Obiecano im podwyżki i specjalną ustawę na koniec 2017 roku. Jest marzec 2018 roku i obietnice wciąż nie są zrealizowane w pełni. Politycy nie pamiętają o ratownikach medycznych, więc oni sami postanowili o sobie przypomnieć. Materiał programu "Polska i świat" TVN24.
W czerwcu ubiegłego roku na ulicach wielu polskich miast odbyły się głośne protesty ratowników medycznych. Padły wtedy konkretne obietnice.
- Za kilka dni ratownicy medyczni dostaną pierwszą podwyżkę 400 złotych. Planujemy, aby taka podwyżka była też w przyszłym roku - zapewniał ówczesny minister zdrowia Konstanty Radziwiłł.
Zapowiedzi o dwóch transzach podwyżki znalazły nawet swoje potwierdzenie na piśmie. Ratownicy zawiesili protest. Minister obiecał też uchwalenie do końca listopada 2017 roku tak zwanej małej nowelizacji ustawy, która zakłada upaństwowienie ratownictwa medycznego. Na obietnicach się skończyło.
- To było porozumienie dżentelmeńskie, ale jest XXI wiek i chyba to się nie do końca sprawdza - skomentował Dariusz Gruda, wiceprzewodniczący Polskiego Związku Ratowników Medycznych.
Ustawa utknęła w Sejmie
Po dziewięciu miesiącach od tych wydarzeń reporter magazynu "Polska i Świat" TVN24 sprawdził, jak wygląda sytuacja. Okazuje się, że z porozumienia zostało niewiele. Obiecana ustawa utknęła w Sejmie. Nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle zostanie uchwalona.
- Z niewiadomych przyczyn marszałek Sejmu wycofał ją przed drugim czytaniem. Przez pierwsze czytanie posłowie PiS tę ustawę przeprowadzili w walce - mówił Bartosz Arłukowicz, były minister zdrowia.
Po podpisaniu porozumienia wydawało się, że przynajmniej obiecane podwyżki są pewne. Ale tu też jest problem. - Jedni wypłacają pełne 800 złotych, inni tylko 400 brutto, a inne województwa nie wypłacają w ogóle, bo mimo zapewnienia ministerstwa, że pieniądze są zabezpieczone w budżecie, to nie są przez wojewodów przekazywane do dysponentów - wyjaśniał Piotr Dymon z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Ratowników Medycznych.
W takiej sytuacji jest między innymi Jakub Stańczyk, ratownik z Lublina, który część dyżurów pełni w szpitalu, a część w karetce. - W pogotowiu ratunkowym dostaje dodatek ministerialny. Natomiast w szpitalu te pieniądze są cały czas negocjowane. Nie dostajemy ich - tłumaczył ratownik należący do Polskiego Związku Ratowników Medycznych.
Ministerstwo przyznaje, że problem jest. W przesłanym do redakcji TVN24 piśmie czytamy, że pieniądze dostali wszyscy ratownicy w tak zwanym leczeniu pozaszpitalnym, czyli jeżdżący w karetkach i zatrudnieni jako dyspozytorzy. Gorzej jest z ratownikami pracującymi w szpitalach, na przykład na Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych. Tu podwyżki dostała tylko połowa z nich.
- Dyrekcja szpitala odpowiada, że tych pieniędzy nie ma w ich budżecie - przyznał Stańczyk.
"Niedużym wysiłkiem można system sparaliżować"
Ratownicy medyczni za pracę na pierwszej linii frontu zarabiają średnio trzy tysiące złotych brutto. Wielu z nich pracuje na kilku etatach, żeby powiązać koniec z końcem. Podwyżki w wysokości 800 złotych miały przynajmniej częściowo złagodzić frustracje w środowisku.
- Rozmowy zostały zawieszone. Część kolegów chce wznowić akcję protestacyjną - podkreślił Gruda.
- Nikt mi nie każe wziąć większej ilości dyżurów. Z doświadczenia wiem, że są ogromne braki w dyspozytorniach i w zespołach, więc niedużym wysiłkiem można system sparaliżować, zgodnie z prawem, nie przemęczając się. Sam pracuję średnio 450 godzin w miesiącu - wyjaśnił Dymon.
Ratownicy medyczni dali ministrowi zdrowia do piątku czas na rozwiązanie problemu podwyżek. Potem będą decydować o kolejnych działaniach.
Autor: tmw//now / Źródło: tvn24