Każda chwila oczekiwania na kolejne informacje przepełniona była jakąś nadzieją, chociaż w kolejnych godzinach tej nadziei było coraz mniej – tak 10 kwietnia 2010 roku wspominał w TVN24 ówczesny doradca Lecha Kaczyńskiego i były wiceminister spraw zagranicznych Paweł Kowal. Kowal przywołał tamtejszy poranek i późniejszą wizytę na miejscu katastrofy. Ten dzień w TVN24 wspomniała także Barbara Nowacka, która 10 kwietnia straciła matkę.
11 lat temu, 10 kwietnia 2010 roku, na lotnisku w Smoleńsku rozbił się rządowy tupolew. Zginęło 96 osób, w tym para prezydencka.. Dzień ten, w rocznicę katastrofy wspomniał na antenie TVN24 były wiceminister spraw zagranicznych w rządzie PiS, aktualnie poseł Koalicji Obywatelskiej Paweł Kowal.
- Miałem być wtedy członkiem delegacji, jeszcze dwa dni wcześniej. Ze względu na dzieci i sytuację rodzinną poprosiłem prezydenta, że jeśli się da, to żebym nie leciał – relacjonował.
Kowal wspomniał, że oddał wtedy swoje miejsce ówczesnemu wicemarszałkowi Sejmu Krzysztofowi Putrze. Za niego pojawił się podczas porannej audycji w radiowej Trójce. - To była audycja, która została w historii, bo w jej trakcie grupa polityków dowiedziała się na antenie o tym, że doszło do katastrofy – powiedział.
ZOBACZ W TVN24 GO: Katastrofa smoleńska. Tak wyglądał poranek w TVN24
Poproszony o przywołanie myśli z tej chwili, wspomniał, że "na początku było niedowierzanie". - Pamiętam pierwsze kilkadziesiąt minut w kategoriach niedowierzania. Ciągle liczyliśmy, że jest jakaś pomyłka agencji, że może chodzi o jakiś inny samolot, czy może nie rozbił się, a miał po prostu awarię. Cały czas byliśmy przekonani, że to się jednak nie mogło wydarzyć – opisał. - W pewnym momencie zrozumiałem, że to się stało. Pamiętam swój niepokój o bliskich – dodał.
"Minuty mijały w specyficznym czasie"
Kowal wrócił do wspomnień, kiedy myślał, że na pokładzie rządowego Tu-154 jest jego przyjaciel, ówczesny poseł Jan Ołdakowski. Okazało się to nieprawdą. - Wzajemnego szukania i myślenia, co się jeszcze mogło zdarzyć tego poranka, było bardzo dużo – przyznał Kowal.
Poseł mówił, że później próbowano jak najszybciej zorganizować transport na miejsce katastrofy. - Wtedy minuty mijały w specyficznym czasie. Każda minuta była długa jak wieczność. Każda chwila oczekiwania na kolejne informacje przepełniona była jakąś nadzieją, chociaż w kolejnych godzinach tej nadziei było coraz mniej.
Opisując zmiany w tym, kto poleci do Smoleńska, Kowal powiedział, że wówczas "była atmosfera, żeby lecieli przedstawiciele wszystkich środowisk politycznych w Sejmie". - My, jako społeczni pracownicy kancelarii prezydenta, zwyczajowo mieliśmy lecieć. Ja prezydentowi Kaczyńskiemu towarzyszyłem w bardzo wielu podróżach zagranicznych jako doradca, współpracownik. Wtedy była duża presja, a każdy z nas uczestniczył w różnych uroczystościach, praktycznie wszyscy oddaliśmy swoje miejsca – wyjaśnił.
"Miałem poczucie, że trzeba coś zachować"
Mówiąc o tym, co działo się, kiedy dotarł do Smoleńska, Kowal ocenił, że "napięcie było ogromne". - Nie lubię wracać do napięcia tamtego wieczoru. Napięcie było ogromne, była bardzo specyficzna atmosfera Rosjan, którzy dobrze się przygotowali w ciągu kilku godzin, żeby grać politycznie katastrofą – mówił.
Ocenił, że polscy politycy wtedy "nie byli przygotowani na taki scenariusz". - To jest scenariusz nadzwyczajny w historii każdego państwa. Jedyne, co można zrobić, to pilnować, żeby w przyszłości przygotować się na scenariusz nadzwyczajny, że będą opracowane również zasady działania w przypadku potężnej katastrofy – przekonywał. - Bo to była potężna katastrofa - przyznał.
Kowala zapytano w TVN24 o zabranie liści z miejsca katastrofy. Poseł mówił o tym we wcześniejszych wywiadach.
- Pomyślałem, że jedyne, co można wziąć, to liście. Pamiętam, że zabrałem je stamtąd, mam w swoim archiwum kilka liści. One zginęły, potem je znalazłem – opisał. Tłumaczył, że "miał poczucie, że trzeba coś zachować". - To stres, ogromna trauma, jaką tam wszyscy przeżywali. Ludzie w różny sposób to przeżywają. Myślę, że było poczucie, że nagle urwał się świat i trzeba coś zachować dla siebie, ku pamięci.
"Była waleczna, dzielna, odważna"
10 kwietnia 11 lat temu wspominała w TVN24 także posłanka KO Barbara Nowacka, która w katastrofie straciła matkę, Izabelę Jarugę-Nowacką.
- Chyba dla każdego, który stracił bliskiego, nieważne w jakich okolicznościach, ten dzień śmierci jest większym skupieniem na wspomnieniach. Czasami nie pozwalamy sobie na wspomnienia radosne, bo one są naznaczone goryczą wielkiej straty – powiedziała.
Nowacka swoją matkę opisała jako osobę "pełną energii, ciepła i dobra". - Była waleczna, dzielna, odważna – wymieniała. - Bardzo nam jej brakuje, szczególnie w taki dzień jak dzisiaj – przyznała.
Mówiąc o spotkaniach z bliskimi ofiar katastrofy smoleńskiej, Nowacka powiedziała, że wzajemnie widują się bardzo rzadko. - Widujemy się tak naprawdę przy smutnych dla nas wspomnieniach i uroczystościach. Ale to jest więź, to jest wspólnota bólu. Chciałabym, aby w Polsce była ta przestrzeń i żebyśmy mogli ją odbudować, a nie dzielić się na wrogie obozy – stwierdziła.
Posłanka przypomniała przy tym, że do Smoleńska reprezentanci państwa "lecieli wspólnotowo, pokazując, że ponad podziałami są rzeczy ważniejsze i że pamięć i prawda historyczna są ważne". - Wybrali się celowo w tę delegację absolutnie szeroko i wspólnotowo: przez lewicę, centrum, do prawicy. Przez generalicję po rodziny katyńskie, ważne postaci życia społecznego i politycznego plus ci, którzy byli wokół: piloci, stewardessy, oficerowie BOR – wymieniła. - To była bardzo symboliczna delegacja – wspomniała.
- Chciałabym, aby kiedyś, kiedy ci, którzy sieją nienawiść i gdy przestaną być istotni w życiu publicznym, udało się odbudować na pamięci i symbolicznych gestach właśnie to, co powinno nas łączyć: poczucie straty i tego, że jesteśmy jednym narodem, spotykają nas złe rzeczy, ale umiemy z tego wyjść – podsumowała.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24