Zmarł, bo lekarze nie udzielili mu na czas potrzebnej pomocy - twierdzi rodzina 14-letniego Kamila Juraszka z Kamionki koło Nysy. Choć rodzice zawieźli chłopca z potwornym bólem brzucha do szpitala, lekarz zalecił podanie tabletek rozkurczowych i odesłał Kamila do domu. Kilka godzin później chłopiec już nie żył. Sprawę bada prokuratura.
- Taki kochany, pomagał, do pracy się rwał. Marzył, żeby zostać rolnikiem - mówi Krzysztof Juraszek, ojciec Kamila. W śmierć brata bliscy nie mogą uwierzyć. - Do mnie to nie dociera, myślę, że wyjechał - mówi Tomek, starszy z rodzeństwa.
Krzyczał i zwijał się z bólu
Kilka dni temu 14-letniego Kamila bardzo bolał brzuch. Rodzice zawieźli chłopca do szpitala w Nysie, tam lekarka z przychodni skierowała chłopca na natychmiastowe dokładniejsze badania. Skręcający się z bólu chłopiec trafił w ręce specjalisty. - Lekarz powiedział, że nic takiego, trzeba dać nospę, rozkurczową - mówi matka chłopca Małgorzata Juraszek.
Jednak zalecone leki nie pomagały, chłopiec tracił siły i z godziny na godzinę czuł się coraz gorzej. Rodzice po raz kolejny zawieźli go do szpitala. Ten sam lekarz, kolejny raz kazał podać ten sam, co wcześniej lek rozkurczowy. - On krzyczał, prosił, zwijał się z bólu, nikt mu nie pomógł - łamiącym się głosem mówi brat zmarłego.
"Nawet USG nie zrobili"
Wraz z rodzicami Kamil wrócił do domu, ból nasilił się tak bardzo, że chłopak nagle upadł i już nie wstał. - To wina lekarza, on nic nie zrobił - mówi Krzysztof, ojciec chłopca. Bliscy mają wielki żal do lekarza, bo ten nie wykonał żadnych badań. - Oni nawet usg mu nie zrobili, choć był aparat w gabinecie - mówi Tomek.
Rodzina od czasu śmierci chłopca szuka winnych i wierzą, że ci odpowiedzą za swój błąd. Teraz to, czy w szpitalu popełniono błąd sprawdzi prokuratura. Nikt ze szpitala w Nysie nie chciał się wypowiadać w tej sprawie.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24