To znów był rok naginania, niestosowania, a czasem wręcz łamania prawa. To był też kolejny rok niechlujstwa przy jego stanowieniu, a czasem - ustawodawczej bezczynności. Ponosimy tego konkretne konsekwencje.
Trudno zrozumieć koncepcję praworządności rządzących, skoro sam premier uważa, że praworządność można rozumieć różnie, skoro prawa osób na granicy nie są przestrzegane; skoro różnymi sposobami jest odbierane nam prawo do pełnej i rzetelnej informacji, skoro politycy wpływają na niezależne sądownictwo.
Powiązania między różnymi rodzajami władzy niezmiennie pozostają normą, tak zwane ekspresy sejmowe niezmiennie dowożą ustawy potrzebne rządzącym, a ich apetyt na ograniczanie wolności (prawa do stanowienia o własnym ciele, tożsamości seksualnej, informacji, a nawet przemieszczania się) nie słabnie.
Taki to był rok. Kolejny.
Granica
Wiele strun zostało poruszonych, gdy na polsko-białoruskiej granicy pojawiły się setki chcących ją przekroczyć osób. Bez względu na to, czy byli to migranci, czy uchodźcy, czy ludzie wysłani przez Łukaszenkę, który posłużył się nimi do swoich politycznych celów, z całą pewnością to po prostu ludzie.
- Ludzi można traktować w sposób, który nie zagraża ani ich życiu, ani zdrowiu - mówi Iwo Łoś z Grupy Granica, która niesie pomoc prawną i humanitarną osobom, które przedostają się na polską stronę. - Teraz mamy do czynienia z łamaniem prawa i procedur przez pograniczników, którzy nielegalnie i nieformalnie wywożą ludzi do lasu. To haniebny proceder. Zdarza się, że dochodzi do sytuacji przemocowych czy do rozdzielania rodzin. My dziś wysyłamy sygnał w stronę władz, ale od władz musi pójść sygnał w stronę pograniczników, żeby dbali o tych ludzi. Narzędzia i rozwiązania prawne dotyczące rozpatrywania wniosków o ochronę międzynarodową już są. Obowiązywały i obowiązują w Polsce, władza powinna przestrzegać tych procedur: przyjąć wniosek, rozpatrzyć go, ustalić, czy i jaka forma ochrony międzynarodowej przysługuje danej osobie, czy przyznać jej azyl, czy ją wydalić - podkreśla.
Jak dowiadujemy się między innymi od aktywistów działających przy granicy, pogranicznicy stosują także metodę zwaną pushback, co budzi wątpliwości, czy nie jest to łamanie jednej z konwencji genewskich. W 1951 roku podpisano bowiem dokument, który daje uchodźcom prawo do międzynarodowej ochrony. Polska jest jego sygnatariuszem.
1. Żadne Umawiające się Państwo nie wydali lub nie zawróci w żaden sposób uchodźcy do granicy terytoriów, gdzie jego życiu lub wolności zagrażałoby niebezpieczeństwo ze względu na jego rasę, religię, obywatelstwo, przynależność do określonej grupy społecznej lub przekonania polityczne. 2. Nie może powoływać się jednakże na dobrodziejstwo niniejszego postanowienia uchodźca, co do którego istnieją podstawy, aby uznać go za groźnego dla bezpieczeństwa państwa, w którym się on znajduje, lub który będąc skazanym prawomocnym wyrokiem za szczególnie poważne zbrodnie stanowi niebezpieczeństwo dla społeczeństwa tego państwa.Konwencja dotycząca statusu uchodźców sporządzona w Genewie dnia 28 lipca 1951 roku, artykuł 33
Powstaje więc pytanie, skąd pewność służb, czy mają do czynienia z uchodźcami, czy z migrantami i czy bez sprawdzenia konkretnej osoby można mieć pewność, że jest zagrożeniem dla Polski.
Media
Z powodu kryzysu na granicy władze, po raz pierwszy po upadku komunizmu, wprowadziły stan wyjątkowy w pasie przygranicznym. Po raz pierwszy po 1989 roku dziennikarze nie zostali wpuszczeni w rejon, w którym miały miejsce ważne wydarzenia. Tym samym zakazano nam samodzielnego relacjonowania tego, co dzieje się na granicy, skazując jedynie na rządowe przekazy.
Wątpliwości dotyczące zakazu wjazdu mediów do strefy objętej stanem wyjątkowym zgłaszał Rzecznik Praw Obywatelskich. Wskazywał, że konstytucja (w artykułach 14, 54 i 61) oraz Europejska konwencja praw człowieka (w artykule 10) wyznaczają prasie i innym środkom społecznego przekazu rolę informowania obywateli o tego typu problemach. Nawet taka opinia - wyrażona w liście do premiera - nie zmieniła decyzji rządzących.
Rzeczpospolita Polska zapewnia wolność prasy i innych środków społecznego przekazu.Artykuł 14. Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej
1. Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji. 2. Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie prasy są zakazane. Ustawa może wprowadzić obowiązek uprzedniego uzyskania koncesji na prowadzenie stacji radiowej lub telewizyjnej.Artykuł 54. Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej
1. Obywatel ma prawo do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej oraz osób pełniących funkcje publiczne. Prawo to obejmuje również uzyskiwanie informacji o działalności organów samorządu gospodarczego i zawodowego, a także innych osób oraz jednostek organizacyjnych w zakresie, w jakim wykonują one zadania władzy publicznej i gospodarują mieniem komunalnym lub majątkiem Skarbu Państwa. 2. Prawo do uzyskiwania informacji obejmuje dostęp do dokumentów oraz wstęp na posiedzenia kolegialnych organów władzy publicznej pochodzących z powszechnych wyborów, z możliwością rejestracji dźwięku lub obrazu. 3. Ograniczenie prawa, o którym mowa w ust. 1 i 2, może nastąpić wyłącznie ze względu na określone w ustawach ochronę wolności i praw innych osób i podmiotów gospodarczych oraz ochronę porządku publicznego, bezpieczeństwa lub ważnego interesu gospodarczego państwa. 4. Tryb udzielania informacji, o których mowa w ust. 1 i 2, określają ustawy, a w odniesieniu do Sejmu i Senatu ich regulaminy.Artykuł 61. Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej
Nawet kiedy zakończył się stan wyjątkowy w pasie przygranicznym, dziennikarze zostali "dopuszczeni" do strefy zamkniętej tylko pozornie. Nie dostali bowiem możliwości swobodnego poruszania się po niej. W kontenerze na jej obrzeżach udostępniono mediom przestrzeń do pracy. Ale żeby pracować poza tym miejscem, trzeba uzyskać zgodę Straży Granicznej, a pojechać w wyznaczone miejsce można wyłącznie w towarzystwie pograniczników.
- To jest parodia dziennikarstwa - ocenia Piotr Czaban, reporter TVN24, który od początku zajmuje się tematem kryzysu na polsko-białoruskiej granicy. - Dziennikarstwo nie polega na tym, że przekazuje się wyłącznie to, co mówi przedstawiciel władz czy służb, nie polega na tym, że dostaje się miejsce do relacjonowania i że ktoś mówi, w którą stronę wycelować obiektyw kamery, ani że pokazuje się wyłącznie te miejsca, do których zostanie się zawiezionym. A tak to teraz wygląda. Jedna z fotoreporterek została nawet zmuszona przez pogranicznika do skasowania zdjęć. A przecież cały czas przechodzą przez granicę ludzie, do których nie mamy dostępu, nie możemy dokumentować tego, jak są traktowani w Polsce, kiedy proszą o ochronę międzynarodową - zauważa Czaban.
Lex TVN
W 2021 roku Prawo i Sprawiedliwość wyjątkowo mocno interesowało się funkcjonowaniem mediów. Najpierw PKN Orlen przejął (transakcja zaczęła się jeszcze w 2020 roku) spółkę Polska Press, do której należą niemal wszystkie polskie dzienniki regionalne oraz lokalne portale internetowe. Potem próbowało znowelizować ustawę o radiofonii i telewizji w sposób bezpośrednio uderzający we właściciela m.in. TVN i TVN24.
17 grudnia 2021 roku posłowie Komisji Kultury i Środków Przekazu dowiedzieli się około 20 minut przed rozpoczęciem jej posiedzenia, że będą dyskutować o wecie Senatu do tej ustawy. Biuro Legislacyjne Sejmu zapytane o opinię, czy obrady mogą być zwołane z tak krótkim wyprzedzeniem, odpowiedziało: "Posiedzenie powinno być zwołane co najmniej trzy dni przed. Chociaż praktyka jest różna. Ewentualnie musi coś szczególnego wydarzyć się na posiedzeniu Sejmu, ale takiej wiedzy Biuro nie ma".
Negatywna opinia BLS oraz złamanie regulaminu Sejmu nie zatrzymało rządzących. Jeszcze tego samego dnia weto Senatu do ustawy zostało odrzucone przez Sejm i tym samym ustawa została uchwalona.
Mecenas Mikołaj Sowiński, pełnomocnik TVN Grupy Discovery, ocenił, że ustawa "jest kontrowersyjna z kilku powodów".
- Przede wszystkim dlatego, że wywłaszcza podmiot, który legalnie w Polsce prowadzi swoją działalność gospodarczą. Zmusza inwestora amerykańskiego, czyli inwestora z kraju, który jest sojusznikiem Polski, do tego, żeby wyzbył się większościowego pakietu w spółce, którą współtworzył - mówił w dniu uchwalenia ustawy w "Faktach po Faktach" w TVN24 mecenas Sowiński. - Ale to nie wszystko. Ustawa, gdyby weszła w życie, naruszałaby również prawo unijne, tak zwaną zasadę przedsiębiorczości, która nakazuje traktować wszystkie spółki unijne w ten sam sposób, niezależnie od tego, kto jest właścicielem tych spółek - czy Amerykanie, czy Niemcy, czy Francuzi. Więc mamy do czynienia z taką dziwną sytuacją, w której nie przeszkadza nam, i słusznie, spółka medialna, której właścicielami są podmioty francuskie czy niemieckie, ale przeszkadza nam sytuacja, w której podmiot medialny, nadawca jest kontrolowany docelowo przez spółkę amerykańską - dodał.
Prezydent ostatecznie zawetował nowelizację ustawy. Andrzej Duda, informując o swoim wecie, apelował jednocześnie do Sejmu, by ten ponad podziałami politycznymi wrócił do tematu, ale "w sposób uporządkowany i bez wrzutek legislacyjnych". - Czyli wrzucania w ostatniej chwili poprawek w drugim czytaniu, co jest sprzeczne z zasadami konstytucyjnymi, bez naruszenia prawa, a przede wszystkim, o co bardzo proszę, bez niepokojenia naszych współobywateli i bez naruszania ważnej zasady pacta sunt servanda [umów należy dotrzymywać - red.] - mówił prezydent.
COVID-19
Polacy nie szczepią się tak chętnie jakby mogli. W pełni zaszczepionych jest dopiero ponad 21 milionów osób (stan na 2 stycznia), czyli nieco ponad połowa tych, którzy zaszczepić się mogą. Niechętnych nie przekonują nawet zatrważające statystyki dotyczące tego, kto najtrudniej przechodzi COVID-19 i kto najczęściej na COVID-19 umiera. To właśnie niezaszczepieni. Rząd namawia do noszenia przy sobie tak zwanych paszportów covidowych i do kontrolowania ich na przykład przez restauratorów, ale nie chce wprowadzić choćby obowiązku szczepień czy obostrzeń dla osób niezaszczepionych. Nie wprowadził też żadnych dodatkowych obostrzeń dotyczących imprez w sylwestra. Zatem "kontrolowanie" paszportów przez choćby restauratorów to wyłącznie ich inicjatywa.
- Z punktu widzenia naszych konstytucyjnych praw i wolności nie ma bariery, która uniemożliwiałaby wprowadzenie obowiązku szczepień - wyjaśnia mecenas Krzysztof Sokołowski z Okręgowej Rady Adwokackiej w Lublinie. Artykuły 30 i 31 konstytucji pozwalają na wprowadzenie ograniczeń osobistych w związku z ochroną zdrowia publicznego. Mamy zresztą już szczepienia obowiązkowe - z prawnego punktu widzenia nie byłoby problemu, by dodać do tej listy szczepienie przeciwko covid - dodaje adwokat.
W wielu miejscach wciąż obowiązuje wymóg noszenia maseczek. Kto jednak w ostatnim czasie jechał pociągiem, wie, że nie przez wszystkich jest on przestrzegany. Zresztą nie tylko w pociągach. Ale tutaj przynajmniej sprawa jest jasna - tam, gdzie nosić trzeba, a się nie nosi, można dostać karę: od 500 złotych (mandat) do nawet 10 tysięcy złotych (jeśli karę nałoży sanepid). W przeciwieństwie do sytuacji z początku pandemii, obowiązek ten wreszcie reguluje ustawa, a nie rozporządzenie, co skutkowało tym, że kary nałożone przez służby były potem uchylane przez sądy.
Pieniądze za praworządność
W związku z pandemią powstał - na poziomie unijnym - Fundusz Odbudowy wart 750 miliardów euro. Teoretycznie bez związku z mechanizmem "pieniądze za praworządność", ale w praktyce akceptacja Krajowego Planu Odbudowy, czyli mapy drogowej wykorzystania środków z Funduszu, została wstrzymana właśnie ze względu na zmiany w polskim wymiarze sprawiedliwości. Polska zawnioskowała o 36 miliardów euro w ramach KPO, ale do tej pory nie dostała ani centa, choć większość krajów UE otrzymała już środki.
- To już zagrożenie o charakterze cywilizacyjnym - ocenia zastępca rzecznika praw obywatelskich dr hab. Maciej Taborowski. - Bo jeśli nie dostajemy miliardów złotych, które poszłyby na odbudowę po covidzie, to wpływa to na wszystko: infrastrukturę, gospodarkę, edukację. Mamy do czynienia z pogłębianiem się problemu. To rodzi pytania o zagrożenia geopolityczne i o to, z którego kierunku popłyną pieniądze, by uzupełnić te deficyty. Odpowiedź wydaje się oczywista - chodzi o kierunek wschodni, a nasze interesy są na zachodzie: jesteśmy w NATO, jesteśmy w UE - to nam daje poczucie bezpieczeństwa i szanse - zwraca uwagę zastępca RPO.
Żeby w ogóle myśleć o zaakceptowaniu KPO, rządzący muszą przede wszystkim wykonać wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej dotyczący systemu dyscyplinarnego dla sędziów. Komisja Europejska bardzo jasno poinformowała Polskę, że potrzebna jest likwidacja Izby Dyscyplinarnej i usunięcie skutków, jakie do tej pory wywołała jej działalność.
- Władza w Warszawie upiera się przy pewnych skrajnie niekonstytucyjnych i naruszających prawo unijne rozwiązaniach - zauważa mecenaska Sylwia Gregorczyk-Abram z Wolnych Sądów.
Zbigniew Ziobro, który stoi za wszystkimi zmianami, jakie dokonały się w wymiarze sprawiedliwości od czasu przejęcia władzy przez PiS, idzie na zwarcie z Unią Europejską. Nigdy nie krył, że nie zgadza się z kolejnymi decyzjami TSUE. "Nie uznaję takiego wyroku TSUE" - mówił, kiedy Trybunał orzekł, że "kolejne nowelizacje polskiej ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa mogą naruszać prawo Unii Europejskiej". I nikt z rządzących nawet nie miał pomysłu, by naprawić nową Krajową Radę Sądownictwa. Spór o praworządność nie jest w Polsce niczym nowym, ale w 2021 roku przybrał na sile.
- Żeby zakończyć, a przynajmniej załagodzić spór z instytucjami Unii na temat praworządności w Polsce, trzeba wykonać lipcowe orzeczenia TSUE. Po pierwsze zlikwidować nielegalny organ, jakim jest Izba Dyscyplinarna oraz przywrócić do orzekania bezprawnie zawieszonych sędziów - tłumaczy Gregorczyk-Abram. - To właśnie członkowie tego quasi-sądowego organu zdecydowali o odsunięciu od orzekania między innymi Pawła Juszczyszyna, sędziego Sądu Rejonowego w Olsztynie, czy Igora Tulei, sędziego Sądu Okręgowego w Warszawie. Ponadto rządzący muszą natychmiast zamrozić funkcjonowanie tak zwanej ustawy kagańcowej, która pozwala represjonować dyscyplinarnie polskich sędziów między innymi za stosowanie wprost prawa unijnego i tym samym kwestionowanie nielegalnych powołań sędziowskich dokonanych przez neo-KRS. Wydaje się, że to tak niewiele, a jednak władze w Polsce stoją przy swoim - mówi adwokatka.
Osoba Zbigniewa Ziobry stała się języczkiem u wagi. Rządzący z bardzo niestabilną większością, szczególnie po wyjściu z koalicji Jarosława Gowina oraz jego popleczników, musieli liczyć się z decyzjami i politycznymi ruchami ministra sprawiedliwości.
- Zbigniew Ziobro nie chce ustąpić, bo buduje własną siłę polityczną. I nic go nie zatrzyma - ocenia sytuację reporterka "Faktów" TVN Katarzyna Kolenda-Zaleska. - Staliśmy się zakładnikami Ziobry, bo 18 szabel, jakie ma, dla Jarosława Kaczyńskiego jest bardzo istotnych. Jest pat i on może się jeszcze długo utrzymać, szczególnie kiedy trwa pandemia, mierzymy się z inflacją i z drożyzną, a Ziobro ma chrapkę na więcej, jeśli chodzi o wymiar sprawiedliwości - dodaje Kolenda-Zaleska.
Przeciąganie liny staje się coraz bardziej niebezpieczne, bo Ziobro zamiast wycofywać się z niektórych reform, domaga się kolejnych kroków. Chce spłaszczenia struktury sądów oraz zrównania statusu wszystkich sędziów. Chce też, by instytucje unijne nie miały kontroli nad tym, co dzieje się w polskim wymiarze sprawiedliwości.
Stąd wziął się jego wniosek do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie Europejskiej konwencji praw człowieka. Prokurator Generalny pytał, czy Europejski Trybunał Praw Człowieka na podstawie konwencji może oceniać legalność wyboru sędziów TK. I Trybunał, kierowany przez Julię Przyłębską, uznał, że nie może.
Zbigniew Ziobro przede wszystkim nie chce odpuścić możliwości dyscyplinowania sędziów. Chodzi między innymi o powołanie niezgodnie z konstytucją nowej KRS oraz utworzenie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Dla Unii jest to nie do przyjęcia.
W połowie lipca TSUE uznał, że system odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów w Polsce nie jest zgodny z prawem UE. I tutaj znowu z pomocą rządzącym przyszedł Trybunał Konstytucyjny kierowany przez Julię Przyłębską, który uznał, że przepis Traktatu o Unii Europejskiej, na podstawie którego TSUE zobowiązuje państwa członkowie do stosowania środków tymczasowych w sprawie sądownictwa, jest niezgodny z konstytucją. Po tym wyroku zespół ekspertów prawnych Fundacji Batorego napisał w oświadczeniu: "Orzeczenie o niekonstytucyjności przepisów TUE stanowi nie tylko rażące naruszenie prawa Unii Europejskiej, ale także naruszenie Konstytucji, zgodnie z którą Polska przestrzega wiążącego ją prawa międzynarodowego".
Ponieważ Polska nie zastosowała się do decyzji TSUE, bije nam licznik kar. Za Izbę Dyscyplinarną 1 milion euro dziennie. Za kopalnię Turów (niewstrzymanie wydobycia węgla), bo i taki wyrok zapadł, pół miliona euro dziennie. "Sędziowski rozbój i kradzież w biały dzień. Nie dostaniecie ani centa" - komentował wówczas decyzję TSUE wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski.
Prezes Prawa i Sprawiedliwości, doktor nauk prawnych, też nie ma problemu z tym, by nie uznawać wyroków TSUE.
- Nie uznaję tego rodzaju wyroków, bo one zdecydowanie wykraczają poza traktaty i rozszerzają kognicję sądów unijnych. Traktaty, na marginesie, też trzeba byłoby zreformować - komentował na początku sierpnia lipcowy wyrok TSUE Jarosław Kaczyński. - Natomiast niewątpliwie jest przedmiot sporu, czyli Izba Dyscyplinarna - przyznawał.
Kaczyński zapowiadał, że we wrześniu pojawią się pierwsze propozycje w sprawie likwidacji ID, choć jak podkreślał, "nie ze względu na wyrok TSUE". Te wciąż się nie pojawiły - ani jako projekt poselski, ani jako projekt rządowy.
Zresztą sama pierwsza prezes Sądu Najwyższego nie poczuwała się wówczas do dokonania gruntownych zmian po tym wyroku. Miała pisać do rządzących i rozważać swoją dymisję na przestrzeni kilku miesięcy, jeśli nie uda jej się "uładzić sytuacji". Uznawała, że inicjatywa w tej kwestii powinna stać po stronie ustawodawcy. Jednocześnie zdecydowała się ograniczyć funkcjonowanie Izby Dyscyplinarnej. Dymisji nie złożyła.
Pegasus
Pod koniec roku pojawiły się bardzo poważne wątpliwości, jak polskie służby, a konkretnie Centralne Biuro Antykorupcyjne, wykorzystywało system inwigilacji Pegasus i czy do zebranych z jego pomocą danych mieli dostęp rządzący. Associated Press podała, że w 2019 roku ówczesny szef sztabu wyborczego Koalicji Obywatelskiej poseł Krzysztof Brejza został takiej inwigilacji poddany aż 33 razy. Te przypadki miały miejsce przede wszystkim w trakcie kampanii przed wyborami do parlamentu.
- W tej sytuacji to jest absolutnie oczywiste, że wybory w 2019 roku nie były uczciwe - ocenia te doniesienia dr Maciej Kisilowski z Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Wiedniu. - To nie jest zaskoczenie, ale pokazuje, że stawką dotyczącą przyszłości Polski jest demokracja. Znając logikę ewoluowania w kierunku reżimów autorytarnych, wiem, że na końcu wykorzystywania politycznie wszelkich możliwych instytucji i środków, jest dążenie do wpływu na wolność i uczciwość wyborów - dodaje.
Służby nie potwierdziły, czy, a jeśli tak, to kogo, kiedy i po co inwigilowały z użyciem Pegasusa. Ale też nie zaprzeczyły, że korzystały z systemu.
Pegasus pozwala nie tylko na podsłuchiwanie, ale i przechwytywanie wszelkich danych z telefonu (SMS-ów, listy kontaktów, treści rozmów z komunikatorów, zdjęć, filmów, notatek, danych z kalendarza etc.) oraz włączanie kamery i mikrofonu w dowolnym momencie. Jednocześnie twórcy systemu zapewniają, że narzędzie powstało, by służyć walce z najcięższymi przestępstwami: terroryzmem czy handlem ludźmi.
Sędzia Beata Morawiec, prezeska Stowarzyszenia Sędziów "Themis", komentowała, że Pegasus nie jest dostępny operatorom, a więc "sąd nie mógłby wydać zgody na inwigilację" tym oprogramowaniem. - Pegasus jest wyjątkowym systemem, który ma być wykorzystywany zgodnie z licencją, ze swoim przeznaczeniem, tylko w wyjątkowych sytuacjach. W normalnym postępowaniu procesowym, operacyjnym, takie zezwolenia są niemożliwe, a używane w ten sposób dowody nie mogą stanowić dowodu przed sądem. Zdaniem naszego stowarzyszenia nie można legalnie użyć Pegasusa - oceniła. Sęk w tym, że służby, wnioskując o zgodę na inwigilację, nie informują sądu, że będą korzystać właśnie z Pegasusa.
Na liście osób, wobec których, jak wynika z ustaleń kanadyjskiego ośrodka badawczego Citizen Lab, użyto Pegasusa, są także krytyczni wobec władzy prawnicy: adwokat Roman Giertych i prokuratorka Ewa Wrzosek.
Po tym, jak Wrzosek otrzymała wiadomość od swojego operatora o możliwym cyberataku na jej telefon, złożyła zawiadomienie do prokuratury. Ta odmówiła jednak wszczęcia postępowania. Stało się to dwa dni po tym, jak premier Mateusz Morawiecki mówił, że "tutaj możemy mieć do czynienia potencjalnie, jeżeli się potwierdzą takie fakty, z działaniem bardzo różnych służb i sądzę, że odpowiednie organa wyjaśnią tę kwestię".
Podkreślił też wówczas, że absolutnie nie ma żadnej wiedzy, żeby "cokolwiek takiego" miało miejsca.
Pegasus w Polsce już nie działa. Izrael wycofał licencję na jego użycie krajom, co do których nie można powiedzieć, że są w pełni demokratyczne. Polska znalazła się na tej liście.
Trybunał
W tym wszystkim jak gilotyna wisi sprawa dostępu do informacji publicznej skierowana do Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej przez pierwszą prezes Sądu Najwyższego Małgorzatę Manowską. Uwzględnienie tego wniosku przez TK doprowadziłoby do utraty dostępu obywateli do informacji o funkcjonowaniu m.in. najważniejszych instytucji w państwie czy partii politycznych. Sędzią sprawozdawcą w tej sprawie jest Krystyna Pawłowicz - jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci TK, a wcześniej posłanka PiS. Ale przede wszystkim osoba, która otwarcie - w swoich mediach społecznościowych - wspierała fundację ojca Tadeusza Rydzyka Lux Veritatis, zaś Sieć Obywatelską Watchdog Polska opisywała jako "lewacką" i "antychrześcijańską". Dlaczego to istotne w kontekście sprawy, którą zajmuje się TK? Bo ewentualny wyrok Trybunału może mieć wpływ na proces, jaki toczy się przed sądem w Warszawie. Sieć Obywatelska Watchdog Polska chce w tym procesie skazania członków zarządu Lux Veritatis za nieujawnienie informacji o finansach fundacji, a konkretnie tej części środków, które pochodziły z publicznych pieniędzy.
Sama Julia Przyłębska stała się antybohaterką tzw. afery mailowej Dworczyka. Ze skrzynki szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów zaczęły wyciekać kolejne fragmenty korespondencji, m.in. te dotyczące powołania p.o. szefa jednej z izb Sądu Najwyższego.
Konsultacje mailowe pomiędzy Przyłębską, Dworczykiem i Muchą w tej sprawie, choć bardzo kontrowersyjne, wydają się czymś błahym, jeśli uświadomimy sobie, że mogło dojść, co również wynika z ujawnionych w aferze maili, do antydatowania dokumentu.
Chodzi o wydarzenia z jesieni 2018 roku, kiedy to premier Morawiecki odwołał prezesa Prokuratorii Generalnej. Stało się to 10 października, jego następcę powołał 12 października 2018 roku. Ale z maili szefa kancelarii premiera Michała Dworczyka wynika, że miał on namawiać premiera 11 października do odwołania szefa prokuratorii "z datą wczorajszą". Zgodnie z prawem data pisma powinna zgadzać się z faktyczną datą podpisu.
W 2021 roku Trybunał wydał też kilka innych kontrowersyjnych orzeczeń. Stwierdził między innymi o niezgodności z polską konstytucją niektórych przepisów Traktatu o Unii Europejskiej. Bez precedensu na skalę unijną było w tej sprawie również to, że postępowanie zostało zainicjowane przez premiera państwa członkowskiego - Mateusza Morawieckiego.
- Trybunał Konstytucyjny wielokrotnie naruszył nasze zobowiązania międzynarodowe wynikające z traktatów unijnych - uważa Maciej Taborowski, zastępca RPO. - Mamy postępowanie przeciwnaruszeniowe, mogą być kolejne. Będą wyroki, będą kary, będą kolejne zadośćuczynienia dla obywateli i firm dotkniętych orzeczeniami wadliwie obsadzonego sądu. Stan naruszania zobowiązań międzynarodowych będzie pogłębiany. Wśród członków Trybunału nie ma refleksji. A mamy już pół miliarda kar i one będą rosły.
Poza tym w Trybunale Konstytucyjnym Julii Przyłębskiej zasiadają osoby zajmujące stanowiska już obsadzone (tzw. sędziowie dublerzy) czy byli posłowie Prawa i Sprawiedliwości - Stanisław Piotrowicz, twarz reformy sądownictwa autorstwa PiS i Krystyna Pawłowicz, znana ze swojej, delikatnie mówiąc, niechęci do Unii Europejskiej (flagę UE nazwała szmatą). Zdziwienie obserwatorów budzi też czasem sposób prowadzenia posiedzeń i poziom ich kultury. Jedno z takich posiedzeń miało miejsce 30 września, kiedy to Trybunał zajmował się właśnie wspomnianym wyżej wnioskiem premiera, a sędzia Krystyna Pawłowicz traktowała mec. Taborowskiego jak uczniaka.
Konsekwencje
Czas pandemii nie jest łatwy dla żadnego kraju, ale każda władza powinna walczyć, by uzyskać wszelką możliwą pomoc. Jak choćby tę z Funduszu Odbudowy. Miliardy euro dla Polski wciąż pozostają w zawieszeniu, bo zamiast zaakceptować podstawowe zasady praworządności, wolimy przeciągać linę i licytować. Jeśli przelicytujemy, może okazać się, że nie trafią do nas potrzebne nam pieniądze albo nie zdążymy ich wydać. Dziś jesteśmy na minusie w rozrachunku z Unią - każdy dzień kosztuje nas 1,5 mln euro kary za niewykonywanie wyroków TSUE.
Autorka/Autor: Karolina Wasilewska
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24
Temat: Zbigniew Ziobro