Tkanki są w aktywnym stanie zapalnym, rozpadają się w narzędziach chirurgicznych i ta operacja z reguły trwa dłużej - opowiadał w TVN24 doktor Maciej Urlik ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu, gdzie przeprowadzane są przeszczepy płuc u pacjentów z COVID-19. Doktor habilitowany Marek Ochman dodał, że ta metoda leczenia jest zarezerwowana dla bardzo niewielkiej grupy chorych.
W Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu przeprowadzono od początku pandemii sześć przeszczepów płuc u pacjentów chorujących na COVID-19. To kilkunastogodzinne skomplikowane operacje, w wielu przypadkach jednak stanowiące jedyny ratunek przed śmiercią.
O szczegółach tych operacji opowiadali TVN24 transplantolodzy ze Śląskiego Centrum Chorób Serca. Jak powiedział pulmonolog dr hab. Marek Ochman, zapotrzebowanie na przeszczepy wzrasta. - Zgłoszeń jest coraz więcej - przyznał. - W tej chwili na naszym oddziale jest czterech chorych, u których płuca są nieodwracalnie uszkodzone i którzy czekają na transplantację - dodał.
"Tkanki są w aktywnym stanie zapalnym, rozpadają się w narzędziach chirurgicznych"
Chirurg transplantolog doktor Maciej Urlik, mówił o różnicach w przebiegu klasycznego przeszczepu płuc oraz tej samej operacji u pacjenta z COVID-19. - Infekcja wirusem SARS-CoV-2 nie jest tylko i wyłącznie problemem płucnym, ale z uwagi na patofizjologię infekcji następuje dość duże zaburzenie układu krzepnięcia. Te zabiegi są zdecydowanie bardziej krwawe - przyznał.
Jak wyjaśnił, "metoda pomostowania do przeszczepienia, jaką jest ECMO (pozaustrojowe natlenianie krwi - red.), również wymaga pewnego wpływu na układ krzepnięcia". - Więc podczas takiego zabiegu utrata krwi jest dość duża - podkreślał.
- Drugim problemem są tkanki, których dotykamy, które operujemy. One są w aktywnym stanie zapalnym, rozpadają się w narzędziach chirurgicznych. Ta operacja z reguły trwa dłużej, wymaga dokładniejszej hemostazy (działania zapobiegające wypływowi krwi z naczyń krwionośnych - red.), dbania o to krwawienie, więc nie jest to rutynowa operacja - dodał.
Transplantolog zwrócił uwagę, że przy każdej transplantacji udział bierze kilkadziesiąt osób. - Nie mówimy tu o zabiegu, który wykonujemy, wszczepiając płuca, ale jest jeszcze zespół, który je pobiera, wyjeżdża do szpitala zgłaszającego dawcę. Są to koordynatorzy, kierowcy, pielęgniarki, mnóstwo osób - wyliczał.
Jak dodał, "sama operacja wszczepienia płuc trwa kilkanaście godzin, 12-16 godzin".
"To nie jest delikatna miękka tkanka, tylko zbity fragment mięsa jak ze sklepu spożywczego"
Pytany o to, jak wyglądają płuca zaatakowane przez COVID-19, dr Urlik odpowiedział, że "nie przypominają tkanki płucnej". - To już wiemy w badaniach obrazowych, które otrzymujemy od pacjentów, którzy są akurat w trakcie takiej infekcji - mówił.
- Kiedy my chirurgicznie oceniamy te płuca i widzimy, jak one wyglądają, zupełnie nie przypominają struktury płucnej. To nie jest delikatna miękka tkanka, jaką są zdrowe płuca, tylko po prostu zbity fragment przypominający taki fragment mięsa ze sklepu spożywczego - dodał.
"Ta metoda leczenia jest zarezerwowana dla bardzo niewielkiej grupy chorych"
Dr hab. Marek Ochman podkreślił, że "ta metoda leczenia jest zarezerwowana dla bardzo niewielkiej grupy chorych". - Tak naprawdę to jest kropla w morzu potrzeb i transplantacja jest tylko i wyłącznie możliwa wtedy, kiedy mamy do czynienia z młodym, nieobciążonym chorym - wyjaśnił.
- Niestety tą metodą nie jesteśmy w stanie pomóc wielkiej rzeszy pacjentów, którzy cierpią z powodu powikłań spowodowanych COVID-19 - dodał.
"Potężny stan zapalny. Konsekwencją jest włóknienie płuc, często nieodwracalne"
O powikłaniach związanych z przejściem COVID-19 mówił 27 marca w "Faktach po Faktach" kardiochirurg Michał Zembala, który również pracuje w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu - To, co COVID robi z płucami, wydaje nam się, że wiemy. To jest potężny stan zapalny. Konsekwencją tego jest zwłóknienie płuc, często nieodwracalne. Więc absolutne zniszczenie narządu - tłumaczył.
Zapytany, co koronawirus robi z sercem, odparł: - Wiele wskazuje na to, że predysponuje do zdarzeń zakrzepowozatorowych, także w mikrokrążeniu.
Zaznaczył, że "dużo więcej będziemy wiedzieli za kilka lat, kiedy poznamy późne następstwa tej choroby".
Mówiąc o sytuacji osób chorych na serce w pandemii, przyznał, że zmniejszona dostępność do opieki podstawowej "na pewno w jakimś stopniu odbija się na ich zdrowiu". - Lekarze dokładają wszelkich starań, żeby mimo wszystko tych pacjentów leczyć, żeby także im pomóc - zapewnił Zembala.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24