Omara uśpili po prawie trzech miesiącach od pożaru i pod innym imieniem. Konia ze znikomymi szansami na przeżycie i bolesnymi ranami na dwóch trzecich powierzchni ciała zabrała na drugi koniec kraju Fundacja Centaurus. Powstały zbiórki, a Omar - któremu zmieniono imię na Ognik - był żywą promocją medycyny alternatywnej. Nawet po śmierci konia fundacja wciąż przyjmuje "darowizny na Ognika". Sprawą zajmuje się prokuratura, która zapowiedziała "stanowcze kroki".
- Ciężko poparzonego Omara zaraz po pożarze na Podlasiu traktowano "starymi metodami zielarskimi".
- Gdy trafił na Dolny Śląsk do ośrodka Fundacji Centaurus, utrzymywano go przy życiu, "lecząc" homeopatią, herbatami i "cudownym kosmetykiem". Ostatecznie dano mu odejść.
- - Nie ulega wątpliwości, że ten koń był leczony uporczywie, na siłę. A koń przez cały ten czas musiał cierpieć - mówi o tym przypadku Lech Pankiewicz, Małopolski Wojewódzki Lekarz Weterynarii, od lat zajmujący się końmi.
- Choć Omar - któremu zmieniono imię na Ognik - nie żyje niemal pół roku, wciąż można wpłacić na niego darowiznę. Podobnie jak na inne zwierzęta, które były podopiecznymi Centaurusa, a potem albo zmarły, albo trafiły do adopcji.
- Zapytaliśmy fundację, czy takie zbiórki są jej zdaniem etyczne. "Każda wpłata jest dobrowolna więc jest zapewne przemyślana przez Darczyńców. Nie uważam, aby było to mylące" - brzmi odpowiedź.
Ogień pojawił się w gospodarstwie w powiecie zambrowskim na Podlasiu w niedzielę, 14 kwietnia. Pięć zastępów straży pożarnej gasiło niewielki budynek gospodarczy. Nie udało się uratować dwóch krów, pozostałymi przy życiu zwierzętami zajął się lekarz weterynarii.
Omar cudem uszedł z życiem. Trudno było jednak rozpoznać, jakiej jest maści - tak był poparzony.
O uśpieniu najukochańszego konia, którym na co dzień opiekował się 16-letni syn gospodarzy, rodzina nie chciała słyszeć.
A i lokalny lekarz weterynarii wydawał się być dobrej myśli. - Zadeklarował, że koń jest w kondycji, która kwalifikuje go do leczenia, a nie eutanazji. Oświadczył, że podejmie się leczenia tego zwierzęcia - powiedziała tvn24.pl powiatowa inspektor weterynarii w Zambrowie Olga Lewczuk.
2 lipca, po 10 tygodniach bólu, Omar został uśpiony. Zdaniem naszych rozmówców, uznanych autorytetów w dziedzinie weterynarii, jego cierpienie powinno trwać dużo krócej. Ale o tym później.
Stare metody zielarskie
Docieramy do lekarza weterynarii, który wydawał się być dobrej myśli, a - jak powiedzą nam później inni weterynarze - był jednym z tych, którzy przedłużyli gehennę zwierzęcia.
- Jak leczył pan Omara? - pytamy weterynarza.
- To leczenie przebiegało bardziej naturalnymi sposobami - słyszymy w odpowiedzi.
- Czyli jakimi?
- To są stare metody zielarskie - ucina lekarz.
Nie chce "wchodzić w szczegóły". Zapewnia jednocześnie, że po kilku tygodniach takiego "leczenia" stan konia był już "całkiem niezły". Zauważa też, iż "cud, że ten koń w ogóle funkcjonował", mając takie obrażenia, w końcu połowa konia wyglądała "jak jedna wielka rana".
Od Roberta - właściciela konia - dowiadujemy się, że ten lekarz był u Omara cztery, może pięć razy.
- My z synem ratowaliśmy konia jak mogliśmy, ale te środki ziołowe rezultatu nie dawały. Widać było gołym okiem, że efektów nie ma. Kupowaliśmy maść, jak zaczęła ta skóra schodzić - opowiada.
Przez około sześć tygodni koń, który cudem przeżył pożar i miał na całym ciele potężne rany oparzeniowe, był leczony w gruncie rzeczy tylko ziołami i maścią, która - jak mówią nam inni weterynarze - nie miała prawa pomóc. A jego stan tylko się pogarszał.
Ognik "patrzy błagalnie, by ocalić to jego życie"
Sąsiadka, nie mogąc już patrzeć, jak właściciele Omara przegrywają walkę o zdrowie konia i jak samo zwierzę cierpi, zwróciła się o pomoc do wrocławskiej Fundacji Centaurus. Fundacja chwali się na swojej stronie internetowej, że uratowała ponad trzy tysiące koni, w tym takie, które trafić miały do rzeźni, a jej działania miało wesprzeć ponad milion darczyńców. Deklaruje ponadto, że pod opieką ma także psy i koty, nieraz odbierane interwencyjnie od właścicieli stosujących wobec zwierząt przemoc.
- Syn za bardzo nie chciał oddawać konia tej fundacji. Bał się, że będą komplikacje. Ja też się bałem. Oni do nas zadzwonili, powiedzieli, że żadnych problemów nie będą stwarzać, że przyjadą i wezmą tego konia - mówi Robert.
I tak się stało. Przedstawiciele Centaurusa twierdzili, że ratują go przed pewną śmiercią, bo "otoczenie naciskało na właścicieli Ognika, aby dokonano natychmiastowej eutanazji" - napisała w odpowiedzi na nasze pytania przedstawicielka fundacji Katarzyna Sawicka.
Zmienili też imię konia. 24 maja wieczorem z Podlasia wyjechał Omar, na Dolny Śląsk 25 maja rano przyjechał Ognik. Obraz pozostawał ten sam: spalone połacie skóry od ucha po ogon, dwie trzecie ciała, jedna wielka rana.
Zdjęcia konia wylądowały na stronie Centaurusa. Zbiórki pieniędzy utworzono też na dwóch zewnętrznych stronach. Do każdej zbiórki dołączono opis stanu konia, który miał zachęcić do wpłat na leczenie.
Akcja pomocy Ognikowi zatoczyła szerokie kręgi w mediach społecznościowych. Cztery czerwcowe wpisy Centaurusa o koniu udostępniono łącznie ponad 6 tysięcy razy. Link do zbiórki opublikował m.in. jeden z posłów.
"Ognik wlepia we mnie ślepia, gdy do Ciebie piszę. Delikatnie obraca głowę i muska mnie chrapami. Jakby każdy ruch powodował ogromny ból" - tak zaczyna się historia Ognika opisana na stronie Centaurusa. Dalej czytamy, że jedna z klinik zaleciła uśpienie zwierzęcia, nie widząc dla niego ratunku, ale
u nas w Centaurusie tyle cudów się zdarzało i tyle metod stosujemy.
Te metody to normobaria, kosmetyk, o którym Katarzyna Sawicka z fundacji pisze nam, że "działa cuda" i inne metody zaliczane do medycyny alternatywnej.
Czy takie próby pomocy cierpiącemu zwierzęciu to, obok ziółek, nic innego jak przedłużenie agonii konia? Specjaliści nie mają wątpliwości, że tak.
Niewyobrażalne cierpienie
Zanim o niekonwencjonalnych metodach leczenia - jak powinno się leczyć tak rozległe oparzenia? O komentarz poprosiliśmy kilku lekarzy weterynarii. Z ich opinii wynika jasno: szanse Ognika na wyzdrowienie były tak mizerne, że trwająca wiele tygodni próba leczenia była przedłużaniem cierpienia zwierzęcia.
- Przy 65 procentach poparzonego ciała nie ma możliwości, by tego konia udało się wyleczyć. Decyzja o eutanazji powinna zapaść od razu, to jest wyrok - przekonuje lekarka weterynarii Bożena Latocha, zaangażowana m.in. w poprawę sytuacji koni na trasie do Morskiego Oka w Tatrach. - Decyzję o eutanazji podejmuje się właśnie w sytuacjach, w których wiemy, że rokowanie jest beznadziejne, a oparzenia są okrutnym cierpieniem dla tego zwierzaka - dodaje.
Wtóruje jej lekarz weterynarii Paweł Golonka, założyciel Szpitala dla Koni Equivet w Gliwicach: - To rokowanie było zdecydowanie niekorzystne. Jeżeli w ogóle podjąć próbę wyleczenia tak poparzonego zwierzęcia, to koń wymagałby 24-godzinnego nadzoru, intensywnej opieki medycznej, takiej samej, jaka jest na oddziale oparzeniowym dla ludzi. Nie można pacjentowi, który ma poparzone 60 procent powierzchni ciała, powiedzieć: "idź do domu i bierz ziółka". Tak nie leczy się pacjentów po ciężkich urazach, ani ludzi, ani koni - podkreśla lekarz.
Żeby mówić o jakichkolwiek szansach wyleczenia, Ognik od początku musiałby być leczony m.in. dożylnie podawanymi antybiotykami. Paweł Golonka podkreśla też, że konieczne byłyby preparaty z bizmutem, aerozole ze sterydami, leki przeciwwstrząsowe. I przede wszystkim profesjonalna opieka, której tu od początku brakowało. Potwierdzają to inni lekarze weterynarii, z którymi rozmawialiśmy.
Czy Ognika bolało?
- Proszę sobie wyobrazić, że sparzył się pan wrzątkiem i przenieść ten ból na 65 procent powierzchni ciała. To jest niewyobrażalne cierpienie - mówi dr Latocha.
"Cud" czy "metoda bezwartościowa zdrowotnie"?
Jak leczono Ognika w Centaurusie?
Jak informuje nas przedstawicielka fundacji Katarzyna Sawicka, od razu po pierwszych badaniach zwierzęciu podano leki przeciwbólowe i przeciwzapalne. Nie od razu wdrożono antybiotyk, bo - jak twierdzi Sawicka - "w momencie przyjęcia Ognika nie było takich wskazań". "Nie stosujemy antybiotyków profilaktycznie i na wszystko" - tłumaczy w korespondencji mailowej z tvn24.pl. Antybiotyk został wdrożony później, ze względu na obrzęk tylnej pęciny (to część nogi konia).
Koń miał być też spryskiwany specjalnym preparatem. Choć to kosmetyk o naturalnym składzie, w opisie zbiórki Fundacja Centaurus nazywa go "lekiem" - słowo to umieszczając w cudzysłowie, bo w sensie formalnym lekiem go nazwać nie można. W opisie zbiórki czytamy:
Jest szansą dla Ognika na przeżycie.
Fundacja twierdzi ponadto, że specyfik "został stworzony pierwotnie właśnie na rozległe oparzenia". Przypomnijmy: Katarzyna Sawicka z Centaurusa na pytania tvn24.pl odpowiedziała, że kosmetyk ten "działa cuda". O tym, że preparat "robił cuda" czytamy też w opisie zbiórki dla Ognika. W dodatku jest on - czytamy dalej - "piekielnie drogi". "Musimy zebrać około 30 000 zł na sam węgierski specyfik" - napisali działacze Centaurusa na swojej stronie.
Z udostępnionych nam przez fundację faktur wynika, że Centaurus kupił 15 buteleczek tej substancji po 150 ml każda, płacąc za to ponad 6 tysięcy złotych.
Preparat, o którym pisali przedstawiciele fundacji, w składzie ma... wodę, alkohol, kilka witamin oraz mieszankę ekstraktów z ziół. O skuteczność takiego specyfiku pytamy lekarkę weterynarii Bożenę Latochę. - Nie jest to absolutnie żaden cudowny skład. Nie wiem, co tu miałoby zadziałać. Nigdy nie spotkałam się z tym preparatem w praktyce medycznej - komentuje lekarka.
- Użycie słowa "cud" przy preparacie, w którego składzie są głównie zioła, budzi poważne wątpliwości. Tak niestety bywa, że kiedy nie ma innych metod i medycyna konwencjonalna się nie sprawdziła, to ludzie chwytają się różnych rzeczy. Niektórzy próbują to wykorzystać. Tak samo jest z homeopatią, która nie jest żadną sprawdzoną metodą leczenia - komentuje dla tvn24.pl lekarz weterynarii Lech Pankiewicz, Małopolski Wojewódzki Lekarz Weterynarii, od lat zajmujący się końmi.
Jaki mechanizm stoi za preparatami homeopatycznymi? Tłumaczyła to już w 2008 roku Naczelna Rada Lekarska w swoim krytycznym wobec tej metody "leczenia" stanowisku. "Lek homeopatyczny ma nabywać właściwą siłę działania poprzez wielokrotne rozcieńczanie pierwotnej substancji, zwykle wodą lub słabym roztworem alkoholu, często aż do rozcieńczenia 'symbolicznego" - czytamy w dokumencie.
Choć ma swoich zwolenników, większość specjalistów kwituje homeopatię gorzkim uśmiechem. "Stosowanie środków homeopatycznych jest niezgodne z aktualną wiedzą medyczną" - pisała w swoim stanowisku z marca 2023 roku Naczelna Rada Lekarska, nazywając homeopatię
metodą bezwartościową zdrowotnie.
"Leki homeopatyczne stosuje się w celu powrotu organizmu do naturalnego balansu" - przekonuje nas jednak w odpowiedzi na pytania Katarzyna Sawicka. O homeopatię pytamy, bo właśnie ta forma "leczenia" jest wymieniona na stronie Centaurusa wśród tych najważniejszych, które mają pomóc poparzonemu koniowi.
Listę alternatywnych metod leczenia poparzonego Ognika poszerza - jak wynika z faktur udostępnionych przez Centaurusa - "terapia herbatą ziołową" za 3700 zł. Herbata była parzona, a potem podawana koniowi do picia.
Metoda Jana Pokrywki
Fundacja nie kryje się z zamiłowaniem do alternatywnych metod leczenia. Katarzyna Sawicka pytana, czy tego typu leczenie wdrożyli lekarze weterynarii, odpowiada, że "weterynaria bardzo często nawet ich (metod alternatywnych i naturalnych - red.) nie zna, chociaż często konsultujemy i promujemy te metody w środowisku weterynaryjnym, aby zachęcić weterynarzy do ich stosowania zamiast stosowania leków chemicznych. Metody te nie posiadają skutków ubocznych, dlatego twierdzimy, że nie wymagają akceptacji weterynarza" - odpisuje na nasze pytania Sawicka.
Były rektor Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu i lekarz weterynarii profesor Roman Kołacz nie ma jednak wątpliwości:
Jeśli wprowadzano leczenie bez konsultacji z lekarzem weterynarii, to fundacja przekroczyła swoje uprawnienia. Uprawniony w zakresie leczenia zwierząt jest tylko lekarz weterynarii.
- Odnoszę się bardzo sceptycznie do "alternatywnych" metod leczenia nie tylko w weterynarii. Jeśli fundacja chce przejąć obowiązki lekarzy weterynarii, to to jest nieakceptowalne, natomiast fundacja może zatrudnić kompetentnych, posiadających uprawnienia do wykonywania zawodu lekarzy weterynarii - stwierdza pytany przez nas prof. Kołacz.
Jak wynika z odpowiedzi Katarzyny Sawickiej z Centaurusa, Ognik był jednak pod opieką lekarza weterynarii, a nawet dwojga, z którymi współpracuje fundacja. Pierwszy wdrożył leczenie konia pod koniec maja. W rozmowie telefonicznej z tvn24.pl lekarz stwierdził, że to nie on zajmował się Ognikiem - choć według Katarzyny Sawickiej konsultował go trzykrotnie. Na więcej pytań lekarz nie chciał odpowiedzieć do końca swojego urlopu. Potem nie odbierał telefonu, nie odpowiedział też na maila. Lekarz ten jeszcze do niedawna przedstawiał się na swojej stronie na Facebooku jako specjalista od spraw koni, jednak z rejestru Krajowej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej wynika, że nie ma on żadnej specjalizacji. Po naszych pytaniach do dolnośląskiej izby usunął ze strony informację o rzekomej specjalizacji, podobnie jak telefon kontaktowy.
Po tym lekarzu leczenie Ognika przejęła lekarka weterynarii. Próbowaliśmy wielokrotnie się z nią skontaktować, by zadać pytania o leczenie poparzonego konia. To ona również podjęła ostatecznie decyzję - po konsultacji z fundacją - o eutanazji. Z początku nie odbierała telefonu, prosząc o SMS. Później nie odpowiadała ani na telefony, ani na pisemną wiadomość z prośbą o kontakt.
Koń Ognik spędził około trzech tygodni we współpracującym z fundacją Ośrodku Rehabilitacji Zwierząt w Psarach w woj. łódzkim. Właściciele tej placówki oferują zwierzętom wizytę w komorze normobarycznej.
Czym jest normobaria? Według Fundacji Centaurus to "oficjalna metoda leczenia", która - jak poinformowała nas Katarzyna Sawicka - "opiera się na zmienieniu ciśnienia na wyższe niż zwykle, bo wynoszące aż 1500 hPa. Badania jasno wskazują, że przyczynia się to do intensywnego namnażania komórek macierzystych oraz przyspieszenia zachodzących w organizmie procesów regeneracyjnych, w tym naprawę tkanek. Uzyskuje to dzięki zapewnieniu odpowiednich warunków oddechowych" - opisała.
O normobarii nie słyszał żaden z pytanych przez nas ekspertów - ani lekarze weterynarii, ani lekarz specjalista z jednego z największych w Polsce centrów oparzeń. Od właścicielki ośrodka w Psarach dowiadujemy się, że jest to metoda opracowana przez Jana Pokrywkę. To działacz Konfederacji, który na swojej stronie internetowej przedstawia się jako doktor, lekarz, jednak - jak wynika z Centralnego Rejestru Lekarzy - od 2018 roku nie ma już prawa wykonywania zawodu; sam się tego prawa zrzekł. Twierdzi, że specjalizuje się w akupunkturze i "naturalnych starożytnych technikach", dzięki którym uwalnia ludzi od chorób. Jak sam mówi w jednym z wywiadów na YouTube, w opracowaniu "normobarii" natchnął go pastor z USA Kent Hovind, który uważa, że na świecie wciąż żyją dinozaury.
Normobaria nie jest uznaną naukowo metodą leczenia. Nie znaleźliśmy żadnych wiarygodnych źródeł, które potwierdzałyby jej skuteczność w tak ciężkich przypadkach jak Ognika. Nie ma też normobarii w Międzynarodowej Klasyfikacji Procedur Medycznych, której najnowsza wersja została w październiku opublikowana na stronie NFZ.
Tymczasem Jan Pokrywka krytykuje w wywiadach lekarzy medycyny, mówiąc, że są "sługami ministra", a przez to "sługami wielkich przedsiębiorstw". Jego zdaniem jedyni prawdziwi lekarze to ci, którym izby lekarskie odebrały prawo wykonywania zawodu. Albo ci, którzy - jak on - tego prawa się zrzekli. Pokrywka może tytułować się lekarzem, ale nie może praktykować.
Tego, w jakim stanie Ognik trafił do komory normobarycznej w Psarach, próbowaliśmy dowiedzieć się od właścicieli ośrodka. Nie chcieli z nami rozmawiać.
Zapytaliśmy fundację, dlaczego w przedłużaniu życia Ognika stosowano metody alternatywne, a nie sięgnięto na przykład po wykonywany również u koni przeszczep skóry. "Można by je (pytanie - red.) odwrócić i gdybyśmy podjęli się takiego rozwiązania, ktoś inny mógłby zapytać dlaczego nie skorzystaliśmy z komory normobarycznej, albo naświetlań, albo (tu pada nazwa kosmetyku, który opisaliśmy wyżej - red.)" - odpisała nam Katarzyna Sawicka.
"Bardzo chcemy wierzyć, że będzie dobrze"
12 czerwca Fundacja Centaurus poinformowała na swojej stronie o spisku lekarzy.
"Szukają Ognika!! Chcą go zabić" - tak zaczyna się facebookowy wpis, opatrzony zdjęciem oparzonego konia w komorze normobarycznej. W poście poinformowano: "Kilkunastu weterynarzy zrzeszyło się i poszukują miejsca przebywania Ognika. Chcą jechać na miejsce, zrobić szybką komisję i poddać go eutanazji".
Fundacja szykowała się na starcie. W tym samym wpisie czytamy: "jeśli będzie trzeba, poszukamy ochrony". U dołu wpisu - numer konta, numer telefonu do transakcji blik i link do "szybkiej darowizny" z wykorzystaniem płatności internetowych.
Do żadnego sądu kapturowego nad koniem nie doszło. 27 czerwca fundacja przekazała na swojej stronie, że "skóra wspaniale się goi" i "wszyscy są pod ogromnym wrażeniem".
Na stronie fundacji czytamy też:
Koń ma apetyt i jest dosyć energiczny, martwią nas jedynie wyniki badań krwi - Ognika wątroba bardzo słabo sobie radzi. Ale włączonych ma tyle leków i suplementów, że nadal bardzo chcemy wierzyć, że będzie dobrze.
- Jak przyjechaliśmy, z koniem było trochę lepiej. Opiekun powiedział, że nadzieja jest mała, że on z tego wyjdzie, bo płuca nie funkcjonują, nerki też przestają funkcjonować. Powiedzieli, że pewnie przyjdzie czas do uśpienia - powiedział reporterowi TVN24 Robert, właściciel Omara-Ognika.
Czas przyszedł 2 lipca. Zgodę na uśmiercenie Ognika wydali przedstawiciele Fundacji Centaurus. Decydujące miały być wyniki badań krwi, które wykazały niewydolność wątroby. Koń stracił siły, nie chciał jeść.
Spytaliśmy przedstawicielkę fundacji, dlaczego leczenie nie zadziałało. - Trzeba wziąć pod uwagę, że koń czekał miesiąc u właścicieli na pomoc, odszedł na niewydolność wątroby z powodu ogromu uszkodzeń powierzchni skóry. Wedle wyników badań krwi wątroba słabo pracowała, również musiała przerobić produkty przemiany własnej materii oraz leki, których wątroba nie była w stanie przerobić w tej sytuacji - odpowiedziała Katarzyna Sawicka. Z jej relacji wynika, że mimo gorszych niż bezpośrednio po pożarze rokowań lekarz współpracujący z Centaurusem miał nadzieję na wyzdrowienie konia.
Sawicka nie potrafiła jednak odpowiedzieć wprost na pytanie, dlaczego przyjęte metody leczenia nie dały oczekiwanego rezultatu.
Koń zmarł, zbiórka trwa
Informacja o śmierci Ognika nie została przez fundację przekazana w mediach społecznościowych. Jedna z zewnętrznych zbiórek na leczenie konia od razu została zamknięta, druga jeszcze przez kilkanaście dni była aktywna.
W dwóch internetowych zrzutkach darczyńcy wpłacili dla konia łącznie ponad 40 tysięcy złotych.
To nie wszystko.
Na stronie Centaurusa w zakładce "Były z nami" wciąż znajduje się historia Ognika. Informację o możliwości wpłaty na rzecz tego konkretnego konia można zobaczyć już chwilę po otwarciu artykułu. Żeby dowiedzieć się, że zwierzę nie żyje, trzeba przedrzeć się przez ścianę tekstu i sporo zdjęć - na sam dół witryny.
Zwróciliśmy na to uwagę w pytaniu skierowanym do Centaurusa. "To kwestia serwisu. Aktualizacje zamieszczane są systemowo na dole" - wyjaśnia Katarzyna Sawicka.
To nieprawda. W innych przypadkach aktualizacja na stronie Centaurusa nieraz umieszczona jest na samej górze:
- jak u szczeniaczka Katy, na którego fundacja zbierała środki do 23 sierpnia 2024 roku. "Katy odeszła za Tęczowy Most" - to drugie zdanie opisu.
- "Dostaliśmy smutną wiadomość, że Marzenie odszedł" - to z kolei pierwsze zdanie z innej zbiórki na stronie Centaurusa.
- "Z ogromnym żalem informujemy Was, że nasz staruszek Misiek poczłapał za Tęczowy Most" - to także pierwsze zdanie ze strony internetowej fundacji.
Na każde z tych zwierząt - choć informacje o nich znajdują się w zakładce "Były z nami" - można jednak wpłacać pieniądze. Nawet na te, których fundacja nie ma już pod swoimi skrzydłami, bo albo zmarły, albo zostały adoptowane. Czy to nie mylące? Na to pytanie Katarzyna Sawicka odpowiada tak: "Każda wpłata jest dobrowolna więc jest zapewne przemyślana przez Darczyńców. Nie uważam, aby było to mylące".
Kilka dni przed publikacją artykułu z zakładki "Były z nami" na stronie fundacji zniknęła zdecydowana większość nieżyjących już lub adoptowanych psów, kotów, osłów i koni. Z ponad 800 zwierząt zostało siedem psów i Ognik. Na anglojęzycznej wersji witryny, w tej samej zakładce, znajdziemy jednak ponad 900 zwierząt, a przy każdym zachętę do wpłacenia darowizny.
Spytaliśmy Katarzynę Sawicką o powody zmiany. - Zakładki zniknęły, bo strona jest w przebudowie. Prace potrwają około trzech miesięcy, potem te informacje wrócą - powiedziała nam przez telefon przedstawicielka Centaurusa.
Ile zatem pieniędzy zostało przelane na Ognika za pośrednictwem przelewów tradycyjnych i na telefon? "Rozliczenie jest w cyklach comiesięcznych bez opisów szczegółowych" - odpisała Sawicka, tłumacząc, dlaczego nie może podać nam konkretnej kwoty.
Jednak na stronie fundacji czytamy: "Jeśli chcesz wesprzeć konkretnego zwierzaka lub konkretny cel jaki zrealizujemy wraz z Tobą, prosimy określ ten cel w tytule wpłaty". Jak to zatem możliwe, że przedstawicielka Centaurusa nie wie, ile środków wpłynęło bezpośrednimi przelewami na konto organizacji? - Niecałe środki wpłacone na konkretny cel, przekazywane są na dane zwierzę, bo firma obsługująca system SMS-owy pobiera prowizję. Ze względu na umowę nie mogę powiedzieć, jaki to jest procent. Większość środków idzie jednak bezpośrednio na zwierzę wskazane przez darczyńcę - powiedziała nam Katarzyna Sawicka w rozmowie telefonicznej.
Przedstawicielka fundacji podkreśla, że Centaurus ma pod opieką 1500 koni w trzech ośrodkach.
"Nawet jeśli ktoś wpłacił na Ognika, to albo może chcieć zwrotu (zdarza nam się to i zwrotu dokonujemy), albo przeznaczamy te kwoty np. na leczenie i utrzymanie reszty koni - zgodnie z naszym regulaminem kampanii" - pisze Katarzyna Sawicka. Według jej wyliczeń koszty transportu konia wyniosły ponad 7 tysięcy złotych, hotelowanie w dwóch miejscach - 10 tysięcy złotych, a koszty "leczenia" - blisko 27 tysięcy. Łącznie to około 44 tys. zł. O cztery tysiące więcej niż zebrano na zbiórkach.
"Wszelkie środki, które wpływają na leczenie Ognika chcemy przeznaczyć na leczenie koni komorą normobaryczną i innymi metodami alternatywnymi" - czytamy w aktualizacji opisu Ognika, opublikowanej po jego śmierci.
- O komorze normobarycznej trudno jest mi się wypowiadać. Wiem natomiast, że w Ośrodkach Leczenia Poparzeń wykorzystuje się komory hiperbaryczne. Jeżeli fundacja chce zakupić taką komorę, to byłby to szlachetny czyn, pod warunkiem że znalazłaby się w którejś weterynaryjnej klinice uniwersyteckiej, gdzie proces leczenia poparzeń u zwierząt byłby rozwiązywany kompleksowo z wykorzystaniem metod chirurgicznych, farmakologicznych i wspieranych hiperbarią. W innym przypadku nie spełni ona oczekiwanych efektów - uważa profesor Roman Kołacz.
Lekarz weterynarii Lech Pankiewicz w ostrych słowach ocenia to, co działo się z Ognikiem przez blisko trzy miesiące od pożaru na Podlasiu. - Nie ulega wątpliwości, że ten koń był leczony uporczywie, na siłę. A koń przez cały ten czas musiał cierpieć. Rzeczą, która mnie zmroziła, jest fakt, że dalej wpływają datki na Ognika. Fundacja co prawda powiedziała, że będą z tych środków leczyli inne zwierzęta, ale nie powinni się posiłkować w taki sposób opisem historii Ognika - mówi małopolski lekarz weterynarii.
Każdy koń z oparzeniami na blisko dwóch trzecich powierzchni ciała miałby znikome szanse na życie, a jeszcze mniejsze - na życie w jakimkolwiek komforcie. - Późno rozpoczęte leczenie, jak w tym przypadku, tylko pogarsza rokowania - ocenia Pankiewicz.
Tymczasem Centaurus po śmierci Ognika korzysta z komór normobarycznych coraz chętniej. Jak poinformowała nas Katarzyna Sawicka, z tej formy "terapii" korzystają trzy inne konie (m.in. Laki, który cierpi na poważną chorobę płuc) i pies z padaczką.
Prokuratura zapowiada "stanowcze kroki"
Dlaczego Centaurus postanowił ściągać zwierzę z drugiego końca Polski i stosować na nim alternatywne metody leczenia? Na te pytania odpowiedzi szuka teraz Prokuratura Rejonowa w Legnicy, powiadomiona o sprawie przez postronną osobę.
Prokuratorskie śledztwo dotyczy "znęcania się w okresie od bliżej nieokreślonego dnia do 3 lipca 2024 r. nad koniem o imieniu 'Ognik', polegającego na stosowaniu różnego rodzaju zabiegów wbrew kondycji fizycznej zwierzęcia będącej następstwem poparzeń".
Jak poinformowała nas prokurator Liliana Łukasiewicz, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Legnicy, śledczy starają się ustalić pełną historię konia przyjętego przez Fundację Centaurus do ośrodka Zwierzęcy Folwark w dolnośląskich Szczedrzykowicach.
"Niezbędne jest zabezpieczenie pełnej dokumentacji dotyczącej jego pobytu i metod leczenia, a także przyczyn zgonu" - podkreśliła rzeczniczka prokuratury. Dochodzenie w tej sprawie prowadzą legniccy policjanci, którym prokuratura wydała polecenie zabezpieczenia dokumentów.
To jednak zadanie niełatwe, bo fundacja od dłuższego czasu nie nadesłała śledczym kompletnej dokumentacji z leczenia konia. Z tego powodu nie można było uzyskać opinii biegłego.
"Te informacje, które nadesłała fundacja, nie są w tym celu wystarczające. W najbliższym czasie policja, na polecenie prokuratora podejmie bardziej stanowcze kroki w celu uzyskania tej dokumentacji" - poinformowała nas na początku grudnia prokurator Łukasiewicz, nie zdradzając jednak szczegółów.
Za znęcanie się nad zwierzęciem sprawcy bądź sprawcom może grozić do trzech lat pozbawienia wolności. Na razie nikt nie usłyszał zarzutów w tej sprawie.
Ciężko poparzonego Omara zaraz po pożarze na Podlasiu traktowano "starymi metodami zielarskimi".
Gdy trafił na Dolny Śląsk do ośrodka Fundacji Centaurus, utrzymywano go przy życiu, "lecząc" homeopatią, herbatami i "cudownym kosmetykiem". Ostatecznie dano mu odejść.
- Nie ulega wątpliwości, że ten koń był leczony uporczywie, na siłę. A koń przez cały ten czas musiał cierpieć - mówi o tym przypadku Lech Pankiewicz, Małopolski Wojewódzki Lekarz Weterynarii, od lat zajmujący się końmi.
Choć Omar - któremu zmieniono imię na Ognik - nie żyje niemal pół roku, wciąż można wpłacić na niego darowiznę. Podobnie jak na inne zwierzęta, które były podopiecznymi Centaurusa, a potem albo zmarły, albo trafiły do adopcji.
Zapytaliśmy fundację, czy takie zbiórki są jej zdaniem etyczne. "Każda wpłata jest dobrowolna więc jest zapewne przemyślana przez Darczyńców. Nie uważam, aby było to mylące" - brzmi odpowiedź.
jak u szczeniaczka Katy, na którego fundacja zbierała środki do 23 sierpnia 2024 roku. "Katy odeszła za Tęczowy Most" - to drugie zdanie opisu.
"Dostaliśmy smutną wiadomość, że Marzenie odszedł" - to z kolei pierwsze zdanie z innej zbiórki na stronie Centaurusa.
"Z ogromnym żalem informujemy Was, że nasz staruszek Misiek poczłapał za Tęczowy Most" - to także pierwsze zdanie ze strony internetowej fundacji.
Autorka/Autor: Bartłomiej Plewnia
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Fundacja Centaurus