To dawne czasy, ale ostatnie wiadomości, które do mnie doszły, które dotyczą byłego już prezesa Skrzypczyńskiego sprawiły, że uznałam, że moja historia i to, co mi się przydarzyło z jego rąk, nie może pozostać bez echa - powiedziała w rozmowie z TVN24 Katarzyna Teodorowicz-Lisowska. Była tenisistka i kapitan reprezentacji kraju opowiedziała o swoich doświadczeniach z działaniami byłego prezesa Polskiego Związku Tenisowego.
Była polska tenisistka Katarzyna Teodorowicz-Lisowska zarzuciła byłemu już prezesowi Polskiego Związku Tenisowego Mirosławowi Skrzypczyńskiemu, że ten w 1990 roku miał potajemnie podać jej środki nasenne, by przegrała mecz z trenowaną wówczas przez niego zawodniczką, a prywatnie jego partnerką życiową. "Skrzypczyński sam się zresztą do wszystkiego przyznał w rozmowie z zawodnikami Górnika Bytom" - powiedziała w rozmowie z dziennikarzami Onetu.
Teodorowicz-Lisowska: rodzice strasznie się bali, że koło mnie kręci się szarlatan
Teodorowicz-Lisowska swoje doświadczenia opisała także w rozmowie z TVN24. - Historia jest sprzed ponad trzydziestu lat. To dawne czasy, ale ostatnie wydarzenia i ostatnie wiadomości, które do mnie doszły, które dotyczą byłego już prezesa Skrzypczyńskiego sprawiły, że uznałam, że moja historia i to, co mi się przydarzyło z jego rąk, nie może pozostać bez echa i że jest to następny głos, który powinien być wypowiedziany - wytłumaczyła.
Wspominając mecz z 1990 roku, przyznała, że w jego trakcie czuła się "troszeczkę dziwnie". - Ale mogło to być spowodowane mocnym zmęczeniem, stresem. Więc w czasie samego meczu nie byłam podejrzliwa - zaznaczyła.
Teodorowicz-Lisowska podkreśliła w tym wydarzeniu rolę swoich rodziców, szczególnie matki. - Była bardzo podejrzliwa. Gdy się obudziłam, zabrała mnie na badania krwi. Wyszła w nich nasenna substancja, której śladowe ilości były jeszcze we krwi. Nie wiedzieliśmy co z tą informacją zrobić, bo nie wiedzieliśmy, kto mógł za tym stać - wspominała.
- Dalsze dni były walką, czy mogę pójść na korty czy nie. W oczach moich rodziców w otoczeniu był ktoś, kto dosypał mi tych środków, tego czegoś, i był na tyle szalony, żeby w imię wejścia do finału mistrzostw Polski, gdzie nie było pieniędzy, ale może był splendor, tak daleko się posunąć. Strasznie się bali, że koło mnie kręci się szarlatan - dodała.
Byłam przekonana, że muszę się trzymać bardzo daleko od tego mężczyzny"
Sprawa, jak opisywała dalej, wyszła "po jakimś czasie, na spotkaniu towarzyskim, gdzie sam pan Skrzypczyński przyznał się do tego, że na tej imprezie wsypał też substancje nasenne swojej żonie i przyznał się kolegom, że nic jej się nie stanie, ponieważ mniej więcej taką ilość wsypał kiedyś Kasi na mistrzostwach".
- To dotarło do mnie po kilku miesiącach, może po roku. Od tego momentu byłam przekonana, że muszę się trzymać bardzo daleko od tego mężczyzny, który wciąż był na naszych kortach i był trenerem mojej partnerki deblowej, Renaty Wojtkiewicz-Skrzypczyńskiej - powiedziała.
Dodała, że w tamtym czasie starała się zatuszować tę historię. - Moi rodzice dalej szaleli, ja im nigdy nie powiedziałam, że ja o tym wiem. Wewnętrznie czułam, że należy się tego człowieka bać - przyznała.
Sprawa Skrzypczyńskiego
Portal Onet ujawnił w październiku, że Mirosław Skrzypczyński, ówczesny szef Polskiego Związku Tenisowego, miał przez lata stosować przemoc psychiczną i fizyczną wobec swojej rodziny oraz trenowanych przez niego zawodniczek. Osoby, z którymi rozmawiali autorzy publikacji, oskarżały Skrzypczyńskiego o molestowanie.
W opublikowanym w listopadzie wywiadzie z Onetem posłanka Lewicy Katarzyna Kotula oskarżyła Skrzypczyńskiego, że jako nastolatka była przez niego napastowana seksualnie. Skrzypczyński w tym czasie był jej trenerem w klubie Energetyk w Gryfinie.
Skrzypczyński 24 listopada zrezygnował ze stanowiska prezesa PZT, a pięć dni później - z funkcji członka zarządu PZT. Zapowiedział "obronę swojego dobrego imienia".
Źródło: TVN24, Onet
Źródło zdjęcia głównego: TVN24