- Atak na funkcjonariuszy i rzucanie w ich stronę butelek i kamieni oraz odpalanie rac były podstawą do skierowania do ratusza wniosku o delegalizację "Marszu Niepodległości" - poinformował w TVN24 rzecznik komendanta głównego policji insp. Mariusz Sokołowski.
Podczas organizowanego w poniedziałek przez narodowców "Marszu Niepodległości" doszło do burd. Jak informowano wieczorem, poszkodowanych zostało 19 osób, 14 przewieziono do szpitali. Zniszczono m.in. kilka samochodów. Policjanci użyli pałek, gazu łzawiącego i pieprzowego oraz broni gładkolufowej z gumowymi kulami.
"Błąd organizatora"
Do pierwszych starć policji z uczestnikami marszu doszło niedługo po rozpoczęciu marszu w centrum miasta - na ul. ks. Skorupki i Wilczej. To były pierwsze sygnały, że organizator nie panuje nad marszem. - Atak na funkcjonariuszy i rzucanie w ich stronę butelek i kamieni oraz odpalanie rac były podstawą do skierowania do ratusza wniosku o delegalizację marszu - przyznał w TVN24 rzecznik komendanta głównego policji insp. Mariusz Sokołowski. - W pewnym momencie na monitoringu było widać, że ataków jest wiele w różnych miejscach, a organizator nad tym nie panuje - dodał Sokołowski.
Znikający napastnicy
Jak dodał, dużym utrudnieniem dla policji był fakt, że "osoby, które zaatakowały funkcjonariuszy, wbiegały w tłum i ukrywały się potem między normalnym uczestnikami marszu". - Tutaj potrzebna była reakcja organizatora, który wskazałby niebezpieczne osoby - mówił rzecznik KGP. Według niego takiej reakcji zabrakło. - Organizator ma poważny problem, bo stracił wiarygodność - mówił.
Zapewnił, że policja była w stałym kontakcie z Biurem Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego. Marsz został rozwiązany przez ratusz na żądanie policji ok. godz. 17, mimo to demonstranci przeszli przez całą zaplanowaną trasę.
Autor: rf//gak / Źródło: PAP, TVN24