych), który wcześniej wystartował w przetargu na usługi leśne i go wygrał. Często są to samozatrudnieni przedsiębiorcy - właściciele jednoosobowych działalności gospodarczych.

Zdaniem ministra istnieje podejrzenie, że w Czarnej Białostockiej i Supraślu z jednej strony ZUL-e dogadywały się z nadleśnictwami co do ceny, jaka ma zostać zaoferowana - tak, żeby oferta została bez przeszkód przyjęta, z drugiej zaś ZUL-e dzieliły się terenem i "nie wchodziły sobie w drogę", to znaczy poszczególni przedsiębiorcy nie brali udziału w przetargach na "nie swoim terenie" ("podzielili się terytorialnie").

W efekcie w latach 2020-2023 ci sami przedsiębiorcy wygrywali "te same" przetargi na tym samym terenie. Czyli że funkcjonował tak zwany układ.

Zdaniem ministra, w tych przypadkach leśnicy działali na szkodę Skarbu Państwa, a czynili to "w celu uzyskania korzyści majątkowej", zaś przedsiębiorcy, czyli ZUL-e, "udzielali korzyści majątkowych za wpływ na wynik postępowania o udzielenie zamówienia publicznego".

W zawiadomieniu nie ma "twardych" dowodów na to, że w tym przypadku były wręczane łapówki. Nie ma wskazanych świadków, którzy mieliby taką wiedzą dysponować ani nagrań. Są tylko przesłanki wskazujące, zdaniem ministra, że do takiego procederu mogło dochodzić.

Mikołaj Dorożała, wiceminister środowiska i klimatu
Mikołaj Dorożała, wiceminister środowiska i klimatu
Źródło: Albert Zawada / PAP

ZUL pracuje u siebie

W zawiadomieniu do prokuratury czytamy: "…uzasadnione stało się przypuszczenie, że podmioty świadczące usługi leśne podzieliły się rynkiem usług leśnych, który to podział zaburzał konkurencję. (...) W większości przypadków na dany pakiet objęty przetargiem wpływała tylko jedna oferta".

I dalej: "Doświadczenie życiowe i profesjonalne zasady prowadzenia gospodarki leśnej nakazują natomiast powziąć wątpliwości, czy przedsiębiorca działający wedle reguł rynkowych, który ma zabezpieczyć sobie rynek pracy na najbliższy rok funkcjonowania przedsiębiorstwa, składa tylko jedną ofertę, ryzykując w normalnych warunkach brak zamówienia przez najbliższy rok".

Podsumowując: fakt, że na dany "pakiet" wpływała tylko jedna oferta, a przedsiębiorstwo składało tylko jedną ofertę w jednym przetargu jest według resortu klimatu i środowiska przesłanką do stwierdzenia, że doszło do "ustawienia przetargu".

Tu należy się słowo wyjaśnienia.

"Pakiet" to zestaw prac w lesie na określonym obszarze, które wyznacza się do realizacji na dany rok. Taki właśnie pakiet jest przedmiotem przetargu. Nadleśnictwo, ogłaszając przetarg, dzieli las, którym zarządza, na mniejsze obszary, zaś prace na każdym z nich - to osobne "pakiety". W przetargu szuka się więc wykonawców na realizację prac leśnych w poszczególnych "pakietach". Zwykle dla każdego "pakietu" nadleśnictwo ogłasza osobny przetarg w ramach jednej procedury przetargowej.

- Czy w latach 2020-2023 dzielił się pan terytorialnie z innymi zakładami usług leśnych?

- Nie - odpowiada krótko Andrzej Karpowicz, który reprezentuje rodzinną firmę (Zakład Usług Leśnych - ZUL) i jest jednym z przedsiębiorców wskazanych w zawiadomieniu do prokuratury.

- Czy były takie rozmowy: "my zajmiemy ten teren, wy zajmiecie ten teren, nie będziemy sobie wchodzić w drogę"?

- To są zamówienia publiczne, każdy może startować, gdzie chce. Nie było więc czegoś takiego, choć to zupełnie naturalne, że konsorcja i ZUL-e mają obszary, na których pracować im najwygodniej. My sami startowaliśmy tylko na swoim terenie, by pracować spokojnie w miejscu, o które dbaliśmy przez wiele lat. A że przy okazji nie wchodziliśmy innym w drogę, to chyba tylko dobrze.

- Dlaczego składaliście tylko jedną ofertę do tylko jednego nadleśnictwa? Bo to może wyglądać tak, jakbyście byli pewni, że wygracie.

- Bo tak naprawdę na terenie tego nadleśnictwa wszyscy nasi konsorcjanci pracują od 30 lat. Poza tym przetarg w Nadleśnictwie Supraśl zazwyczaj odbywał się jako ostatni w regionie. Wygrywając też w innym miejscu, nie zdołalibyśmy potem wykonać prac na odpowiednim poziomie. Aż takiego potencjału nie mamy. Jak pan sobie wyobraża na przykład wielokilometrowe dojazdy do pracy? Składaliśmy ofertę taką, za którą opłaca się prowadzić działalność gospodarczą. Znaliśmy rynek i zdawaliśmy sobie sprawę, że mamy bardzo duże szanse na wygranie przetargu, choć oczywiście nie było nigdy stuprocentowej pewności. Tak że w każdym roku podejmowaliśmy też pewne niewielkie ryzyko.

"Na swoim terenie"

- Klasyczna firma zajmująca się pracami leśnymi to firma kilkuosobowa, zatrudniająca miejscowych drwali, którzy pracują w pobliżu miejsca swojego zamieszkania - mówi Rafał Jajor, redaktor naczelny "Gazety Leśnej" i portalu firmylesne.pl, dyrektor biura Polskiego Związku Pracodawców Leśnych. - Zakłady usług leśnych zwykle nie podejmują się pracy w oddaleniu od swoich siedzib. Maszyny leśne poruszają się wolno, nie opłaca się przejeżdżać nimi na kołach większych odległości, a lawety kosztują. Poza tym harwester, który jest przeznaczony do pracy w lesie, kiedy pokonuje dłuższe dystanse, psuje się. Te firmy funkcjonują na danym terenie czasem po 30 lat, znają ten teren, ten las i nie są zainteresowane dowożeniem pracowników i sprzętu na lawecie w inne miejsca. Przedsiębiorca leśny wychodzi z założenia, że nie ma sensu składać oferty w sąsiednim nadleśnictwie, bo jeśli dołoży do swojej ceny koszty codziennego dojazdu pracowników i dowożenia sprzętu, to i tak będzie droższy niż tamtejszy lokalny przedsiębiorca. Tak jest prawie wszędzie, w całej Polsce - zakłady usług leśnych pracują "na swoim terenie". Więc zarzut, że ktoś tak robi, jest zupełnie chybiony.

Jak przekonuje Rafał Jajor, "jedna oferta na pakiet" nie jest niczym nadzwyczajnym na tym rynku. Dla przykładu podaje dane statystyczne w skali całego kraju, w przetargach na prace wykonywane w 2022 roku w 80 procentach ogłoszonych przez nadleśnictwa przetargów na jeden pakiet w przetargu wpływała tylko jedna oferta.

- Wiem to dokładnie, bo przebadaliśmy pod tym kątem nadleśnictwa z czternastu RDLP [w Polsce w sumie jest 17 RDLP - red.] - tłumaczy Rafał Jajor. - To norma, że tak się dzieje na tym rynku. Więc jeśli miałby to być zarzut świadczący o złamaniu prawa, to zawiadomienie do prokuratury powinno dotyczyć bardzo wielu nadleśnictw w całej Polsce.

Drwal przy pracy (zdjęcie ilustracyjne)
Drwal przy pracy (zdjęcie ilustracyjne)
Źródło: Shutterstock

W zawiadomieniu do prokuratury ministerstwo zarzuca nadleśniczym, że ci już na etapie przygotowywania przetargu, formułując warunki stawiane oferentom, chcieli promować duże firmy. Miało się tak dziać dlatego, że do przetargu wystawiano duże pakiety, obejmujące prace o wartości kilkunastu czy nawet 20 milionów złotych, i - co za tym idzie - oferentom stawiano wysokie wymogi sprzętowe oraz w zakresie doświadczenia (dotychczasowe prace o wartości co najmniej 5 milionów złotych). Tym samym "wycinano" z możliwości ubiegania się o zlecenia firmy małe.

- W Polsce nie istnieją duże firmy w branży usług leśnych. Typowa firma w tej branży zatrudnia do dziewięciu osób. Tak działa dziewięćdziesiąt procent ZUL-i. Więc taka kilkuosobowa firma jest w stanie obrobić w ciągu roku stosunkowo niewielki obszar lasu - zwraca uwagę Rafał Jajor.

Przekonuje, że trudno się dziwić nadleśnictwu, że woli współpracować z większym podmiotem, który będzie dysponował większym zasobem ludzkim, sprzętowym, finansowym. Wówczas prawdopodobieństwo, że praca zostanie wykonana dobrze i w terminie, jest większe.

- Kiedy gmina ogłasza przetarg na budowę szkoły, to nie szuka osobnych firm, które wybudują fundamenty, ściany i dach, tylko przedsiębiorstwa, które zrealizuje inwestycję pod klucz - mówi Jajor. - Tu jest podobnie, nadleśnictwo szuka podmiotu, który na danym obszarze wykona wszystkie prace leśne.

Kto wygrywał?

- Mieliśmy do sprzedania prace - wszystkie prace, jakie w danym roku planujemy do wykonania. Wówczas dzieliliśmy je na pakiety - mówi Janusz Samociuk, który w latach 2016-2024 kierował nadleśnictwem w Czarnej Białostockiej, czyli jednym z dwóch wskazanych w zawiadomieniu ministra Dorożały. - Każdemu obrębowi [jednostka powierzchni lasu - red.] odpowiadał jeden pakiet prac. I organizowaliśmy przetarg na realizację prac w ramach jednego pakietu - czyli w jednym obrębie. W moim nadleśnictwie były trzy obręby i trzy pakiety.

I zwykle wpływały trzy oferty.

Ale skoro nie ma na rynku dużych ZUL-i, zaś zamówienia były duże - to kto wygrywał przetargi i realizował te prace?

- Żeby spełnić te wymagania [stawiane w przetargu przez nadleśnictwo - red.], musieliśmy startować jako konsorcjum, ponieważ w pojedynkę nie bylibyśmy w stanie tego zrobić. W tej branży jest to typowa sytuacja. Łączenie firm w konsorcja jest naturalne i opłacalne dla wszystkich. Wydawało się, że za tę umiejętność współpracy należałoby nas docenić, ale - jak widać - są ludzie wyciągający tak absurdalne wnioski - stwierdza Andrzej Karpowicz.

Zatem nie ma dużych ZUL-i, ale są konsorcja złożone z wielu podmiotów.

Z jakich firm składało się konsorcjum startujące w przetargach w Nadleśnictwie Supraśl czy Czarna Białostocka? Dla przykładu - w Supraślu uczestnikami konsorcjum było 16 podmiotów - 14 z nich to jednoosobowe działalności gospodarcze, pozostałe - to spółki cywilne. Wszystkie te przedsiębiorstwa mają adresy w Białymstoku, Szudziałowie, Sokółce, Gródku, Wasilkowie - czyli są to firmy lokalne działające na północny wschód od Białegostoku.

Logika autorów zawiadomienia do prokuratury jest taka: nadleśnictwa wystawiały w przetargu duże pakiety, żeby duże przedsiębiorstwa mogły startować, co miało "wykaszać" małe ZUL-e. Autorzy zawiadomienia postulują, żeby w przyszłości dopuścić do przetargów małe firmy rodzinne.

Tymczasem przetargi wygrywały małe ZUL-e, firmy rodzinne, złączone w konsorcja. Wymienione w zawiadomieniu firmy Wysockich i Karpowiczów (jako te, które miały brać udział w przestępczym procederze) - to właśnie firmy rodzinne.

Pójdźmy dalej.

Czy praktyka w dwóch wymienionych w zawiadomieniu nadleśnictwach jest odmienna od ogólnokrajowej "normy"?

Dane nadleśnictwo zarządza określonym terenem. Co do zasady: jeśli pakiety byłyby duże, to znaczy, że byłoby ich mało - bo obejmowałyby duży teren.

Weźmy więc dla przykładu rok 2022. W przetargach na prace leśne w Czarnej Białostockiej wystawiono cztery pakiety, a w Supraślu było ich siedem.

Rafał Jajor prezentuje statystyki - najpierw dotyczące pozostałych nadleśnictw na terenie RDLP w Białymstoku: Nadleśnictwo Rajgród przygotowało pod przetargi trzy pakiety, Nadleśnictwo Rudka - trzy pakiety, Nadleśnictwo Waliły - trzy pakiety, Nadleśnictwo Olecko - trzy pakiety, Nadleśnictwo Łomża - trzy pakiety, Nadleśnictwo Giżycko - trzy pakiety… I tak dalej.

- Czyli tutaj było jeszcze mniej pakietów, więc jeszcze bardziej promowano "dużych oferentów", tak? - pyta retorycznie.

A w całej Polsce? Dla porównania - w tym samym roku Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Pile miała w przetargach średnio pięć pakietów na nadleśnictwo, w Poznaniu - pięć pakietów na nadleśnictwo.

- Jeśli ktoś chciałby czynić zarzut z tego, że tworzy się duże pakiety i na tej podstawie domniemywać o korupcji, to powinien złożyć doniesienie do prokuratury na wiele nadleśnictw w Polsce, nie tylko na te dwa - podsumowuje Rafał Jajor.

Stosy drewna ułożone przy leśnej drodze - efekt końcowy pracy pilarza
Stosy drewna ułożone przy leśnej drodze - efekt końcowy pracy pilarza
Źródło: Tomasz Słomczyński

ZUL potrafi liczyć

W zawiadomieniu do prokuratury czytamy również, że kolejnym argumentem przemawiającym za tym, że uzasadnione jest "podejrzenie przestępstwa", jest fakt, że ZUL-e w przetargach oferowały kwoty, które niewiele różniły się od kwot tzw. szacunkowych wartości zamówienia - czyli kwot, jakie nadleśnictwo chciało przeznaczyć na dane prace. Mówiąc prościej - dla ministra podejrzane jest, że przedsiębiorcy potrafili tak dokładnie wstrzelić się w oczekiwania nadleśnictwa.

Tu znów potrzebne jest słowo wyjaśnienia. Przepisy regulujące postępowania przetargowe wskazują, że zamawiający (w tym przypadku nadleśnictwo) musi określić kwotę, jaką chce przeznaczyć na realizację konkretnego zadania będącego przedmiotem przetargu. I może ją ujawnić albo tuż przed otwarciem ofert, ale już po ich złożeniu (wtedy oferenci nie znają tej kwoty, przygotowując ofertę), albo już na początku samego postępowania, podczas publikowania ogłoszenia o przetargu. W tym drugim przypadku wszyscy oferenci startujący do przetargu od początku znają kwotę, jaką zamawiający chce przeznaczyć, i mogą swoje oferty (zawarte w nich kwoty) dostosować do wysokości kwoty, którą chce przeznaczyć zamawiający (w tym przypadku nadleśnictwo) - czyli wstrzelić się z ofertą w oczekiwania zamawiającego.

W dwóch nadleśnictwach będących przedmiotem zawiadomienia do prokuratury w większości przetargów w latach 2021-2024 nadleśnictwa podawały do publicznej wiadomości te kwoty już na samym początku, czyli przy publikacji ogłoszenia o przetargu.

Mówimy w sumie o ośmiu przetargach (dwa nadleśnictwa, przez cztery lata, jeden przetarg rocznie). W sześciu przypadkach "szacunkowa kwota wartości zmówienia" była znana na etapie ogłoszenia o przetargu, w dwóch przypadkach - została ujawniona tuż przed otwarciem ofert.

Trudno zatem się dziwić, że oferenci podawali w swoich ofertach kwoty zbliżone do tych wskazywanych przez nadleśnictwo, skoro w większości przypadków je po prostu znali.

Rafał Jajor: - W Polsce w przetargach na usługi leśne zazwyczaj jest tak, że jest jedna oferta na pakiet i zwykle jest ona zbliżona do wyceny nadleśnictwa. Po pierwsze dlatego, że dzisiaj praktyka jest taka, że kwoty przeznaczone na realizację zadań ogłasza się w momencie publikacji ogłoszenia o przetargu. Po drugie zaś - jeśli ma pan przedsiębiorcę, który co roku robi to samo na tym samym terenie, to ma te prace dokładnie wyliczone, dokładnie wie, ile one go kosztują, i wie, jak w ubiegłym roku nadleśnictwo wyceniło te prace. Jeżeli nie ma gwałtownych zmian cen, szalejącej inflacji, zmian cen paliwa - to prace te są wyceniane co roku mniej więcej tak samo.

Drwiny i kpiny

Dlaczego więc wiceminister Mikołaj Dorożała wybrał właśnie te dwa nadleśnictwa, żeby wskazać je w zawiadomieniu do prokuratury?

W tym momencie należy przywołać raz jeszcze dwa nazwiska: Karpowicz i Wysocki. Ci przedsiębiorcy przewodzili konsorcjom, które wygrywały przetargi w Supraślu i Czarnej Białostockiej.

Zarówno Karpowiczowie (Jarosław, Halina i Andrzej), jak i Andrzej Wysocki, a także jego córka Natalia - to osoby bardzo mocno zaangażowane w tak zwany Protest Branży Drzewnej. Przedsiębiorcy ci często nazywani są liderami tego protestu. To głośni adwersarze Mikołaja Dorożały, często zabierają głos, publicznie mówiąc o tym, że obecne ministerstwo, a szczególnie Mikołaj Dorożała, działa na szkodę branży drzewnej.

Na facebookowym profilu Protestu Branży Drzewnej publikowane są filmiki z wystąpieniami Natalii Wysockiej, która bezpośrednio atakuje nie tylko ministra Mikołaja Dorożałę, ale też "aktywistów", czyli wszystkich swoich adwersarzy w toczącej się dyskusji o przyszłości lasów w Polsce. Niejednokrotnie używa drwiny i kpi ze swoich przeciwników. Przykład widać na poniższym kadrze.

Natalia Wysocka
Natalia Wysocka
Źródło: Facebook / Protest Branży Drzewnej

Natalia Wysocka w filmiku, z którego pochodzi powyższy kadr, wspomina o "moratorium". Chodzi o wprowadzone w styczniu 2024 roku tak zwane moratorium na wycinki lasów, a także o planowane kolejne ograniczenia wycinek (w umowie koalicyjnej zapisano, że w sumie 20 procent polskich lasów zostanie wyłączone z wycinek, obecnie - od roku - trwają dyskusje na temat sposobów realizacji tego zmierzenia - pisaliśmy na ten temat w reportażu "Leśnicy chcą chronić drzewa pośrodku jeziora. Cyrk, farsa").

"Chwyt poniżej pasa"

Teraz Mikołaj Dorożała postanowił złożyć zawiadomienie do prokuratury na przedstawicieli jednej ze stron w tej dyskusji, przeradzającej się niejednokrotnie w zażarty spór.

Andrzej Karpowicz: - Jak rozumiem, to kolejna represja wycelowana w nasze konsorcjum. Niegodna powagi urzędu i kompletnie absurdalna. Z tego, co wiemy, nie tylko my znaleźliśmy się w gronie firm zaatakowanych w ten sposób [drugą firmą jest przedsiębiorstwo Wysockich - red.]. Po wprowadzeniu moratorium w styczniu 2024 roku, które z całą mocą uderzyło w naszą branżę, między innymi nasze konsorcjum zawiązało Protest Branży Drzewnej. Najwyraźniej staliśmy się już na tyle niewygodni, że ministerstwo sięga po takie środki.

- Czy w jakikolwiek bezprawny sposób przedstawiciele pana firmy wpływali na przebieg i wyniki przetargów organizowanych przez Nadleśnictwo Supraśl w latach 2021-2024? - pytam leśnego przedsiębiorcę.

- Ten, kto mógł wpaść na taką rewelację, nie ma zielonego pojęcia o przebiegu postępowań przetargowych na prace leśne. Chronologia jest prosta. Ministerstwo w styczniu 2024 roku, z dnia na dzień, burzy lokalną branżę drzewną [wtedy jest wprowadzone moratorium - red.]. Powstaje Protest Branży Drzewnej, a my jesteśmy jednym z jego liderów. Protest rośnie w siłę, obnaża manipulacje ministerstwa i pokazuje prawdziwą sytuację w regionie. Odzywają się do nas inne organizacje, opór wobec działań ministerstwa rośnie. Sytuacja kierownictwa resortu jest niepewna, a my najwyraźniej zostaliśmy uznani za jedno z największych zagrożeń. Choć, szczerze przyznam, takiego ciosu poniżej pasa się nie spodziewałem.

- To były przetargi publiczne, podpisywałem faktycznie ogłoszenie o przetargu i zatwierdzałem wyniki, ale w trakcie postępowania przetargowego nie miałem żadnych możliwości, żeby w jakikolwiek sposób móc wpłynąć na wybór oferty - twierdzi Janusz Samociuk. - Faktycznie było tak, że niejednokrotnie te same firmy wygrywały przetargi. Wygrywała firma, która spełniała warunki, które stawialiśmy.

- Czy przyjmował pan jakieś korzyści majątkowe w związku z realizacją procedur przetargowych? - pytam nadleśniczego.

- Absolutnie nie. To są dziwne zarzuty. Dziwne, że ktoś doszedł do takich wniosków i złożył takie zawiadomienie. Wszystko jest jasne, klarowne i do sprawdzenia - odpowiada.

Rafał Jajor: - Nie dziwię się tym, którzy, patrząc na to z boku, oceniają, że to może być ze strony ministra Dorożały próba zastraszenia swoich przeciwników czy dokonania na nich zemsty. Tym bardziej że minister kilkukrotnie publicznie mówił, że przedsiębiorcy leśni nie stracili na moratorium, a tu jednak jacyś protestują. To nie pasuje do jego narracji.

- Czy przedstawiciele Protestu Branży Drzewnej mają rację, twierdząc, że działania ministra Dorożały to gwóźdź do trumny dla ich branży?

- Wszystko zależy od tego, gdzie są ograniczenia wycinek i kto akurat się wypowiada - odpowiada Jajor. - 1,3 procent w skali kraju to niewiele [taką część lasów objęło tzw. moratorium - red.], ale 60 procent z tego na terenie RDLP Białystok to jest bardzo dużo. Tak zwane moratorium na wycinki w 60 procentach dotyczy RDLP Białystok. I rzeczywiście przedsiębiorcy mają tam teraz duży problem.

- Więc można mówić, że cała branża "stoi na skraju przepaści", jak słyszymy od liderów Protestu Branży Drzewnej?

- Nie, nie jest tak, absolutnie nie. Problemy dotyczą głównie województw podlaskiego i podkarpackiego. I stamtąd też wywodzą się protestujący. W pozostałych częściach Polski nikt nie protestuje, bo nie ma tam tylu ograniczeń wycinek i branża nie odczuwa tych problemów.

Drwal przy pracy (zdjęcie ilustracyjne)
Drwal przy pracy (zdjęcie ilustracyjne)
Źródło: Darek Delmanowicz / PAP

Uczciwi nie mają się czego bać

Zapytaliśmy ministra Mikołaja Dorożały, dlaczego spośród tylu nadleśnictw wybrał akurat te dwa.

Tłumaczy, że "takie dostał dokumenty", że gdyby dostał dokumenty dotyczące innych nadleśnictw, wówczas zawiadomienie dotyczyłoby innych i że w każdym innym przypadku - gdyby opisane "w dokumentach" praktyki dotyczyły innych przedsiębiorców i nadleśnictw - postąpiłby dokładnie tak samo.

Chcieliśmy przedstawić mu nasze ustalenia dotyczące tego, jak funkcjonuje rynek usług leśnych i jak w innych nadleśnictwach w Polsce przebiegają przetargi. Odmówił szerszego komentarza. Zapytaliśmy, czy prawdą jest - jak nieoficjalnie się dowiedzieliśmy - że oprócz prokuratury o sprawie został powiadomiony UOKiK i CBA. Minister odpisał: "Jak mawiał klasyk, uczciwi ludzie nie mają się czego obawiać. W związku z wieloma niepokojącymi sygnałami dotyczącymi zasad sprzedaży drewna już na początku ubiegłego roku MKiŚ poprosiło CBA o objęcie nadzorem antykorupcyjnym zasad handlu drewnem i kontraktowania usług leśnych. W interesie wszystkich, zarówno uczestników rynku, Lasów Państwowych i MKiŚ, jest to, aby proces ten nie budził żadnych wątpliwości. Odpowiednie służby pracują we właściwy sobie sposób. Na dzień dzisiejszy to mój jedyny komentarz w tej sprawie".

Wiceminister Dorożała swoje zawiadomienie złożył do Prokuratury Regionalnej w Krakowie. Działa tam specjalny zespół powołany do zbadania gospodarności, legalności i zasadności działań Lasów Państwowych za poprzedniej władzy.

Jednak krakowska prokuratura odmówiła zajęcia się zawiadomieniem. Odesłała je, zgodnie z tzw. właściwością miejscową, do Prokuratury Regionalnej w Białymstoku. A ta z kolei przekazała je o szczebel niżej, czyli do Prokuratury Okręgowej w Białymstoku. Ta z kolei w czwartek przesłała pismo ministra do Prokuratury Rejonowej w Białymstoku, czyli na najniższy szczebel w prokuratorskiej hierarchii.

Czytaj także: