Kto, jak i czy odpowiednio koordynował akcję ratunkową na S8? Te pytania stawia prokuratura, a minister zdrowia zlecił już kontrolę działań służb. TVN24 dotarła do szczegółowego zapisu przebiegu działań ratunkowych, koordynowanych przez łódzkie pogotowie. Wcześniej do mediów trafiło także dwuminutowe, zmontowane nagranie rozmów dyspozytorów, mające świadczyć o tym, że podczas akcji ratunkowej na drodze panował chaos.
Do karambolu doszło w nocy z soboty na niedzielę na drodze S8 w miejscowości Kowiesy (powiat skierniewicki) na pasie w kierunku Wrocławia. W wypadku brało udział 11 samochodów, w tym dwa tiry. Zginęły trzy osoby, w tym małe dziecko. Pomocy medycznej udzielono 25 rannym osobom. Dziewięć z nich trafiło do szpitali.
Chaos?
Według "Dziennika Łódzkiego" akcja ratunkowa była chaotyczna. Gazeta oparła się na nagraniu, zmontowanym z fragmentów rozmów dyspozytorów. "Dziennik Łódzki" napisał, że zgłoszenie wpłynęło do Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Łodzi o godzinie 23.27. Następnie, kilka minut później (o 23.33) od operatora CPR przyjął je dyspozytor łódzkiego pogotowia ratunkowego. Zarządzaniem zespołami ratowników zajmowały się w sumie cztery dyspozytornie: w Łodzi, Rawie Mazowieckiej, Grodzisku Mazowieckim i w Pabianicach.
Jako pierwsza na miejscu miała się pojawić karetka z Białej Rawskiej. Potem - według gazety - przyjechały dwa zespoły specjalistyczne - z Rawy Mazowieckiej i ze Skierniewic (ambulans łódzkiego pogotowia), a lekarz z łódzkiej karetki przekazał informację, że nie potrzeba już na miejscu więcej karetek. Po tej informacji dyspozytor z Łodzi zgodził się na zawrócenie karetki firmy "Falck" z Żyrardowa (była potrzebna do innego wezwania).
Ze zmontowanego nagrania rozmów dyspozytorów wynika, że na miejscu nie przeprowadzono triażu, czyli segregowania rannych, w pewnym momencie zabrakło też lekarza, który by koordynował pracę ratowników medycznych na miejscu.
Według nieoficjalnych informacji TVN24 nagranie pochodzi od firmy "Falck", której karetka uczestniczyła w akcji. "Falck" temu zaprzecza.
Dyrektor tłumaczy
Z zapisu przebiegu działań ratunkowych Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi, do którego dotarła TVN24, wynika, że łódzkie pogotowie otrzymało zgłoszenie o wypadku o godz. 23.33. Z pierwszych informacji wynikało, że poszkodowana została jedna osoba - kobieta zakleszczona w samochodzie.
Bogusław Tyka, dyrektor łódzkiego pogotowia, poinformował, że Kowiesy, gdzie doszło do karambolu, są oddalone o ok. 30 km od miejsca stacjonowania karetek pogotowia w Skierniewicach i Lipcach Reymontowskich - zabezpieczających powiat skierniewicki. Jak mówił, działano w skrajnie trudnych warunkach - była noc, dodatkowo gęsta mgła utrudniała widoczność.
- Dyspozytor pracował z czterema powiatami, z czego dwa nie były nasze, z dwoma województwami, z czego jedno nie było nasze - tłumaczył Tyka, dodając, że akcja wymagała dobrej koordynacji.
Już minutę po otrzymaniu zgłoszenia (o 23.34) do akcji zadysponowano dwie karetki - specjalistyczną ze Skierniewic, która razem ze strażą pożarną i policją jechała w kierunku Kowies, oraz z sąsiedniego rejonu - z Białej Rawskiej. Z informacji łódzkiego pogotowia wynika, że o godz. 23.52 skierniewicki zespół poinformował o utrudnieniach z dotarciem na miejsce zdarzenia - była mgła i duży korek.
Ze zapisów pogotowia wynika także, że pierwsza na miejsce dotarła ekipa z Białej Rawskiej - była godzina 23.57. Niemal w tym samym czasie ochotnicza straż pożarna, która dojechała już na miejsce, poinformowała, że w wypadku poszkodowane zostały dwie osoby.
Prośba o pomoc
Jak mówił Tyka, dyspozytor z Łodzi chciał, by służby jak najszybciej dotarły na miejsce, dlatego zdecydował się zadysponować dodatkowo zespół z Mszczonowa. Telefon do dyspozytora z Grodziska Mazowieckiego (rejon którego obsługuje firma "Falck") wykonał o godz. 23.58. Ale - zdaniem łódzkiego pogotowia - "Falck" nie mógł wówczas wysłać stamtąd swojej karetki, więc skierował na miejsce wypadku inny zespół, z Żyrardowa. Aleksander Hepner, przedstawiciel "Falcka", potwierdził na antenie TVN24 te informacje.
Jak mówił Hepner, dyspozytorzy nie słyszeli wcześniej żadnych przekazów radiowych, ponieważ nie był to rejon ich pracy, dlatego nie włączali się w akcję. Tłumaczył, że ratownicy wyjeżdżają do zdarzenia dopiero wówczas, gdy zostają poproszeni o pomoc.
Następnie, sześć minut po północy, na miejsce wypadku dotarł pieszo - ze względu na trudne warunki - zespół z karetki skierniewickiej, która wcześniej zgłaszała problemy z dojazdem. Zespół ze Skierniewic przekazał łódzkiemu dyspozytorowi informację o samochodzie zakleszczonym pod tirem i uwięzionych trzech osobach. Trzy minuty później, o godz. 00.09, ten sam zespół poinformował, że na miejscu nie potrzeba już więcej zespołów.
Zawrócona karetka
Jak wynika z zapisu pogotowia, o godzinie 00.12 dyspozytor z Grodziska Mazowieckiego wykonał telefon do łódzkiego dyspozytora z prośbą o zawrócenie karetki "Falck" z Żyrardowa, która wciąż nie dojechała na miejsce.
Karetka została odwołana - jak twierdzi przedstawiciel "Falcka" - dlatego, że na miejscu były już wystarczające siły i środki. Bogusław Tyka zaznacza jednak, że karetka z Żyrardowa faktycznie zawróciła, ale na wyraźną prośbę dyspozytorki z Grodziska Mazowieckiego, która musiała ją wysłać do ciężarnej kobiety.
Tyka tłumaczył, że łódzki dyspozytor, który koordynował akcję, mając na uwadze bezpieczeństwo kobiety i dziecka, a z drugiej strony świadomość, że na miejsce wypadku dojeżdżają zespoły z innych powiatów, zdecydował się zrezygnować z żyrardowskiej karetki. - Za co była mu dyspozytorka bardzo wdzięczna - podkreślił Tyka.
Więcej poszkodowanych
O godzinie 00.14 zespół ze Skierniewic (który koordynował akcję ratunkową na miejscu) podtrzymywał w rozmowie z łódzkim dyspozytorem, że nie potrzeba więcej zespołów. O godz. 00.22 poprosił jednak o jedną dodatkową karetkę podstawową, a o 00.38 o kolejne dodatkowe zespoły - zgłaszały się bowiem kolejne poszkodowane osoby.
Zadysponowano kolejny zespół ze Skierniewic, który dotarł na miejsce pół godziny później oraz karetkę z miejscowości Lipce Reymontowskie, która dotarła na miejsce po 36 minutach.
W związku ze zgłaszaniem się kolejnych rannych, łódzki dyspozytor ponownie poprosił tez o pomoc firmę "Falck". O godzinie 00.46 dyspozytor z Grodziska Mazowieckiego wysłał karetkę "Falck" z Mszczonowa, - najbliższy wolny zespół. Hepner dodał, że zespół podstawowy - z dwoma ratownikami medycznymi - dojechał na miejsce o godz. 01.02.
Lekarz zniknął?
Tyka zwrócił uwagę, że ranni byli już wówczas "posegregowani" i czekali na transport. Tymczasem jeden z ratowników "Falcka" relacjonował, że to on o godz. 1.02 jako pierwszy prowadził segregację medyczną. - Byli kierowcy tirów, którzy chodzili, palili papierosy po całym tym terenie, gapie. Było 1,5 godziny po wypadku - zaznaczył Hepner, powołując się na relację wspomnianego ratownika.
- Ratownik meldował, że na miejscu jest lekarz, który koordynuje akcję. Kilka minut później ten lekarz zniknął z miejsca zdarzenia. Nasz ratownik meldował dyspozytorowi w Grodzisku Mazowieckim, że lekarz, który powinien koordynować akcję, zniknął - powiedział Hepner.
Faktycznie, jak wynika z zapisu łódzkiego pogotowia, karetka ze Skierniewic (czyli zespół, który koordynował działania) wyruszyła z rannymi do szpitala o godzinie 1.20. Tuż przed odjazdem z miejsca wypadku zespół przekazał także dyspozytorowi, że na miejscu zostały już tylko osoby z zielonymi opaskami. - Wśród osób, które zostały, nie było takich, którym zagrażałoby niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Nie było tam żadnej osoby z opaską czerwoną - mówił Tyka. Zapewniał przy tym, że lekarz był obecny na miejscu zdarzenia "od początku do końca".
Ranni zostali na miejscu
Tymczasem dwie minuty po odjeździe ekipy ze Skierniewic dyspozytor z Grodziska Mazowieckiego poinformował łódzkiego dyspozytora, że zespół "Falck", który przyjechał z drugiej strony wypadku, prosi o wezwanie kolejnych karetek, bo na miejscu wciąż są ranni, wśród nich kobieta "czerwona", wycinana z auta. Na pomoc wyruszyła ekipa z Żyrardowa, która dojechała na miejsce o 1.45. i zabrała ciężko ranną kobietę do szpitala w Skierniewicach. Jak poinformowało łódzkie pogotowie, później na miejsce zadysponowano jeszcze zespół z Głowna i z Łowicza. O godz. 2.51 ratownik z Mszczonowa, który zajmował się pacjentami z namiotu rozstawionego na miejscu przez strażaków poinformował, że nie są potrzebne dodatkowe karetki. Akcja została zakończona.
"Wzorcowa" akcja
Dyrektor łódzkiego pogotowia nie ma żadnych zastrzeżeń do pracy dyspozytora. - Dziwię się, ze zostały wykorzystane materiały z prywatnych rozmów, które w bardzo niekorzystnym świetle stawiają pracę dyspozytora - mówił. Dodał, że dyspozytor "prowadził racjonalny sposób dysponowania zespołami wyjazdowymi".
- Nie stworzył sytuacji, w której ludzie musieliby oczekiwać na dotarcie zespołu wyjazdowego do pacjenta, który w tej chwili umiera, czyli zabezpieczył życie w tym województwie, a jednocześnie zorganizował szybką, sprawną akcję ratunkową. Powinniśmy mu podziękować, że w ten sposób się zachował - stwierdził. - Po naszej analizie wygląda na to, że nie ma żadnych przeciwwskazań do tego, by ocenić tę akcję jako bardzo dobrą, wzorcową wręcz na te warunki, w których się znaleźliśmy - dodał.
Zarzut wobec Białorusina
W związku z tą sprawą zarzut spowodowania wypadku, w wyniku którego ranna została pasażerka jednego z samochodów, usłyszał 28-letni kierowca tira - obywatel Białorusi. Jego auto jako ostatnie uderzyło w samochody biorące udział w karambolu. Mężczyzna był trzeźwy, podobnie jak pozostali kierowcy, ale z odczytu tachografu wynikało, że jechał z prędkością ok. 95 km/h. Tymczasem gęsta mgła ograniczała widoczność zaledwie do kilku metrów.
Autor: db/ja/kwoj/zp / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24