Aż milion Polaków zażywa tabletki antydepresyjne. Ilu osobom są one naprawdę potrzebne, a ile z nich dostaje je wskutek błędnej diagnozy lub bierze po prostu na poprawę samopoczucia? Reporterka "Czarno na Białym" zdobyła receptę bez problemu.
- Pierwszy efekt był po dwóch tygodniach. Jaki? Totalnego szczęścia - wspomina zażywanie antydepresantów Tomek, jeden z pacjentów leczących się psychiatrycznie.
Ma 26 lat, teraz swoje życie buduje od nowa. Gdy dwa lata temu przyjechał do Warszawy i znalazł wymarzoną prace, zaczął się jego koszmar w wielkim mieście. Szybkie tempo życia, nadgodziny, nieustanna presja - sprawiły, że rozsypał się jego związek. Zaczęły się problemy ze zdrowiem. Skończyło się wizytą u psychiatry, którego sam poprosił o tabletki przeciwdepresyjne. Ale tabletki nazywane "pigułkami szczęścia" - szczęście dały tylko na chwilę.
- Jednego dnia kupiłem sobie gitarę, czułem, że mogę wszystko, chciałem robić rzeczy, o których nigdy nie myślałem. Taki król świata. A drugiego dnia nie miałem siły wstać z łóżka, myślałem, że wszystko jest beznadziejne, jedno wielkie dno - opisuje.
Tomek z każdym tygodniem czuł się coraz gorzej. Psychiatra nie tylko zwiększył dawkę, ale przepisał kolejny lek, który miał poprawić samopoczucie. Pojawiły się jednak myśli samobójcze.
Rynek rośnie
W Polsce antydepresanty zażywa blisko milion osób. Część z nich, nigdy nie powinna ich dostać. Bo nie są chorzy. Aż 40 procent recept na leki przecidepresyjne wypisują nie psychiatrzy a lekarze innych specjalizacji - np. chorób wewnętrznych czy internistów.
Jak łatwo ich oszukać - sprawdziliśmy sami. Jako powód wizyty u lekarza rodzinnego podaliśmy pracę nad ważnym projektem, trudności z zasypianiem i koncentracją. Po kilku minutach rozmowy lekarka wypisała receptę.
W 2004 roku rynek antydepresantów wart był 200 milionów złotych. Dziś to 260 milionów. Podwoiła się też liczba dostępnych na rynku środków. Siedem lat temu było 57, dziś jest ich prawie 120.
kcz//bgr
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24