Zadziwiające jest oświadczenie Prokuratury Krajowej, która próbuje budować taką fasadę, że niby prokuratura nie miała kontroli nad postępowaniem - komentował w TVN24 Jarosław Jabrzyk z redakcji "Superwizjera", odnosząc się do stanowiska PK w sprawie śledztwa dotyczącego fałszowania podpisów poparcia przed wyborami w 2014 roku. Jak dodał, to, "że podpisy pod listami poparcia dla Adama Andruszkiewicza były sfałszowane, to jest fakt".
Adam Andruszkiewicz opublikował w niedzielę oświadczenie dotyczące reportażu "Superwizjera".
"Oświadczam, że nigdy nie fałszowałem ani nie kazałem fałszować podpisów, a rzekome oskarżenie mnie przez jednego z podejrzanych jest nieprawdziwe, co w razie konieczności udowodnię przed sądem" - napisał w mediach społecznościowych wiceminister cyfryzacji.
Jabrzyk: Andruszkiewicz uważa, że kwestia fałszowania podpisów jest nieistotna
Do stanowiska wiceszefa resortu odniósł się w niedzielę w TVN24 Jarosław Jabrzyk z redakcji "Superwizjera".
- Jest tutaj bardzo dużo wielkich słów, natomiast, czy tyle samo powagi, to tego już może ja nie będę określał - mówił. Zaznaczył przy tym, że jedno w tym oświadczeniu go zaskoczyło. Podkreślił, iż "to, że podpisy pod listami poparcia dla Adama Andruszkiewicza były sfałszowane, to jest fakt".
- Natomiast poseł, wiceminister w żaden sposób do tego się nie odnosi. Czyli uważa, że to jest kwestia po prostu nieistotna - wskazał reporter w TVN24.
"Stawianie zarzutów posłowi nie jest prostą sprawą"
Jak wskazywał Jabrzyk, Andruszkiewicz "na pewno startował ze sfałszowanej listy".
- Oczywiście [jest - przyp. red.] kwestia odpowiedzialności karnej. Jeszcze pewnie do tego wrócimy, [ale - red.] istnieje też w naszym państwie kwestia odpowiedzialności politycznej - zaznaczył. - Pytanie, czy ktoś, kto ma rangę wiceministra, ma prawo wchodzić do polityki na podstawie sfabrykowanych list wyborczych - kontynuował.
Podkreślił też, że "już jeden z fałszerzy usłyszał zarzuty i na podstawie tego samego materiału dowodowego, wręcz identycznego, byłyby stawiane zarzuty posłowi Andruszkiewiczowi".
- Zakładam, że prawdopodobnie pan wiceminister usłyszy być może zarzuty sprawstwa kierowniczego w tym procederze - dodał.
Gość TVN24 zauważył jednocześnie, że "stawianie zarzutów posłowi nie jest prostą sprawą, trzeba zwrócić się o uchylenie immunitetu".
- Jest to niezwykle też trudne procesowo, ponieważ przesłuchanie na przykład pana posła w charakterze świadka automatycznie unieważniłoby te zeznania w momencie, kiedy usłyszałby zarzuty. Prokuratorzy muszą poukładać tę dosyć skomplikowaną układankę merytoryczną tak, żeby te wszystkie argumenty zawarte w akcie oskarżenia utrzymały się w sądzie - wskazywał.
- Ale to na pewno nie wyjaśnia tego, dlaczego to postępowanie trwa dwa lata - podkreślił.
"Tego upływającego czasu jest sporo"
Gość TVN24 tłumaczył także, dlaczego według ustaleń reporterów "Superwizjera" ostatecznie nie doszło do przeszukania mieszkania i biura Adama Andruszkiewicza i pobrania od niego próbek pisma.
Według autorów reportażu, od dłuższego czasu prokurator Elżbieta Pieniążek przekonywała prowadzących śledztwo, by pobrali próbki pisma Andruszkiewicza do ekspertyzy. Prokuratorzy byli przeciwko, argumentując, że można to zrobić dopiero po uchyleniu mu immunitetu, w trakcie przesłuchania jako podejrzanego, a nie jako świadka.
- To jest bardzo istotne, ponieważ tutaj pobranie próbek pisma procesowo też ma znacznie dla późniejszej sytuacji sądowej, czyli tego, jak prokuratorzy będą w stanie bronić swojego aktu oskarżenia - wskazywał Jabrzyk.
Wyjaśniał, że "w planie śledztwa było tak, że najpierw [prokuratorzy - red.] chcieli zwrócić się z wnioskiem o uchylenie immunitetu panu posłowi, z uwagi na to, że potem w trakcie przesłuchania chcieli pobrać podpisy i przedstawić mu zarzuty, zapewne analogiczne, jak [usłyszał - red.] jego [Andruszkiewicza - red.] współpracownik z Młodzieży Wszechpolskiej".
Jabrzyk dodał, że "pani prokurator regionalna z Białegostoku niejako wymusiła na nich [prokuratorach - red.] historię przesłuchania posła w charakterze świadka".
- Oni się na to zgodzili, ale dołożyli do tego przeszukanie w domu i w biurze pana posła i na kilka dni przed zaplanowanymi czynnościami akta zostały im odebrane, to było w październiku ubiegłego roku - wskazywał dziennikarz "Superwizjera".
Ocenił, że "tych zwłok w śledztwie, tego upływającego czasu, jest sporo". - Natomiast zadziwiające jest też dzisiejsze oświadczenie Prokuratury Krajowej, którą próbuje zbudować taką fasadę, że niby Prokuratura Krajowa nie miała kontroli nad tym postępowaniem - dodał.
Dziennikarz zapewniał, że PK "miała kontrolę od długiego czasu", natomiast "akta były zabierane prokuratorom nie raz".
"Będziemy mieli kolejne przesunięcie decyzji procesowych"
W odpowiedzi na ustalenia dziennikarzy "Superwizjera" głos w sobotę zabrała rzeczniczka prasowa Prokuratury Krajowej, prokurator Ewa Bialik, która przekazała, że "trwa postępowanie dyscyplinarne dotyczące zbyt opieszałego prowadzenia przez białostockich prokuratorów śledztwa w sprawie sfałszowania podpisów na listach wyborczych Komitetu Wyborców Ruchu Narodowego i roli jaką miałby w tym odegrać obecny poseł Adam Andruszkiewicz".
Jak ocenił Jabrzyk, "kiedy dziennikarze 'Superwizjera' wykonali pierwsze kroki związane z uzyskaniem stanowisk Prokuratury Krajowej, Prokuratury Regionalnej, wtedy nagle [ogłoszono, że trwa - red.] takie postępowanie dyscyplinarne, które wprost ma godzić w prokuratorów, którzy nad tą sprawą przez długi czas pracowali".
- To oczywiście doprowadzi do tego, że będziemy mieli kolejne przesunięcie decyzji procesowych w tej sprawie - podkreślił reporter "Superwizjera" w rozmowie z TVN24.
Autor: akr//now / Źródło: tvn24