Po psychiatrach kolejni lekarze biją na alarm - tym razem to neurolodzy. Ich zdaniem jest tak źle, że za kilka lat nie będzie miał kto nas leczyć. - Gdyby nie lekarze rezydenci, którzy na szczęście jeszcze do nas przychodzą, nie dalibyśmy sobie rady – powiedziała profesor Iwona Kurkowska-Jastrzębska z warszawskiego Instytutu Psychiatrii i Neurologii. Ministerstwo zdrowia zna problem, ale - jak twierdzą lekarze - nie robi nic, by go rozwiązać. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Statystyczny lekarz neurolog pracujący w polskim szpitalu ma 50 lat. Na rozmowę z pacjentem ma kilkanaście minut, przytłacza go biurokracja i walka z systemem - często wykonuje badania, które powinny być przeprowadzane w przychodniach.
- Ale nie możemy odmówić, bo chory musiałby bardzo długo czekać. Przychodnię zastępuje więc szpital - mówi prof. Jarosław Sławek, prezes Polskiego Towarzystwa Neurologicznego. On i inni lekarze biją na alarm - polska neurologia jest w zapaści.
Nowi lekarze nie pojawiają się w zawodzie, bo to trudna specjalizacja, wymagająca ciężkiej pracy w szpitalu. Według Ministerstwa Zdrowia w zeszłorocznym jesiennym postępowaniu kwalifikacyjnym minister przyznał w neurologii 145 miejsc rezydenckich, na które wnioski złożyło tylko 89 lekarzy.
- Młodzież nie chce mieć więcej niż trzy, cztery dyżury w miesiącu. Ja ich potrafię zrozumieć. Te czasy, kiedy my zaczynaliśmy pracować i mieliśmy po siedem, osiem dyżurów, już dawno minęły – mówi Sławek.
Neurolodzy odchodzą do sektora prywatnego, na emeryturę lub wyjeżdżają za granicę. Według Sławka w 2016 roku było 2700 czynnych zawodowo neurologów. Rok później było ich o kilkuset mniej.
"Gdyby nie lekarze rezydenci, nie dalibyśmy sobie rady"
Poważne problemy ze skompletowaniem kadry ma neurologia w Chojnicach województwie pomorskim, na czas wakacji zawieszono działalność oddziału neurologicznego w Wilkowicach koło Bielska-Białej.
Czas urlopów to w wielu szpitalach czas próby, także dla pozostałych oddziałów w mieście. - Cały ruch jest przekierowany na pozostałe oddziały neurologii i one są całkowicie przeciążone – poinformował Lech Wędrychowicz, dyrektor Beskidzkiego Centrum Onkologii.
Profesor Iwona Kurkowska-Jastrzębska z warszawskiego Instytutu Psychiatrii i Neurologii mówi, że jej oddział też jest na granicy wydolności: - Specjalistów, których zatrudniamy na oddziałach, jest około jedenastu. Dwie osoby są w tej chwili na długich urlopach wychowawczych, więc w zasadzie mamy w dostępie dziewięciu specjalistów i gdyby nie lekarze rezydenci, którzy na szczęście jeszcze do nas przychodzą, nie dalibyśmy sobie rady.
Lekarzy rezydentów w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie jest ośmioro.
"Musimy zacząć rozmawiać poważnie"
Na pytanie reporterów "Polski i Świata" o pomysły na rozwiązanie sytuacji ministerstwo odpisuje, że aktualnie "trwają prace nad opracowaniem modelu obliczania zapotrzebowania na kadry medyczne, po ich zakończeniu planowane jest wprowadzenie zmian w wykazie dziedzin priorytetowych".
- Musimy o tym zacząć rozmawiać albo rozmawiać w sposób poważny, bo rozmawiamy niepoważnie – ocenia Jarosław Sławek. - Spotykamy się na 40 minut w ministerstwie, rzucamy jakiś problem i potem się rozstajemy i mija kolejne pół roku – mówi prezes Polskiego Towarzystwa Neurologicznego.
Neurolodzy ostrzegają - choroby mózgu często dotyczą starszych osób, których będzie przybywać. Za kilka lat może się okazać, że nie będzie lekarzy, którzy mogliby udzielić im pomocy.
Autor: asty\mtom / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24