Sporo nauczycieli jest starszych i ma różne choroby. Ja nie słyszę o zabezpieczeniu tych nauczycieli w odpowiednie maski - mówił profesor Krzysztof Simon, ordynator oddziału zakaźnego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. J. Gromkowskiego we Wrocławiu. Na antenie TVN24 wyjaśniał, jak powinien wyglądać powrót dzieci do szkół.
We wtorek minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski mówił posłom, jak resort szykuje się do otwarcia szkół 1 września. - Przewidujemy, że przytłaczająca większość szkół będzie działać normalnie - zapowiadał. Posłowie opozycji nie dali się jednak przekonać i krytykowali ministra za niewystarczające, ich zdaniem, działania przed wznowieniem działalności placówek edukacyjnych.
"Dzieci zasadniczo nie chorują"
Plan powrotu do szkół komentował dla TVN24 profesor Krzysztof Simon, ordynator oddziału zakaźnego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. J. Gromkowskiego we Wrocławiu. - Nie może państwo funkcjonować bez dzieci w szkołach - powiedział i dodał, że bez tego rodzice zostaną w domach i będą się nimi opiekować. Stwierdził również, że dzieci powinny mieć kontakt z rówieśnikami.
Przyznał, że oczywistą sprawą jest obawa rodziców, że część dzieci może się zakazić. - Dzieci zasadniczo nie chorują lub chorują bardzo lekko. Tych przypadków w Polsce jest potwierdzonych ponad tysiąc, z tego 200 trafiło do szpitala, nie ma żadnego zgonu jak do tej pory, chociaż się na pewno takowy zdarzy - powiedział. - Niezależnie co rząd zrobi, zawsze jakaś strona będzie to kontestowała. Albo nauczyciele, albo lekarze, albo rodzice. Tu nie ma dobrego wyjścia i to dotyczy całego świata - dodał.
Powiedział, że nie można wszystkiego przerzucać na szkołę i dyrektorów, i muszą być jakieś decyzje rządowe w tej sprawie. - Na pewno żadne dziecko chore nie powinno udać się do szkoły. To jest poza dyskusją. Każdy uczeń musi wejść do szkoły oceniony przez pielęgniarkę czy lekarza, czy gorączkuje i czy nie ma objawów, bo rodzice mogą próbować ukryć objawy - powiedział. - Jest bardzo wiele dzieci, które mają różne przewlekłe choroby. One się zakażą i choroba u nich może przebiegać ciężko - dodał profesor. Wyjaśnił, że rozumie ich potrzebę socjalizacji, ale ocenił, że pobyt w szkole jest dla takich dzieci "niebezpieczny". Zaproponował, aby dla takich uczniów wprowadzić możliwość e-learningu.
- Kolejnym elementem jest to, że niektóre dzieci są wychowywane przez schorowanych rodziców bądź dziadków, którzy mogą podłapać zakażenia. Chociaż podobno według danych szwajcarskich częściej dzieci zakażają się od rodziców i dziadków, niż od swoich zakażonych rówieśników, ponieważ zdrowe dziecko słabo przenosi zakażenie - nie kaszle, nie pluje, nie kicha - stwierdził profesor Simon. Zaznaczył, że oczywiście nikt nie może dać gwarancji, że zakażone dziecko nie umrze albo nie będzie miało ciężkich powikłań, ale "generalnie na całym świecie dzieci wracają do szkoły i nie ma problemu".
"Nie słyszę o zabezpieczeniu nauczycieli w odpowiednie maski"
Zauważył również, że problem może być z infrastrukturą, między innymi ilością sal konieczną do dystansowania dzieci. Dodał, że możliwe, że w części szkół konieczna będzie praca zmianowa.
- Ważnym elementem są też nauczyciele, o których w ogóle nikt nie mówi. Sporo nauczycieli jest starszych i ma różne choroby. Ja nie słyszę o zabezpieczeniu tych nauczycieli w odpowiednie maski. Nie w te zielone, które nadają się do zabiegów chirurgicznych i ewentualnie do noszenia na zewnątrz, ale nie nadają się kompletnie przy pomieszczeniach zamkniętych i ewentualnie dużych stężeniach wirusów. Ci nauczyciele powinni być też zabezpieczeni. To są drogie rzeczy, kilkanaście czy kilkadziesiąt złotych, używane 2-3 dni. Oni powinni mieć rękawiczki - powiedział profesor. Dodał, że nauczyciele "nie będą tego kupować przy swoich zarobkach".
Ocenił, że absurdem jest próba wprowadzania dystansowania społecznego czy maseczek dla siedmiolatków.
"Lekarz, który nie dotknie brzucha pacjenta, nie dotknie wątroby, to co on umie?"
- Problem jest ze szkołami wyższymi. Gdzie się da, musi być e-learning. W medycynie patrzę na to trochę przerażony - mówił profesor. - Lekarz, który nie dotknie brzucha pacjenta, nie dotknie wątroby, to co on umie? To jest katastrofa. A z drugiej strony wpuścić ich na oddział, gdzie jesteśmy zdominowani przez COVID-19 i innych pacjentów prawie nie leczymy, to koszty wpuszczenia, ryzyko zachorowań są gigantyczne. Nikt się na to nie zdecyduje. Nie ma idealnego rozwiązania do czasu szczepionki i skutecznych leków przeciwcovidowych - stwierdził.
Podsumował, że ministerstwo powinno jego zdaniem narzucić sztywne ramy funkcjonowania szkół, a indywidualnie powinno się je dopasować do lokalnych warunków, chociażby liczby dzieci w szkole.
- I modlić się, żeby jak najwcześniej pojawiła się szczepionka, ale nie jakaś tandetna, na którą badania trwały trzy miesiące, bo ostatnio takie informacje się pojawiły. To jest w ogóle nieprawdopodobne, choć oczywiście cuda w medycynie się zdarzają - powiedział.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock