Największym zagrożeniem, jeśli chodzi o rozprzestrzenianie się koronawirusa po otwarciu szkół, jest ich przeładowanie. Najrozsądniejszym wyjściem byłoby wprowadzenie tak zwanego nauczania hybrydowego - oceniła w "Tak jest" w TVN24 Krystyna Starczewska, prezeska Krajowego Forum Oświaty Niepublicznej. Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego zwracał uwagę, że ustalenia dotyczące formy powrotu uczniów do szkół powinny być dokonane kilka miesięcy temu, a nie "na tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego".
Minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski mówił we wtorek na posiedzeniu sejmowej komisji edukacji, że od 1 września "przytłaczająca większość szkół będzie działała normalnie". Przypominał, że to dyrektorzy, po konsultacji ze stacją sanitarną i organem prowadzącym (gminą lub powiatem) będą decydować o ewentualnym przechodzeniu na częściową lub całościową naukę zdalną. Szef MEN przypomniał, że w szkołach nie będzie obowiązku zasłaniania nosa i ust.
O przygotowaniach do rozpoczęcia roku szkolnego dyskutowali w piątek goście programu "Tak jest" w TVN24.
"Trzeba znaleźć rozsądne wyjście".
Krystyna Starczewska, współtwórczyni i była dyrektorka Zespołu Społecznych Szkół Ogólnokształcących "Bednarska", prezeska Krajowego Forum Oświaty Niepublicznej, podkreśliła, że "najważniejszą rzeczą jest zapewnienie bezpieczeństwa, by szkoły nie stały się siedliskami chorób".
- Ale jednocześnie dzieci, młodzież, bardzo potrzebują kontaktu. Te miesiące bez kontaktu z kolegami i nauczycielami były dla nich trudne - przyznała.
W związku z tym - powiedziała Starczewska - "trzeba znaleźć rozsądne wyjście". - Moim zdaniem największym zagrożeniem, jeśli chodzi o rozprzestrzenianie się koronawirusa po otwarciu szkół, jest ich przeładowanie. Tłum dzieci, tłum młodzieży, podwójne roczniki w szkołach licealnych, ośmioklasowa szkoła podstawowa, często budynek nie mieści wszystkich dzieci, na korytarzach jest tłok - mówiła była dyrektorka.
Jej zdaniem "pierwszą sprawą powinno być zmniejszenie liczby dzieci przychodzących na raz do szkoły". - Podstawowa sprawa - bardzo wyraźnie określenie, ile dzieci może być razem w jednym pomieszczeniu, i takie ustawienie pracy, by ten tłum dzieci nie stykał się ze sobą - dodała.
"Najrozsądniejszym wyjściem byłoby wprowadzenie tak zwanego nauczania hybrydowego"
W ocenie Starczewskiej "najrozsądniejszym wyjściem byłoby wprowadzenie tak zwanego nauczania hybrydowego". - Na przykład podzielenie klasy na pół: pół zostaje w domu i ma przez tydzień lekcje online, a połowa przychodzi do szkoły. Albo jeden rocznik zostaje w domu, a drugi uczy się w szkole, gdzie można ich rozsadzić w klasach - wyjaśniała.
Zdaniem byłej dyrektorki "absolutnie konieczne wydaje się też, by uczniowie nosili maski". - Nie w klasie na lekcji. Ale kiedy stykają się ze sobą na korytarzu, to te maski chronią. To też czysto wychowawcze, by nauczyć współodpowiedzialności za wspólnotę społeczną, w której żyją - mówiła.
Dodała, że "nauczanie hybrydowe można też wykorzystać do ochrony starszych nauczycieli, tych najbardziej zagrożonych", którzy mogliby nauczać tylko online.
Broniarz: powinniśmy o tym wszystkim mówić 3-4 miesiące temu
Prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz podkreślał, że dyskusja o powrocie uczniów do szkół nie powinna toczyć się "na tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego". - To wszystko powinno być ustalone, przegadane, oparte o określone procedury trzy, cztery miesiące temu. Był na to maj, czerwiec, można było to zrobić, i wtedy wiedzielibyśmy, jak się zachować, (…) co mieliby zrobić nauczyciele - powiedział.
Ocenił, że "z jednej strony to dobrze", iż przygotowania do powrotu uczniów "zeszły na poziom dyrektora". - Ale z drugiej strony dyrektor jest w wielu wypadkach pozbawiony możliwości realizacji tych zadań. Przygotowania do nowego roku szkolnego to jest duży wysiłek, w żadnej mierze nierekompensowany staraniami ze strony ministerstwa edukacji, że nie wspomnę o żenująco niskim wynagrodzeniu - powiedział Broniarz.
A odpowiedzialność dyrektorów - dodał - "jest kolosalna". - Ataki rodziców, uwagi, skargi, wszystko będzie kierowane nie do ministra, tylko do bezpośredniego realizatora, czyli dyrektora szkoły, który w wielu wypadkach będzie postawiony pod pręgierzem sytuacji, opinii, nacisków: albo realizuj tradycyjną edukację, bo tak wypada, albo szukaj innych rozwiązań, ale jesteś za to odpowiedzialny - powiedział szef ZNP.
Źródło: TVN24