W sobotę po południu Rządowe Centrum Bezpieczeństwa przesłało alert do mieszkańców kilku powiatów w województwie lubelskim, informując o "zagrożeniu atakiem z powietrza". Lotnictwo polskie i sojusznicze prowadziło prewencyjną akcję w związku z zagrożeniem dronami w Ukrainie, przy granicy z Polską. W Świdniku i Chełmie uruchomiono syreny ostrzegawcze. Było to zaledwie kilka dni po tym, jak rosyjskie drony przekroczyły polską przestrzeń powietrzną.
Wojewoda lubelski Krzysztof Komorski oraz prezydent Chełma Jakub Banaszek mówili w "Tak jest" w TVN24 o szczegółach obu tych wydarzeń. - Pierwszy telefon odebrałem od komendanta wojewódzkiego policji około godziny 3:40-3:45. Przekazał mi tą pierwszą nieszczęsną informację, że nasza przestrzeń powietrzna została naruszona przez kilkanaście maszyn niezidentyfikowanych, z czego kilka zostało prawdopodobnie już zestrzelonych. - opowiadał Komorski o nocy z 9 na 10 września.
- Pierwsze, co zrobiliśmy, to spotkaliśmy się w komendzie wojewódzkiej. Do godzin porannych w takim trybie i w kontakcie z ministerstwem i z wojskiem byliśmy, czekaliśmy, nadzorowaliśmy pracę służb - dodał.
- Czy to jeden z ważniejszych telefonów, jakie pan służbowo odebrał w życiu? - dopytywał prowadzący rozmowę Radomir Wit.
- Myślę, że ciężar gatunkowy chyba do tej pory największy, dlatego że to była sytuacja bez precedensu w naszej historii - odpowiedział wojewoda. Wyjaśnił, że w takiej sytuacji emocje zastępuje algorytm postępowania.
Syreny alarmowe w Chełmie. "Przyszedł jednoznaczny komunikat"
Prezydent Chełma powiedział, że o rosyjskich dronach dowiedział się w środę o godzinie 4 nad ranem, gdy odebrał telefon od szefa swojego departamentu bezpieczeństwa mieszkańców i zarządzania kryzysowego. Jak dodał, była to informacja o przekroczeniu polskiej przestrzeni powietrznej, z zastrzeżeniem, że w kierunku Chełma nie zmierza żaden dron.
- W tym przypadku my, jako samorządowcy, mamy obowiązek zapewnić obronę cywilną na szczeblu miejskim i to jest moje główne zadanie, ale oczywiście wszelkie wytyczne to już kwestia wojewody i administracji rządowej - wyjaśnił.
Banaszek zauważył, że takie wytyczne i polecenie pojawiło się w sobotę, gdy w mieście zawyły syreny alarmowe. - Tutaj również przyszedł komunikat prosty, jednoznaczny z Wojewódzkiego Sztabu Zarządzania Kryzysowego. Osoby, które pełniły wtedy dyżur, podjęły automatycznie decyzję o tym, aby przekazać prośbę o włączenie sygnałów alarmowych - relacjonował prezydent Chełma.
"Wielu mieszkańców nie pamiętało, co oznaczają sygnały alarmowe"
Prezydent Chełma odpowiadał także na pytanie o reakcje mieszkańców na syreny. Banaszek przyznał, że były one "różne i często skrajne". - Raczej było zdziwienie, co się dzieje, czy to są ćwiczenia, dlaczego syreny zostały włączone - stwierdził.
Prezydent relacjonował, że po kilkudziesięciu minutach, kiedy pojawił się sygnał wyłączający alarm, mieszkańcy zaczęli kwestionować tę decyzję. - Pojawiły się emocje, że skoro tak krótko ten sygnał funkcjonował, to być może było to niepotrzebne - kontynuował Banaszek.
- Przede wszystkim podczas tych kilkudziesięciu minut nikt poważnie nie zareagował. Raczej mieliśmy do czynienia z lekką paniką, zastanowieniem się, co w tej sytuacji należy zrobić - ocenił.
Dopytywany, z czego mógł wynikać brak reakcji, odpowiedział: - Mieszkańcy do tej pory nie byli przyzwyczajeni do tego, że sygnał alarmowy może oznaczać coś więcej niż ćwiczenia albo upamiętnienie jednego czy drugiego wydarzenia.
Banaszek nie ukrywał, że "wielu mieszkańców nie pamiętało, co sygnały alarmowe oznaczają".
Co zrobić, gdy usłyszysz alarm? Analityk bezpieczeństwa Mariusz Marszałkowski odpowiedział w rozmowie z tvn24.pl na szereg pytań, które mogą ułatwić reakcję na zagrożenie.
Autorka/Autor: os/lulu
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24