To są matki i ojcowie w ekstremalnie trudnej sytuacji życiowej. Znam matki i ojców, którzy nie śpią przez wiele dni i nie jedzą. Nikt nie myśli o swojej wygodzie - mówiła w sobotę we "Wstajesz i weekend" Natalia Waloch. Dziennikarka "Wysokich Obcasów" napisała felieton o problemach rodziców chorych dzieci w szpitalach, opublikowała też poruszające zdjęcie.
Dziennikarka "Wysokich Obcasów" opublikowała w mediach społecznościowych zdjęcie z sali szpitalnej na oddziale onkologicznym Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie zrobione przez jej przyjaciółkę. Widać na nim dzieci leżące w łóżkach i rodziców śpiących na podłodze na niewielkiej przestrzeni.
Jak powiedziała Natalia Waloch w TVN24, jej przyjaciółka wraz mężem przez ponad rok leczyła onkologicznie kilkuletniego syna w kilku miejscach w Polsce, między innymi w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie.
- Ponad rok, jako ich przyjaciele, tematu tego, w jakich warunkach rodzice są przy dzieciach w ogóle nie poruszaliśmy. Rozmawialiśmy tylko, jak idzie leczenie - dodała.
- To zdjęcie powstało już jakiś czas temu, ale moja przyjaciółka postanowiła je ujawnić właśnie teraz, kiedy miały miejsce wydarzenia w Sejmie, ze środkowym palcem pani posłanki Joanny Lichockiej. Ona mi powiedziała: napisz o tym, żeby coś z tego wszystkiego poza polityczną walką jeszcze dobrego wyniknęło. To jest taki moment, kiedy temat służby zdrowia w ogóle się przebił. Bo to jest temat, który się nie może od dłuższego czasu, mimo kryzysu w służbie, zdrowia pojawić - powiedziała Waloch.
"Nikt nie marudzi, bo wszyscy wiemy, że to nie wina szpitala"
- Mnie uderza to, jak ludzie są solidarni z lekarzami i pielęgniarkami. W zasadzie większość komentarzy to jest podkreślanie: "opieka jest wspaniała, to są wspaniali fachowcy". I to też mówiła moja przyjaciółka: Tam nikt nie marudzi, bo my wszyscy wiemy, że to nie jest wina szpitala - podkreśliła dziennikarka.
Odpowiedziała też na pojawiające się komentarze, że "to jest roszczeniowość, że szpital to nie hotel". - Owszem, ja się z tym zgadzam, ale to pokazuje też, jak bardzo my już mamy obniżone oczekiwania wobec naszej służby zdrowia. To znaczy, myśmy się tak przyzwyczaili do tego, że jest źle, że rodzicie w ogóle się cieszą, że mogą być z dziećmi. Pamięta wielu z nas osobiście, albo z opowieści czasy, kiedy rodzice byli ze szpitala wypraszani, nie można było dzieciom towarzyszyć, więc każdy się cieszy, że z tym dzieckiem jest - zauważyła Waloch.
Podkreśliła, że "to są matki i ojcowie w ekstremalnie trudnej sytuacji życiowej, kiedy człowiek żyje ze ściśniętym sercem w trosce o życie i zdrowie swojego dziecka". - Wtedy się nie myśli. Ja znam matki i ojców, którzy nie śpią przez wiele dni i nie jedzą. Nikt nie myśli o swojej wygodzie. Ale dlatego my to musimy robić. Ci ludzie są w kryzysowej życiowej sytuacji, ale to ja jestem dziennikarką między innymi po to, żeby się upominać o takie osoby - dodała.
"Sale są za małe, nie ma rozkładanych foteli od Owsiaka"
Oceniła, że Instytut Matki i Dziecka jest wspaniałą placówką, co - jak dodała - podkreślają wszyscy. - Moja przyjaciółka powiedziała, że ona też się upomina o lekarzy. Te warunki pracy są też trudne dla lekarzy i pielęgniarek. Jeśli w komentarzu ktoś pisze: "do dziś pamiętam majtki pielęgniarki, która się przez łóżko mojego dziecka nachylała, żeby podłączyć kroplówkę innemu dziecku", to czy naprawdę to są warunki pracy dla pielęgniarki? - podkreśliła dziennikarka "Wysokich Obcasów".
- W Instytucie Matki i Dziecka niewielki pokój jest przeznaczony dla kilkunastu lekarzy, którzy dyżurują i podejmują kluczowe dla dzieci decyzje. Czy to są też warunki pracy dla nich? Oczywiście szpital nie jest hotelem, ale czy wygodny fotel, czy łóżko do spania dla rodzica, który wiele tygodni tak spędza, miesięcy, a czasami są to nawroty choroby i to trwa latami, to jest ekscentryczny pomysł, czy to jest jakaś norma cywilizacyjna? - zaznaczyła.
- Wiem, że tam nie ma miejsca. To są w większości stare budynki. W Instytucie Matki i Dziecka nie ma na przykład rozkładanych foteli od Jurka Owsiaka. A ich nie ma dlatego, że one się nie zmieszczą w tych salach, bo sale są za małe. I to nie jest wina lekarzy, nie jest wina też dyrekcji tego instytutu, ani innych szpitali, ale my mieliśmy lata na to, żeby pomyśleć, że te budynki już się nie nadają do tego, żeby leczyć według jakiejś cywilizowanej, europejskiej normy - podkreśliła Waloch.
Dodała, że "wiele szpitali funkcjonuje jako tako dlatego, że po prostu pomagają im fundacje". - To fundacje bardzo często fundują jakieś rozkładane łóżka, wyposażenie kuchni, czy klimatyzację - dodała.
"W połogu myśmy siedziały na drewnianych krzesłach"
- Ja byłam z moim synem w szpitalu, na szczęście nie onkologicznym, gdzie w upale dzieci leżały, lekarze operowali, a pielęgniarki podawały leki w salach bez klimatyzacji, gdzie było jak w tropikach - opowiadała.
- Byłam z moją córką na oddziale noworodkowym w połogu, ja i inne matki i myśmy siedziały na twardych, drewnianych krzesłach. Pielęgniarki tylko rozkładały ręce - dodała.
"Graniczne doświadczenie dla rodzica"
Opowiedziała także o przeżyciach przyjaciółki. Jak mówiła, "przeszła przez to bardzo ciężko". - To jest absolutnie graniczne doświadczenie dla rodzica. Permanentny strach w jakim żyje rodzic dziecka chorego onkologicznie jest rzeczą absolutnie nie do wytrzymania. To jest naprawdę coś, co człowiekowi odbiera oddech, to jest coś, co absolutnie przerasta możliwości rozumowe i emocjonalne - mówiła Waloch.
- Po tym, jak starałam się jakoś jej towarzyszyć w tym doświadczeniu, ja wciąż nie potrafię sobie w ogóle wyobrazić, co ci rodzice muszą przejść. A trzeba pamiętać, że wśród tych rodziców zawiązuje się pewnego rodzaju wspólnota i w pewnym momencie przeżywa się nie tylko choroby swojego dziecka, ale też choroby dzieci, które leżą na oddziale i niestety wielomiesięczne leczenie jest zawsze prawie związane z tym, że umierają dzieci koleżanki z sali obok, znajomej, którą się poznało. I człowiek leczy własne dziecko i walczy o jego życie w cieniu przegranych pewnych walk, w cieniu śmierci innych dzieci - zaznaczyła.
- To jest niewyobrażalne i dlatego my, którzy jesteśmy zdrowi i silni, musimy mówić w ich imieniu, bo oni sami nie powiedzą. Oni są skoncentrowani tylko na tym, żeby uratować swoje dzieci. To my musimy o tym mówić - podkreśliła dziennikarka.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Natalia Waloch/Facebook (archiwum prywatne)