Pomiędzy Rosją a polską komisją wyjaśniającą okoliczności katastrofy smoleńskiej nie ma sprzeczności w kwestii, jaki charakter miał ten przelot - oświadczył szef MSWiA Jerzy Miller. I dodał: - To był lot cywilny. Minister dał w ten sposób odpór słowom płk. Edmund Klicha, który stwierdził, że ostatnia faza lotu powinna być zakwalifikowana jako lot wojskowy.
Szef MSWiA nie ma wątpliwości, że o charakterze lotu nie decyduje właściciel samolotu, tylko cel przelotu. - A celem tego lotu było przewiezienie konkretnych osób, w związku z tym miał on charakter lotu pasażerskiego. Wobec tego nie ma między nami sprzeczności - powiedział Miller, który przewodniczy pracom polskiej komisji badającej katastrofę w Smoleńsku.
I jednocześnie podkreślił, że w jego opinii, wysnuwanie z tego faktu tezy, iż całą odpowiedzialność za przebieg lotu ponosi pilot czy załoga, jest bardzo, bardzo odważne.
Klich o odpowiedzialności
Odniósł się w ten sposób do wypowiedzi płk. Edmunda Klicha, przedstawiciela Polski przy rosyjskim Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK), który stwierdził, że kwalifikacja lotu ma kluczowe znaczenie dla wyjaśnienia okoliczności katastrofy.
Jego zdaniem, ostatnia faza lotu powinna być zakwalifikowana jako operacja wojskowa, ponieważ przyjęcie, że był to lot cywilny, oznaczałoby, że całość odpowiedzialności spada na pilotów.
Lot najwyższej rangi
Szef MSWiA przyznał że dla polskiej komisji nigdy nie było tajemnicą, z kim kontaktowali się kontrolerzy, którzy w dniu katastrofy pracowali na lotnisku w Smoleńsku.
- Ranga tej wizyty i przywiązywana waga do podejmowanych decyzji była wystarczająco wysoka, aby osoby, które były odpowiedzialne za obsługę lotniska, korzystały z możliwości kontaktu z osobami zewnętrznymi - powiedział.
Nie chciał jednak ujawnić o kogo chodzi.
Niepublikowane zeznania
Słowa Millera wątpliwości jednak nie rozwiewają. Tvn24.pl opublikował w czwartek zeznania podpułkownika Pawła Plusnina - kontrolera pracującego w Smoleńsku 10 kwietnia. Powiedział on m.in., że lotnisko Siewiernyj należy do rosyjskiego Ministerstwa Obrony. A ruchem lotniczym zawiadywali wtedy sami wojskowi. Co więcej w trakcie lądowania konsultowali swoje działania z dyżurnym operacyjnym transportu wojskowego w Moskwie (kryptonim „Logika”). Poza tym kontroler nie znał języka angielskiego obowiązującego w lotnictwie cywilnym.
Mimo to, rosyjski MAK nie chce przekazać Polsce dokumentów lotniska i nagrań z wieży, twierdząc, że podczas lądowania polskiego samolotu prezydenckiego obowiązywały cywilne procedury. Taka koncepcja może zdjąć z kontrolerów współodpowiedzialność za katastrofę Tupolewa.
Z kolei "Gazeta Wyborcza" napisała, że w wieży kontroli lotów, poza kontrolerem lotów Pawłem Plusinem i jego pomocnikiem przebywał także płk gwardii Nikołaj Krasnokutski, wcześniej dowodzący 103. Gwardyjskim Krasnosielskim Pułkiem Wojskowego Transportu Lotniczego na lotnisku w Smoleńsku, który był tam także 7 kwietnia. Według gazety wbrew procedurom to on przejął inicjatywę w wieży i dzwonił do przełożonych w Twerze i do dowództwa wojsk lotniczych w Moskwie, by dostać zgodę na wydanie zakazu lądowania (zamknięcie lotniska).
Rozmówcy z Moskwy uważali jednak, że Polakom, mimo fatalnych warunków, należy pozwolić lądować, bo może im się uda. Moskwa bała się bowiem dyplomatycznego skandalu, gdyby Lech Kaczyński, już spóźniony na uroczystości w Katyniu, nie mógł lądować.
Źródło: PAP, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24