- Ci ludzie wiedzieli, co tam się dzieje i posłali nas na śmierć. Rozliczą się z tego przed Bogiem - mówi cudem ocalały z katastrofy górnik, z którym rozmawiał reporter tvn24.pl Wojciech Bojanowski. Człowiek ten na rękach wynosił poszarpane ciała kolegów, z którymi dopiero co rozmawiał. - Dziesięć minut wcześniej byłem w miejscu, gdzie wszyscy zginęli - relacjonuje. Zastrzegając sobie całkowitą anonimowość, nie pozostawia suchej nitki na władzach kopalni. A tymczasem kontrolujący kopalnie Wyższy Urząd Górniczy w zasadzie niczego nie może skontrolować.
- Liczy się wydobycie, a nie ludzkie życie - twierdzi górnik z rudzkiej części kopalni "Wujek", w której doszło w piątek do zapłonu metanu. Od wybuchu i pożaru zginęło 13 górników.
Cudem ocalały z katastrofy górnik w rozmowie z portalem tvn24.pl relacjonuje, że dzień przed tragedią w kopalni doszło do pożaru, który wybuchł w innej ścianie. Według relacji mężczyzny, górnicy zostali oddelegowani do pracy w tym rejonie, mimo że wcześniej było wiadomo, że ściana się pali. - Liczy się wydobycie, a nie ludzkie życie - powtarza górnik. W czwartek podjęto decyzję o zamknięciu rejonu. - Wydzielały się tlenki, więc musiała być wszczęta akcja ratownicza celem przewietrzenia i zabezpieczenia - dodaje górnik.
"Przerzucaliśmy trupy, był krzyk ludzi"
Następnego dnia górnicy nie poszli już w to miejsce, lecz zostali wysłani - jak się później okazało - w miejsce wybuchu. - Zjechaliśmy na dół, gadaliśmy jak zwykle - wspomina górnik. Mężczyzna najpierw był w jednym miejscu (tam gdzie doszło do wybuchu), ale potem poszedł na drugą ścianę. - Jak wyszedłem, to wszedłem w rościnkę i wszystko p.... - dodaje. - Przerzucaliśmy trupy, był krzyk ludzi i czuć było spalone ciała - przypomina mężczyzna. Górnik opowiada, że w momencie wybuchu "robi się ciemno, zatykają się uszy i jest dezorientacja".
Mężczyzna twierdzi, że nie zjedzie już nigdy więcej na dół. - Zryło mi głowę całkowicie. Tyle trupów jak na wojnie - mówi.
Z relacji rozmówców TVN24.pl wynika, że po wypadku, na ziemi leżało mnóstwo czerwonych kasków górniczych pozrywanych z głów zabitych. Tego koloru kaski zakładają w kopalniach osoby, które zaczynają pracę, uczą się. Według naszych rozmówców, osoby te nie powinny znajdować się w tak niebezpiecznym miejscu.
Zapowiedziana kontrola bo "nie ma możliwości chodzenia samemu po kopalni"
Ocalony górnik kwestionował też zasadność wszelkich kontroli Urzędu Górniczego, bo - jak mówił - one zawsze są zapowiedziane. - Uświadommy sobie jedną rzecz: kontrole nie załatwią sprawy. Jeżeli są górnicy samobójcy, którzy oszukują na urządzeniach pomiarowych, to kontrola nic tu nie zmieni - mówi Marek Henryk Jezierski, podsekretarz stanu w ministerstwie środowiska (resort ten nadzoruje Urząd Górniczy). Jezierski twierdzi, że kopalnia "to nie jest ogólnodostępny autobus czy droga, gdzie niepostrzeżenie kontroler może schować się w krzakach". - Żeby wejść do kopalni, trzeba jednak poinformować kierownika ruchu zakładu górniczego - dodaje podsekretarz stanu. Według niego, jeżeli sytuacja jest wyjątkowa, wtedy kontroler może wejść do kopalni, ale to i tak nie załatwi sprawy, bo - jak argumentuje Jezierski - "kiedy kontroler będzie zjeżdżał przez jakiś czas na dół, to jeżeli ktoś będzie chciał ukryć nieprawidłowości, przez ten czas je ukryje".
Wokół tragedii w kopalni "Wujek Śląsk" narasta coraz więcej pytań. Czy manipulowano czujnikami metanu? Czy ratownicy tuszowali przyczyny tragedii? Świadkowie potwierdzają, natomiast kopalnia odpiera te zarzuty. CZYTAJ WIĘCEJ
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24.pl