Prezes PiS Jarosław Kaczyński miał wysyłać pytania do ministra sprawiedliwości ws. śledztwa przeciw Marcinowi Dubienieckiemu, byłemu zięciowi Lecha Kaczyńskiego - pisze "Newsweek".
Tygodnik pisze o kulisach śledztwa przeciwko Dubienieckiemu. Marcin Dubieniecki (wyraził zgodę na podawanie pełnego nazwiska) został zatrzymany 23 sierpnia 2015 r. razem z czterema innymi osobami. Usłyszał zarzuty: kierowania zorganizowaną grupą przestępczą, wyłudzenia ponad 13 mln zł z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON) (po uzupełnieniu zarzutów - obecnie 14,5 mln zł) i prania brudnych pieniędzy.
Dubieniecki spędził w areszcie 14 miesięcy, opuścił go w październiku 2016 roku i został objęty zakazem opuszczania terenu Polski. Według tygodnika, po tym jak Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory, Kaczyński miał wysłać pismo do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Załączona do pisma miała być też lista pytań od obrońcy Dubienieckiego. Kaczyński miał chcieć wiedzieć m.in. dlaczego zatrzymano Dubienieckiego w czasie trwania kampanii parlamentarnej, a także o powody zakazania mu wyjazdu z kraju. Kaczyński miał też pytać, w jakim celu "wytwarzano dokumenty" mogące obciążać jego najbliższych. Jak pisze "Newsweek", chodzi o "graf CBA", na którym, między podejrzanymi, widnieje Marta Kaczyńska. Takie pismo, według ustaleń tygodnika, miało zostać wysłane 4 stycznia br. Według gazety, po czterech tygodniach prezes PiS otrzymał odpowiedź od Bogdana Święczkowskiego, zastępcy Ziobry. "Prokuratura twierdzi, że Święczkowski odniósł się jedynie do zarzutów stawianych przez obrońcę Dubienieckiego, i zapewnia, że żadne informacje ze śledztwa nie zostały ujawnione" - czytamy w "Newsweeku".
Dubieniecki miał kilkukrotnie jeździć do prowadzącej śledztwo prokuratury w Krakowie, aby negocjować zniesienie zakazu opuszczania kraju. Dubieniecki miał zrelacjonować "Newsweekowi" jedno ze spotkań, które miało miejsce w styczniu. Były zięć Lecha Kaczyńskiego twierdzi, że prokurator przyznał, że środki zapobiegawcze są stosowane wobec niego "bezpodstawnie, ale z obawy przed opinią publiczną prokuratura nie można ich uchylić na tym etapie postępowania".
Komentarz Dubienieckiego
Ten jednak doniesieniom tygodnika zaprzecza. W komentarzu wysłanym do TVN24 pisze: "Nie jest prawdą jakoby prezes PiS i poseł na Sejm Jarosław Kaczyński dokonywał interwencji w mojej sprawie po rzekomej mojej rozmowie w Prokuraturze Regionalnej w Krakowie. Z uwagi na dobro śledztwa oraz brak możliwości ujawniania informacji ze sprawy nie mogę przedstawić rzeczywistego przebiegu odbytej rozmowy. Interwencje należy rozumieć jako chęć wywarcia wpływu na bieg rzeczy, a takiej bez wątpienia nie było". "Radziłbym się przyjrzeć celowości i motywom działań Prokuratury w sierpniu, wrześniu i październiku 2015 roku oraz dotychczasowym działaniom Prokuratorów referentów, albowiem nie są one podyktowane chęcią wyjaśnienia sprawy. Przedstawione mojej osobie zarzuty są całkowicie bezzasadne, a od listopada 2015 roku kiedy to po raz pierwszy wezwałem Prokuraturę do ujawnienia akt śledztwa, z niecierpliwością czekam na możliwość publicznej rozmowy na temat sposobu prowadzenia tej sprawy i zgromadzonego materiału dowodowego. Wydźwięk niniejszej sprawy i czasokres działania organów ścigania nie był przypadkowy i skutkował wpływem na opinię publiczną bezpośrednio przed terminem wyborów. Gdyby w tej sprawie usunąć niesłuszne postanowienie o przedstawieniu zarzutów, nie byłbym w tym postępowaniu nawet świadkiem" - pisze Dubieniecki.
Ostatecznie jednak Dubieniecki nie odzyskał paszportu.
Autor: kło\mtom / Źródło: Newsweek