|

Polscy katolicy mówią biskupom: dość. Umiera Kościół, jaki znaliśmy

W ostatnią niedzielę drzwi do polskich kościołów strzegła Żandarmeria Wojskowa i grupy katolickich konserwatystów. Problem w tym, że nikt z protestujących nie chciał się tam wdzierać – obrońcy Pana Boga strzegli więc prawie pustych świątyń przed wyimaginowanym wrogiem. Trudno o lepszy symboliczny obraz polskiego Kościoła przyszłości.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Analiza publicysty Marcina Dzierżanowskiego, prezesa Fundacji Wiara i Tęcza skupiającej chrześcijan LGBT+. 

Po ostatnich protestach wielu wiernych odejdzie od praktyk religijnych, a przy biskupach pozostanie niewielka, ale silnie zmotywowana grupa katolickich konserwatystów. Kościół będzie tracił "rząd dusz", dlatego biskupi w jeszcze większym stopniu będą próbowali układać się z prawicowym rządem, popadając w polityczne uzależnienie. Po ewentualnej zmianie rządów nie będą już mieli ani posłuchu społecznego, ani władzy. Wiele wskazuje na to, że dopiero wtedy będzie można zacząć poważnie rozmawiać o reformie polskiego Kościoła w duchu papieża Franciszka

prusak
"Ten protest miał wiele różnych wątków"
Źródło: TVN24

Bajka o żelaznym wilku

"Jeśli Bóg – po latach rozkwitu – dopuści jakieś nieszczęście na nasz Kościół i naszą wiarę, to przyjdzie ono nie z zewnątrz, ale od wewnątrz: z krzykliwej wiary nie w Boga, ale wiary w wiarę" – pisał na początku lat 90. minionego wieku ks. prof. Józef Tischner. Wtedy te słowa brzmiały kompletnie abstrakcyjnie – Kościół cieszył się w społeczeństwie dużym zaufaniem, niekwestionowanym autorytetem dla Polaków był Jan Paweł II, a na niedzielną mszę uczęszczał co drugi Polak. Dziś brzmią jak proroctwo, które właśnie sprawdza się na naszych oczach.

Kilkanaście dni temu protestujący po raz pierwszy po wojnie weszli do kościołów, zakłócając nabożeństwa. Naruszyli tym samym społeczne tabu, które nie pozwalało na antykościelne demonstracje polityczne w przestrzeni sakralnej. - To, że protestujący piszą po murach, wchodzą do kościołów, wymyślają hierarchom, którzy nie zorientowali się jeszcze, że zaszła jakaś zmiana, jest niesłychanie ważne, pozwala bowiem odczarować Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Okazuje się, że pod sutanną, za kadzidlanym obłokiem jest po prostu mały, zły wiedźmiak, który nie ma żadnych kompetencji, ale wszystko wypowiada namaszczonym tonem – skomentował te wydarzenia pisarz Jacek Dehnel.

Te ostre słowa oddają sposób myślenia wielu, zwłaszcza młodych ludzi, dla których Kościół to po prostu jedna z organizacji pozarządowych, jego moralne nauczanie w sprawie antykoncepcji, LGBT+ czy aborcji przypomina bajkę o żelaznym wilku, a Jan Paweł II to nieangażująca większych emocji postać z prehistorii.

Natomiast wśród katolików po ostatnich wydarzeniach wyłonią się trzy grupy. Tylko jedna z nich pozostanie wierna nauczaniu biskupów. 

Grupa pierwsza - pełzający apostaci

Większość biorących udział w antyaborcyjnych manifestacjach młodych ludzi została ochrzczona, zapewne olbrzymia część była u pierwszej komunii świętej, a w ich całej edukacji (często od przedszkola) towarzyszyła opłacana z budżetu państwa katecheza, często w wymiarze większym niż inne przedmioty. Mimo że na lekcjach nieustannie opowiadano im o żołnierzach wyklętych i polskim papieżu (a może także z tego powodu), ich ideowa socjalizacja poszła w zupełnie innym kierunku. Dziś ich system wartości ma – delikatnie mówiąc – niewiele wspólnego z katolicyzmem.

Właściwie nie powinniśmy się temu dziwić. Kiedy w lipcu 2018 roku amerykański ośrodek badawczy Pew Research Center opublikował raport poświęcony religijności na świecie, wszystkich najbardziej zaskoczyły dane dotyczące Polski. Analizy porównawcze danych zebranych w 108 krajach świata wykazały, że spośród wszystkich przebadanych państw, największy spadek religijności - z generacji na generację - następuje właśnie w Polsce. Inaczej mówiąc, polska młodzież przestaje wierzyć w Boga. O ile pokolenie czterdziestolatków deklaruje jeszcze duże przywiązanie do Kościoła, o tyle dla ich dzieci nie ma on właściwie żadnego znaczenia.

Po opublikowaniu badań socjologowie religii zastanawiali się, kiedy polskie kościoły opustoszeją: czy za kilka, czy za kilkanaście lat. Gdy niespodziewanie przyszła pandemia, okazało się, że opustoszały już dziś. Oczywiście z innych powodów, ale nikt nie ma wątpliwości, że nawet po opanowaniu COVID-u duża część wiernych do kościołów już nie wróci.

To zjawisko można nazwać masową, choć pełzającą apostazją. Choć ostatnio wiele osób mówi o potrzebie formalnego wystąpienia z Kościołów, względy rodzinne i obyczajowe, a także skomplikowane kościele procedury sprawią zapewne, że niewielu zdecyduje się oficjalnie na taki krok. Ludzie będą odchodzili z Kościoła po cichu, ale skutecznie i konsekwentnie. Jeszcze kilka lat temu wśród księży krążył dowcip, że bierzmowanie jest to "sakrament pożegnania z Kościołem przy zachowaniu prawa do ślubu i katolickiego pogrzebu". Dziś coraz więcej z nich mówi, że takim pożegnaniem jest już pierwsza komunia. Dość powiedzieć, że w Łodzi są klasy, w których na katechezę uczęszcza co dziesiąty uczeń. Są też seminaria duchowne, do których w ciągu roku zgłasza się jeden kandydat na księdza.

Ojciec Gużyński: wasz gniew jest słuszny, ale nie upoważnia to do tego, aby naruszać bezpieczeństwo i zdrowie swoje oraz innych
Źródło: TVN24

Ale pełzająca apostazja dotyczy nie tylko młodzieży. Nastroje antyklerykalne dotykają też starszych. Warto pamiętać, że – wbrew temu, co sugerują ostatnio politycy PiS-u – antyklerykalizm nie dotarł do nas bynajmniej z "zepsutego Zachodu" i nie stanowi końca narodu, jaki znamy. W rzeczywistości ma on bowiem wielowiekowe, rodzime korzenie. Co ciekawe, jego tradycja ma u nas ludowe pochodzenie – na polskiej wsi rozwijał się on od co najmniej XV wieku. "Hej! Ty wielebny bracie! Jesteś nietykalny, bo w ornacie? Czy na to masz łeb wygolony, byś uwodził dzieci, córki, żony?" – to fragment mającej kilkaset lat pieśni ludowej z Kielecczyzny.

Antyklerykalizm znad Wisły różni się dość mocno od tego zachodniego. Nie ma on korzeni reformacyjno-oświeceniowych, dlatego nie uderzał w niski poziom intelektualny, obskurantyzm i antymodernizm duchownych. Polski, ludowy antyklerykalizm bierze na warsztat zupełnie inne nadużycia księży. Przede wszystkim zbyt ścisły sojusz "pana i plebana" (w XIX wieku charakteryzujący się choćby sprzeciwem hierarchii wobec uwłaszczenia chłopów) oraz sprawy obyczajowe. Innymi słowy fakt, że księża narzucają innym surowe wymogi moralne, sami ich nie przestrzegając. Pijaństwo, obżarstwo, zdzierstwo oraz wyczyny seksualne księży były od stuleci przedmiotem licznych utworów literackich i dysput teologicznych. "W żadnym inszym stanie na świecie nie masz więcej cudzołożników i sodomczyków, jako jest w tym waszym kapłańskim stanie" – grzmiał w XVI wieku Marcin Krowicki. Brzmi znajomo, prawda?

Tyle że antyklerykalizm ludowy nie ma politycznego potencjału. Dlatego ostatnie wydarzenia w Polsce osłabiły PiS w sondażach, ale bynajmniej nie wzmocniły lewicy. Z protestów antyaborcyjnych nie zrodzi się więc żaden ruch antykościelny. Ludzie po prostu stopniowo będą się odwracać od Kościoła i przestaną do niego chodzić. 

Grupa druga - świadomi dysydenci

Druga grupa katolików i katoliczek, których znaczenie wzrośnie w Kościele po ostatnich protestach, to świadomi dysydenci. Jej przedstawiciele nie są liczni, mają charakter raczej elitarny i intelektualny. Jednak po ostatniej autokompromitacji Kościoła hierarchicznego ich znaczenie na mapie polskiego katolicyzmu zdecydowanie wzrośnie. Mam na myśli zaangażowanych świeckich, którzy otwarcie sprzeciwiają się biskupom i domagają się zmian w katolickim podejściu do kobiet, LGBT+, władzy w Kościele czy rozliczenia pedofilii.

Ich podskórny bunt narastał od kilku lat. Od jakiegoś czasu co roku spotykają się pod Warszawą na rekolekcjach, na których omawiają potrzebę głębokich zmian w Kościele. Organizują dyskusje, w których w otwarty sposób sprzeciwiają się oficjalnej linii polskiego Kościoła. Ale biskupi kompletnie nie docenili ich potencjału. Otoczeni wianuszkiem wyhodowanych na własne potrzeby potakiwaczy, budujących potiomkinowską wizję Kościoła, hierarchowie byli utwierdzani w przekonaniu, że Kościół w Polsce jest konserwatywnym monolitem.

Tymczasem w całym kraju powstawały oddolne, opozycyjne wobec biskupów Kluby "Tygodnika Powszechnego". W siłę rosło środowisko młodych działaczy warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej skupione wokół magazynu "Kontakt" czy inicjatywa Forum św. Tekli skupiająca wierzące feministki, domagające się radykalnych reform w Kościele, w tym dyskusji o kapłaństwie kobiet. W ostatnich miesiącach do tych środowisk dołączyli organizatorzy protestów pod kuriami (m.in. gdańską, krakowską, a także nuncjaturą apostolską) przeciwko tuszowaniu pedofilii. W czerwcu tego roku grupa wiernych skupiona wokół trójmiejskiej działaczki katolickiej Justyny Zorn opublikowała za zebrane w ramach składki pieniądze ogłoszenie we włoskim dzienniku "La Repubblica". Miało ono kształt listu otwartego do Franciszka, w którym polscy katolicy zwracali się o rozliczenie pedofilii. Wiadomo, że treść apelu dotarła do papieża. I wiadomo, że po tej publikacji watykańskie dochodzenia przeciwko polskim biskupom nabrały tempa.

"Chcą przerzucić na mnie odpowiedzialność, ale ja jej nie miałem"
Źródło: TVN24

Dziś wielu z tych katolików i katoliczek poparło strajk kobiet i wzięło udział w manifestacjach. Teraz staną przed ważnym wyborem – czy starać się nadal nawoływać do dialogu z hierarchami, czy też wzniecić przeciwko nim otwarty bunt. Wszystko wskazuje na to, że wybiorą tę drugą postawę. Ostatnie wydarzenia pokazały bowiem, że biskupi żadnym dialogiem nie są zainteresowani, a wyciągnięta ręka ze strony "katolików otwartych" odbierana jest jako przejaw słabości tych ostatnich. I – jak powiedziała niedawno socjolożka religii prof. Dorota Hall z PAN, "tylko legitymizuje cały ten kościelny syf".

Grupa trzecia - konserwatywni kontrrewolucjoniści

Trzecia grupa katolików, którzy w czasie protestu poczuli wiatr w żagle, to katoliccy konserwatyści. Chodzi o grupy, które dopiero od kilku miesięcy dały o sobie znać w polskim Kościele, a które Zuzanna Radzik, publicystka "Tygodnika Powszechnego", nazwała "różańcowymi bojówkami". To oni – obok narodowców i Żandarmerii Wojskowej – obstawiali w czasie protestów kościoły, pilnując, by nie wdarli się do nich manifestanci. Są to męskie wspólnoty religijne odwołujące się do ruchów paramilitarnych. Prezentują narodowy patriotyzm, w swoich rytuałach mają przysięgi, rycerskie pasowania, deklarują udział w duchowej wojnie, są mocno podlegli swoim liderom. Ich status kanoniczny nie jest jasny, nie do końca znana jest też ich geneza. "Pragnę walczyć z tym, aby nie ulegać tendencjom tak zwanego Kościoła otwartego, który głosi fałszywe miłosierdzie, potrzebę pogodzenia się ze współczesną kulturą i uznania wszelkiego rodzaju ideologii na froncie walki z duchem tego świata" – te słowa przysięgi Żołnierzy Chrystusa najlepiej oddają ich wizję świata.

Nazwy tych wspólnot niemal zawsze są militarne: "Niewolnicy Maryi", "Armia Boga", "Rycerze Maryi". Uważają, że w Polsce trwa rewolucja obyczajowa i oni muszą się jej zdecydowanie przeciwstawić. W ramach konserwatywnej kontrrewolucji głoszą homofobiczne i antyislamskie hasła, walczą ze szczepionkami i genderem. Teraz wreszcie poczuli się potrzebni.

"Różańcowe bojówki" to skrajność. Ale wiele wskazuje na to, że konserwatywni katolicy jako jedyni odnajdą się w zarządzanym przez biskupów polskim Kościele. Dla nich będzie on twierdzą przed szybko zmieniającą się rzeczywistością, której nie rozumieją. Będą mieli swoich duszpasterzy – jak wynika z badań przeprowadzonych przez ks. Krzysztofa Pawlinę, rektora Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie, prawie 90 proc. kleryków popiera PiS i Konfederację. Już za kilka lat zostaną oni wyświęceni na księży, za kilkanaście zostaną proboszczami, a później biskupami. To oni ukształtują rzeczywistość polskiego Kościoła instytucjonalnego na najbliższe dziesięciolecia. Ostatnie protesty tylko utwierdziły ich w konserwatywnych przekonaniach.

Zmiany w Kościele

Trudno dziś powiedzieć, czy ostatnie protesty zmienią przepisy antyaborcyjne w Polsce albo tym bardziej obalą rząd. Zjednoczona Prawica ma bowiem w Sejmie stabilną większość, opozycja jest słaba, a do wyborów pozostały całe trzy lata. Możliwe, że energia protestów opadnie, ale cicha rewolucja obyczajowa, jaka zaszła przy ich okazji w Polakach, już się nie cofnie. Jedno jest jednak pewne: ostatnie protesty przeorają polski katolicyzm. Ich wpływ na Kościół będzie znacznie większy niż na politykę.

W najbliższych latach będzie to Kościół stopniowo tracący wiernych, coraz bardziej zamknięty w konserwatywnych okopach i coraz silniej uzależniony od prawicowej władzy. Na jego marginesie powstanie jednak opozycyjny wobec biskupów ruch świeckich i (nielicznych) duchownych, którzy coraz odważniej będą się domagali radykalnych zmian. Gdy PiS utraci władzę, a biskupi – polityczne wpływy, właśnie ten ruch może stać się dla polskiego katolicyzmu ostatnią szansą.

Czytaj także: