Eurodeputowana i założycielka Polskiej Akcji Humanitarnej Janina Ochojska oraz wiceprzewodnicząca Porozumienia Rezydentów Anna Bazydło komentowały w piątkowych "Faktach po Faktach" protest pracowników ochrony zdrowia. Bazydło poinformowała, że do tej pory protestujący nie otrzymali oficjalnego zaproszenia do rozmów od nowego wiceministra zdrowia. Ochojska opowiedziała o swojej wizycie w "Białym miasteczku". - Ci ludzie tam walczą nie tylko o swoje. I nie tylko chodzi o pensje. Chodzi tak naprawdę o zdrowie nas wszystkich - przekonywała.
W sobotę pracownicy ochrony zdrowia przemaszerowali ulicami Warszawy, a następnie utworzyli w pobliżu kancelarii premiera "Białe miasteczko 2.0." Zebrani tam protestujący zapowiadają, że pozostaną w tym miejscu, dopóki nie zostaną zrealizowane ich postulaty. Domagają się między innymi wyższych zarobków i zmian w systemie. Chcą się spotkać z premierem, bo - jak twierdzą - spotkania z ministrem zdrowia Adamem Niedzielskim nie przyniosły żadnego efektu. "Białe miasteczko 2.0" nawiązuje do protestu pielęgniarek z lata 2007 roku.
W obliczu protestu szef resortu zdrowia przedstawił w poniedziałek nowego wiceministra Piotra Brombera, który odpowiedzialny ma być za dialog społeczny i rozwój kadr.
Bazydło: nieoficjalne zaproszenia nas nie interesują
- Pan wiceminister nie próbował się od poniedziałku oficjalną drogą kontaktować z protestującymi - poinformowała Bazydło. Jak mówiła, z resortem zdrowia protestujący komunikują się tak naprawdę przez konferencje prasowe.
- Nieoficjalne zaproszenia nie są tym, co nas interesuje. Chcielibyśmy zaprosić wszystkich do publicznej debaty o stanie ochrony zdrowia, bo to jest temat dotyczący państwa bezpieczeństwa, państwa zdrowia i życia. Uważamy, że rozmowy nieoficjalne to nie jest sposób na rozwiązywanie tego problemu - stwierdziła.
W czwartek po południu odbyło się posiedzenie zespołu trójstronnego, na którym omawiane były kwestie dotyczące m.in. wynagrodzeń w ochronie zdrowia. MZ zaprosiło do rozmów m.in. NSZZ "Solidarność". - Nie do końca rozumiemy, dlaczego Solidarność miałaby brać udział w rozmowach o postulatach protestu, w którym nie biorą udziału. W związku z czym nie przystąpiliśmy do tych rozmów. W dalszym ciągu domagamy się rozmowy z premierem - powiedziała Bazydło.
Ochojska o "Białym miasteczku": ci ludzie walczą nie tylko o swoje
Zdaniem Janiny Ochojskiej "minister zdrowia powinien mieć konkretne propozycje i odpowiednie upoważnienie, by decyzje podejmować". - Ja rozumiem to, że pracownicy opieki zdrowia chcą rozmawiać z premierem, ponieważ spodziewają się, że on może podjąć takie decyzje i rozmowy, które mogły by mieć jakiś skutek - stwierdziła. Dodała jednak, że nie bardzo wierzy w to, by szef rządu jakieś decyzje podejmował.
- Na medyków próbuje zwalić się całe zło, z jakim mamy do czynienia w szpitalach. Nie bierze się w ogóle pod uwagę niebywałego poświęcenia wszystkich pracowników medycznych i tego, w jakich warunkach pracują. Gdyby była wola, żeby poprawić sytuację ochrony zdrowia, to już by się coś zadziało. Ja tej dobrej woli nie widzę - przyznała.
Ochojska opowiedziała także o swojej wizycie "Białym miasteczku". - Ci ludzie walczą nie tylko o swoje. I nie tylko chodzi o pensje. Chodzi tak naprawdę o zdrowie nas wszystkich. My pacjenci, obywatele powinniśmy być tam obecni, ponieważ walczymy o wspólną sprawę - przekonywała założycielka PAH. - Pielęgniarki w "Białym miasteczku" powiedziały mi, że najbardziej boją się tego, że popełnią jakiś błąd, że z powodu zmęczenia zaszkodzą pacjentowi. Trzeba zrozumieć, że każdy błąd lekarski powoduje ogromny stres, ci ludzie przeżywają ogromne traumy - tłumaczyła.
U progu katastrofy
Premier Morawiecki powiedział w piątek w swoim nowym podcaście, że "trzeba mieć naprawdę dużo złej woli, by nie dostrzec skali podwyżek dla pracowników ochrony zdrowia od 2015 roku". - Rozumiem, że ze strony pana premiera zauważalny jest wzrost wydatków, który poniósł rząd i ciężko im odmówić tego faktu. Jednak pokazywane przez Ministerstwo Zdrowia statystyki nie opiewają na dane na temat ilości godzin, które przepracowuje przeciętny pracownik systemu - skomentowała słowa premiera Bazydło. Podkreśliła, że "spora część systemu ochrony zdrowia, szczególnie szpitalnictwo, to jest system, który musi działać 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu".
- Jest nas na tyle mało, że pracujemy po kilkaset godzin miesięcznie. Zdarzyło mi się pracować 350 godzin miesięcznie. Jest to wysiłek, którego się nie spodziewałam. Ale znam osoby, które pracują 400 i 500 godzin - przyznała wiceprzewodnicząca Porozumienia Rezydentów. Zapytana, czy gdyby pracownicy ochrony zdrowia przestali brać nadgodziny, to nie byłoby komu leczyć i ratować ludzi, odparła: - Może się tak zdarzyć.
- Niestety zaplecze kadrowe mamy na tyle niewielkie, że wiele różnych podmiotów, przychodni i szpitali, musiałoby zostać zamkniętych, gdyby personel postanowił pracować w normalnym wymiarze czasu pracy - zauważyła Bazydło. Mówiła o negatywnym wpływie przedłużającego się zmęczenia na efektywność pracy medyków. - My musimy w pełnym skupieniu podejmować decyzje czasami w sekundach i te decyzje muszą być słuszne - zaznaczyła.
W ocenie Bazydło "jesteśmy u progu katastrofy". Dodała jednak, że "tę katastrofę można powstrzymać". - Specjaliści od zarządzania systemami opieki zdrowotnej, specjaliści ekonomii, specjaliści od zdrowia publicznego mówią, że z każdym rokiem dalsze ignorowanie tej sytuacji będzie generowało tylko coraz więcej kosztów, które będzie pochłaniać niezbędna reforma, dlatego że system w tej formie, w której istnieje, nie ma szans funkcjonować - uznała.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24