- Kuriozalne jest to, że nikt nie poniósł żadnej odpowiedzialności politycznej za katastrofę smoleńską - mówił poseł PiS Adam Hofman w "Rozmowie bardzo politycznej" TVN24. - Niepotrzebne było organizowanie dwóch wizyt w Katyniu. Po co jechał tam prezydent? - pytał drugi gość programu, doradca obecnego prezydenta, prof. Tomasz Nałęcz.
Były polityk SLD uważa, że spekulacje dotyczące odpowiedzialności za wypadek są przedwczesne. - Na szczęście prokuratura ma pełne możliwości w kwestii badania polskiego wątku tej tragedii. Zbliżamy się do końca tego śledztwa. Zobaczymy komu zostaną przedstawione zarzuty - mówił Nałęcz.
Poseł Hofman nie jest tak pewien szybkiego wyjaśnienia tych kwestii. - Im bliżej końca tej sprawy, tym więcej znaków zapytania. Wymiana informacji jest zbyt mała, dostajemy strzępki i niepełne informacje. O istotnych sprawach dowiadujemy się z mediów - ubolewał poseł PiS.
Kwestia odpowiedzialności
Według Hofmana, niepojęte jest to, że nikt nie poniósł żadnych konsekwencji w Ministerstwie Obrony Narodowej odpowiedzialnym za stan rządowych samolotów i w Ministerstwie Spraw Zagranicznych odpowiedzialnym za organizację i status wizyty. Zdaniem posła, pośrednią winę za katastrofę ponosi premier Donald Tusk, ponieważ organizacja dwóch wizyt w Katyniu, to wynik jego polityki. - Przekroczono pewną granicę. Dla celów wyborczych Tusk grał w grę dobry premier - zły prezydent i chciał pokazać jak dobre relacje ma z Putinem - uważa Hofman.
Zdaniem Nałęcza, premier słusznie starał się pojechać sam do Katynia, a wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie była potrzebna. - Tusk słusznie grał o to, żeby premier Rosji pochylił się nad grobami pomordowanych polskich oficerów - mówił doradca prezydenta. - Było oczywiste, że Putin nie pojawi się w Katyniu, jeśli będzie tam Kaczyński. Chodzi chociażby o to, że premier nie może się spotykać z prezydentem - dodał Nałęcz.
Poseł PiS uważa, że za "pusty gest" Putina nie warto było się dzielić i organizować dwóch wizyt, ponieważ w Rosji odnośnie Katynia po uroczystościach w kwietniu nic się nie zmieniło. Nałęcz odpowiedział pytaniem, o to, czy wizyta prezydenta 10 kwietnia była potrzebna. - Kto tam pojechał z powodów wyborczych? Prezydent był w Katyniu ostatni raz w 2007 roku, roku wyborczym - sugerował Nałęcz.
Waga słów
Obydwaj politycy komentowali również sprawę rewelacji "Naszego Dziennika i "Gazety Polskiej", iż po upadku TU-154, obecny na pokładzie funkcjonariusz BOR Jacek Surówka dzwonił do żony. Doradca prezydenta twierdził, że tego rodzaju nieprawdziwe informacje to "świństwo" i obydwie gazety powinny zostać za to napiętnowane.
- Nie czytałem tych artykułów, ale jeśli to był taki sam mechanizm jak Janusz Palikot mówiący o Przemysławie Gosiewskim widzianym żywym po katastrofie, to rzeczywiście było to poza granicami - stwierdził Hofman. - Każdy powinien ważyć słowa, jeśli te informacje były nieprawdziwe, to "Gazeta Polska i "Nasz Dziennik" powinny zostać napiętnowane - uzupełnił poseł PiS.
Sensacja i naciski
Politycy odnieśli się do wypowiedzi byłego szefa szkolenia Sił Powietrznych, płk rezerwy Piotr Łukaszewicz, który w programie "Kropka nad i" stwierdził, iż kabina pilotów prezydenckiego TU-154 przed katastrofą "zamieniła się w salę konferencyjną" co w jego ocenie negatywnie wpłynęło na pracę załogi.
- Łukaszewicz zachował się jak propagandzista Palikot. W programie wyraźnie sugerowano, że katastrofa to wina prezydenta wywierającego naciski na pilotów - uważał Hofman. - Z dostępnych materiałów nie wynika, że taka była rola Lecha Kaczyńskiego - dodał poseł.
Nałęcz stwierdził, że były szef szkolenia Sił Powietrznych niczego nie sugerował a tylko cytował fragmenty stenogramów. - Procedury są precyzyjne i ścisłe. W kabinie nie powinno być nikogo poza osobami do tego uprawnionymi, a takimi nie nawet prezydent, premier czy dowódca Sił Powietrznych - stwierdził doradca prezydenta.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24