Gdy zagrożone jest życie lub zdrowie, na pojawienie się patrolu policji musimy czekać średnio nieco ponad dziewięć minut. To tak zwane pilne zgłoszenia. Ale gdy zgłoszenie jest "zwykłe", średni czas przyjazdu radiowozu jest wyższy, a w ostatnich czterech latach znacznie się wydłużył - wynika z danych, do których dotarli dziennikarze tvn24.pl. Przybywa za to, o czym pisaliśmy w środę, posterunków.
Postanowiliśmy sprawdzić, ile czasu musi minąć od wezwania pomocy pod numerem alarmowym 112 do momentu pojawienia się policjantów. Zdobyliśmy w centrali policji oficjalne dane, które pokazują "czas reakcji" w każdym z siedemnastu garnizonów.
Pilne i zwykłe
By je zrozumieć, najpierw należy wytłumaczyć, jakie dane zbierają i analizują policjanci.
Policyjni analitycy dzielą wezwania do interwencji na dwie kategorie: "pilne" i "zwykłe". Te pierwsze dotyczą sytuacji, w których odbierający zgłoszenie oficer dyżurny uzna, że zagrożone jest życie albo zdrowie, a także gdy uzna, że "zachodzi możliwość zatrzymania sprawcy na gorącym uczynku lub w bezpośrednim pościgu".
Do kategorii interwencji "zwykłych" trafiają wszystkie pozostałe wezwania.
Okazuje się, że w całym ubiegłym roku na "pilne" wezwanie patrol pojawiał się na terenie całego kraju średnio po upływie 9 minut i 24 sekund. W 2016 roku było to 9 minut i 13 sekund, rok później policja przyjeżdżała nieco szybciej, w kolejnych latach trochę wolniej, ale różnice te wynosiły kilkadziesiąt sekund. Można zatem przyjąć, że czas reakcji na wezwania pilne od kilku lat utrzymuje się na podobnym poziomie.
Sama policja jest z tych wyników zadowolona, co wynika z odpowiedzi, które otrzymaliśmy z Komendy Głównej Policji.
"Czas reakcji nieznacznie wydłuża się lub skraca [od 2016 roku do 2020 roku - red.], jednakże nie przekracza 11 minut" - czytamy w korespondencji z KGP.
11 minut
Bariera 11 minut jest ważna dla policjantów, gdyż tak został wyznaczony jeden z "mierników satysfakcji", według których ocenia ich pracę Komenda Główna Policji.
- Komendanci rozliczani są przez przełożonych ze spełniania mierników, na ten rok komenda główna opracowała 22 takie szczegółowe kategorie - wyjaśnia nam jeden z szefów dużej komendy miejskiej policji.
W przypadku czasu reakcji KGP za nieprzekraczalną ustanowiła granicę 11 minut dla interwencji "pilnych". I w ubiegłym roku wyłącznie na terenie działania policjantów z województwa warmińsko-mazurskiego przekroczono ten miernik, dokładnie o 1 sekundę. We wszystkich pozostałych garnizonach policjanci pojawiali się w czasie poniżej 11 minut. Najszybciej, już po siedmiu minutach, w województwie podlaskim, a następnie w śląskim (8:11) i opolskim (8:20).
Zdecydowanie gorzej sytuacja wygląda z "interwencjami zwykłymi", których jest średnio nawet pięć razy więcej niż tych kwalifikowanych jako pilne.
Tutaj Komenda Główna Policji nie ustanowiła żadnego progu satysfakcji. Redakcja tvn24.pl sama porównała dane z ostatnich pięciu lat. I okazuje się, że czas oczekiwania każdego roku się pogarsza - w skrajnych przypadkach nawet trzykrotnie w porównaniu z 2016 rokiem.
Gdzie jest gorzej
Najbardziej powolni są funkcjonariusze z garnizonu lubuskiego - trzeba na nich czekać średnio przez 32 minuty. Co więcej, ich praca z roku na rok się pogarsza. W 2016 roku na zwykłą interwencję trzeba było w tym regionie czekać 11 minut, w ubiegłym roku niemal trzykrotnie dłużej.
Taka tendencja jest jednak w każdym garnizonie. Na drugim miejscu od końca są policjanci z województwa łódzkiego, którzy jeszcze pięć lat temu pojawiali się na wezwanie w 12 minut i 49 sekund. W minionym roku było to już 26 minut i 39 sekund.
Podium najwolniejszych w kraju zamyka garnizon wielkopolski. Tamtejsi funkcjonariusze w 2020 roku potrzebowali 25 minut i 59 sekund, podczas gdy w 2016 roku "jedynie" 15 minut i 14 sekund.
Znacznie pogorszyła się też sytuacja w garnizonach pomorskim i stołecznym, odpowiednio z 12 do 25 minut i z niespełna 11 do 25 minut.
Jak tłumaczy to policja?
"Uzależnione to jest od wielu czynników, również takich, na które Policja nie ma wpływu. Czynniki można podzielić na zewnętrzne oraz wewnętrzne. Do pierwszej grupy należy m.in. ilość przyjętych zgłoszeń w danym przedziale czasu wymagających podjęcia działań, zachowanie obywateli np. podczas różnego rodzaju zgromadzeń, imprez masowych itp. Stan zaludnienia poszczególnych miejscowości, ruch turystyczny, położenie geograficzne, zurbanizowanie terenu, infrastruktura drogowa, warunki atmosferyczne czy pora roku" - czytamy w odpowiedzi.
- To wszystko lipa. Sprawny oficer dyżurny wie, jak kwalifikować zdarzenia, by nie przekroczyć 11 minut. Dzięki temu jego komendant powiatowy może się pochwalić wojewódzkiemu, a ten następnie raportuje z dumą wykonanie zadania komendzie głównej - mówi nam oficer policji.
Raport NIK
Manipulacje w policyjnych danych odkryli inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli, którzy badali czas reakcji funkcjonariuszy w latach 2013 do 2015 roku.
- Wyszło na jaw, że dyżurni odbierali wezwanie o pomoc. Następnie szukali wolnego patrolu i dopiero gdy go znaleźli, to rejestrowali zgłoszenie w systemie, dzięki czemu poprawiali czas reakcji - wyjaśnia oficer KGP.
W odpowiedzi na raport NIK centrala policji od 2016 roku zmieniła zasady gromadzenia danych.
- Wcześniej był podział na interwencje na terenie miejskim i wiejskim. Zastąpiono go właśnie interwencjami "pilnymi" i "zwykłymi". Nie zmieniło się jedno: nadal wszystko zależy od sprytu oficera dyżurnego i tego, kiedy i jak wprowadzi informacje do systemu - mówi doświadczony policjant.
Marek Biernacki, poseł PSL i były minister spraw wewnętrznych, komentuje: - Ludziom zależy na tym, by po wezwaniu o pomoc policja przyjechała jak najszybciej. Dzisiejszym ministrom zależy na tym, by jak najczęściej przecinać wstęgi w otwieranych posterunkach policji, które następnie stoją zamknięte. Nie zauważają również, że policja działa wolniej i gorzej, bo przecież na ich zawołanie pojawiają się natychmiast, nawet setkami jak w przypadku ochrony willi prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: DarSzach / Shutterstock.com