Powodzianom najpierw udzielano pomocy szybkiej i doraźnej, żeby dało się przeżyć. Potem, już na spokojnie, przychodzi wsparcie adekwatnie do potrzeb - te wciąż istnieją, bo cztery miesiące po powodzi są ludzie, którzy potrzebują wsparcia, nawet jeśli ich domów nie porwała wezbrana woda. Materiał magazynu "Polska i Świat". Całe wydanie dostępne w TVN24 GO.
Powódź przyniosła ze sobą ogromne straty - również takie, które nie są oczywiste. Pani Ewa mieszka w Lądku-Zdroju w mieszkaniu komunalnym. Jej dzieci mieszkają za granicą i na co dzień jest sama. Jej mieszkania powódź nie dotknęła, nie bezpośrednio.
- Miałam jechać na operację, ale nie miałam z kim. Nikt nie chciał jechać. To trzeba opiekuna, a taka operacja to dwa dni, do Katowic kawał drogi - mówi kobieta.
Pani Ewa opowiada, że miała mieć operowaną jaskrę w jednym oku, ale operacja nie doszła do skutku i wzrok coraz bardziej się pogarsza. Pytana o to, co jest najtrudniejsze w codziennym życiu, stwierdza: "rozpalanie w piecu".
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Biegli badają przyczyny katastrofy zbiornika w Stroniu Śląskim
Przeciążony OPS w Lądku Zdroju
O sytuacji Pani Ewy dziennikarze dowiedzieli się od właścicielki restauracji w Lądku-Zdroju. Pani Justyna, wspomagana finansowo przez fundacje, dowozi posiłki osobom starszym i z niepełnosprawnością na terenie miasta i kilku sąsiednich gmin.
- Są to osoby starsze, które wymagają stałej opieki, zarówno opieki fizycznej, jak i psychologicznej – podkreśla Justyna Jurkowska.
Sołtys wsi Radochów Agnieszka Regielska przyznaje, że na tym polu gmina została sama. - Organizujemy się, żeby pomagać tym mieszkańcom, natomiast OPS-y są przeciążone wydawaniem decyzji, pracowników jest zbyt mało, więc tutaj kluczowa jest pomoc wolontariatu - wskazuje.
To kwestia, która ciągle powraca - pracowników socjalnych jest za mało. - Zasiłki celowe z tytułu zdarzenia losowego są zadaniem pomocy społecznej. Tylko ogrom katastrofy, ogrom powodzi, ogrom szkód, która została wyrządzona dla naszych mieszkańców, po prostu przerósł nasze zadania – przyznaje kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Lądku-Zdroju Małgorzata Pajor.
Pracownicy socjalni całkowicie oddelegowani do filtrowania środków do powodzian
OPS w Lądku-Zdroju nie jest dużym ośrodkiem. W terenie pracuje tu czterech pracowników socjalnych. - Mówimy o terenie całej gminy Lądek-Zdrój, czyli miasta Lądek-Zdrój i wiosek przylegających, czyli Stojków, Radochów, Trzebieszowice, Konradów, Orłowiec i Lutynia - wyjaśnia Małgorzata Pajor.
Po powodzi do codziennych zajęć doszło przeprowadzanie wywiadów środowiskowych wśród osób poszkodowanych powodzią, tak żeby mogły dostać świadczenia.
- Pracownicy też są przeciążeni, bo ciągle pracujemy. Było tak, że 14 września, jeszcze dzień przed falą kulminacyjną, byłyśmy już w pracy, pracowaliśmy przez ponad dwa miesiące bez dnia wolnego - podkreśla główny specjalista ds. świadczeń rodzinnych Monika Hetak.
- Powódź spowodowała, że pracownicy socjalni, a mamy ich tutaj garstkę, zostali całkowicie oddelegowani do filtrowania środków do powodzian - mówi burmistrz Lądka Zdroju Tomasz Nowicki.
Pomimo pomocy z innych miast, w pierwszych miesiącach po powodzi, sytuacja jeszcze przez długi czas nie będzie dobra, a to odbija się na mieszkańcach.
Autorka/Autor: Ewa Wagner
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24