Helsińska Fundacja Praw Człowieka pomoże małżeństwu Dołeckich, którzy zostali aresztowani za przywiezienie do Polski ponad litra oleju z konopi - dowiedział się portal tvn24.pl. Rodzice prezesa stowarzyszenia Wolne Konopie zostali zatrzymani na trzy miesiące. - Nie było do tego powodu - uważa dr Piotr Kładoczny z Fundacji.
Ewa i Dariusz Dołeccy zostali zatrzymani w weekend za przewóz ok. 1,2 l oleju z kwiatów konopi. Zgodnie z decyzją sądu trzy miesiące spędzą w areszcie. Prokurator postawił im zarzut "wewnątrzwspólnotowego przemytu dużej ilości środków odurzających", za co grozi kara do 15 lat więzienia.
"Taka jest praktyka"
Jak powiedział w TVN24 Andrzej Dołecki - prezes stowarzyszenia Wolne Konopie, które walczy o legalizację marihuany w Polsce - specyfik był przeznaczony dla babci cierpiącej na nowotwór trzustki. Zaznaczył, że nie rozumie, dlaczego jego rodzice zostali aresztowani na trzy miesiące. - Czemu zastosowano aż tak surowe sankcje w stosunku do ludzi starszych, mających ułożone życie, co do których nie zachodzi obawa ucieczki z kraju czy obawa matactwa? - pytał Dołecki.
Jak tłumaczy w rozmowie z tvn24.pl adwokat dr Łukasz Chojniak, kwestię aresztu reguluje Kodeks wykroczeń. - Jeżeli dane wykroczenie jest zagrożone karą powyżej ośmiu lat więzienia, istnieje zagrożenie, że podejrzany będzie utrudniać postępowanie, to stosuje się trzymiesięczny areszt. Taka jest praktyka - zaznacza. I dodaje: - Przy takim zarzucie to nie jest nic nadzwyczajnego.
Innego zdania jest jednak dr Piotr Kładoczny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. - Sąd poszedł najłatwiejszą drogą. Orzekł standardowo: skoro grozi im 15 lat więzienia, to należy zastosować trzymiesięczny areszt, bo istnieje ryzyko matactwa. Nie ma jednak powodu do takiej decyzji. Areszt nie jest karą, to środek zapobiegawczy, który ma zapewnić "prawidłowy tok postępowania". Tutaj nie widzę zagrożenia utrudniania postępowania, państwo Dołeccy się przyznali. Poza tym istnieje okoliczność łagodząca: to nie była hurtowa ilość na przemyt, olej był dla chorej matki - podkreśla przedstawiciel Fundacji.
Cudowny środek?
Olej RSO (popularna jest także nazwa Łzy Feniksa) jest ekstraktem z kwiatów konopi indyjskich, który może zawierać nawet 95 proc. tetrahydrokannabinolu (THC) - substancji czynnej zawartej w marihuanie, środka psychoaktywnego. Olej ma konsystencję stężonego smaru samochodowego, jest gęsty, kleisty i czarny.
Nazwa RSO pochodzi od nazwiska Ricka Simpsona (Rick Simpson Oil). Od 2003 roku uczy on, jak wykorzystywać olej z kwiatów konopi w terapii nowotworowej. Na swojej stronie internetowej opisuje krok po kroku, jak samodzielnie wytworzyć ekstrakt oraz jak go stosować. I choć RSO zyskuje coraz więcej zwolenników, to wciąż nie ma badań klinicznych, które potwierdziłyby jego medyczne działanie.
Są natomiast dowody, że działa przeciwbólowo i - u pacjentów po chemioterapii - przeciwwymiotnie. Profesor Jerzy Vetulani, psychofarmakolog, który od lat zabiega o zwiększenie dostępności marihuany w leczeniu uważa, że THC zawarty w konopiach mógłby pomóc pacjentom cierpiącym na stwardnienie rozsiane, osteoporozę, uśmierzać ból, zatrzymywać ataki astmy. Neurolog dr Jerzy Bajko dodaje, że są dowody także na to, iż pochodne marihuany działają korzystnie na siatkówkę oka, hamując rozwój retinopatii cukrzycowej.
W Polsce stosowanie oleju RSO jest nielegalne, dlatego chorzy lub ich bliscy kupują specyfik za granicą lub w internecie. Umawiają się na szyfrowanych forach, płacą z góry (cena miesięcznej kuracji to kilka tysięcy złotych) i w nerwach czekają na przesyłkę. Niektórzy, korzystając z instrukcji Simpsona, próbują wytworzyć ekstrakt samodzielnie. Z pół kilograma kwiatów konopi indyjskich można otrzymać ok. 40-50 ml gotowego oleju. Jak duży jest czarny rynek, nie wiadomo.
Olej z konopi podawała swoje córce Paulina Janowicz z Wrocławia. Dziewczynka ma trzy lata i cierpi na padaczkę lekooporną. Jest pod opieką Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie bierze udział w legalnym programie leczenia marihuaną. Janowicz twierdzi, że Oli pomogło dopiero podanie oleju. - Podawałam Oleńce ten olej. Efekty były natychmiastowe. Nastąpiła redukcja napadów do 80 proc. - powiedziała w TVN24 Janowicz. Ponieważ wie, że olej z konopi jest w Polsce nielegalny, podawała go dziecku, kiedy była w Czechach.
Najbardziej znany jest przypadek sześcioletniego Maksa, który cierpi na epilepsję lekooporną. Przed zastosowaniem terapii miał nawet 300 napadów padaczki dziennie. Marihuana spowodowała, że jego mózg się uspokoił, a częstotliwość ataków spadła prawie o 90 proc. W jego przypadku leczenie jest prowadzone legalnie. Dorota Gudaniec jako pierwsza matka przebrnęła przez trwającą wiele tygodni procedurę importu docelowego.
Polega ona na tym, że lekarz prowadzący musi wystąpić do konsultanta krajowego i Ministerstwa Zdrowia o zgodę na sprowadzenie leczniczej marihuany z zagranicy. Resort po analizie wydaje decyzję, a pacjent odbiera lek w aptece lub w szpitalu.
Polskie prawo a marihuana
W Polsce toczy się dyskusja o dostępności leczniczej marihuany dla pacjentów. W kwietniu Trybunał Konstytucyjny zauważył, że zgodnie z przepisami w naszym kraju nie ma możliwości legalnego zaopatrzenia się w konopie indyjskie i wykorzystywania ich do celów medycznych.
Sędziowie zaznaczyli, że w świetle badań naukowych marihuana może być wykorzystywana w medycynie, zwłaszcza dla łagodzenia negatywnych objawów chemioterapii stosowanej w chorobach nowotworowych. Zaapelowali do Sejmu o uregulowanie tej kwestii.
Autor: Ewa Ostapowicz//rzw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN