Dokładnie 50 lat temu - 8 marca 1968 roku - na Uniwersytecie Warszawskim odbył się wiec studentów zakończony brutalną interwencją milicji i "aktywu robotniczego". Od niego zaczęły się wydarzenia marcowe. Moralni zwycięzcy zostali wtedy pokonani. Po brutalnym stłumieniu buntu przez milicję, komunistyczna władza rozpętała antystudencką, antyinteligencką i antysemicką, brzemienną w skutki nagonkę.
Powodem protestu studentów z 1968 roku było narastająca ingerencja władzy praktycznie w każdą dziedzinę życia, ograniczanie wolności dyskusji, wyrażania poglądów i twórczości artystycznej. Iskrą, która spowodowała eksplozję buntu, było zakazanie przez przywódcę komunistycznej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Władysława Gomułkę dalszego wystawiania "Dziadów" Mickiewicza w reżyserii Kazimierza Dejmka w Teatrze Narodowym w Warszawie.
Podskórne niezależne myślenie
Młodzież ta wywodziła się i początkowo działała w ramach oficjalnych organizacji, akceptowanych przez komunistyczne władze. Już w 1962 roku szesnastoletni Adam Michnik założył nieformalny Klub Poszukiwaczy Sprzeczności, do którego należeli członkowie warszawskiej organizacji Związku Młodzieży Socjalistycznej. Część z nich wywodziła się z tzw. hufców walterowskich (organizacji młodzieżowej tworzonej na wzór Organizacji Pionierskiej imienia Lenina), a część z Klubu Krzywego Koła (wolnomyślicielskiego środowiska, powstałego jeszcze na fali odwilży 1956 roku).
W tym samym roku przy akceptowanym przez władze PRL Towarzystwie Społeczno-Kulturalnym Żydów w Polsce powstał klub młodzieżowy Babel. W roku 1968 liczył on 262 członków. Z niego również wywodzili się aktywni liderzy studenckiego buntu.
Klub Poszukiwaczy Sprzeczności został rozwiązany na osobiste polecenie najważniejszej wówczas osoby w państwie - pierwszego sekretarza rządzącej PZPR Władysława Gomułki. Klub Babel przetrwał do dni studenckiej rewolty i stał się obiektem zaciekłych ataków komunistów jako "forum propagandowe szowinizmu i nacjonalizmu żydowskiego".
Jednocześnie w latach 60. na Uniwersytecie Warszawskim działał niesformalizowany studencki ruch "komandosów", wspierany przez młodych asystentów i niepokornych intelektualistów. Ich nazwa wzięła się od tego, że niczym komandosi w pojedynkę lub w niewielkich grupach dezorganizowali z góry wyreżyserowane spotkania, odczyty, akademie i inne publiczne przedsięwzięcia ku czci albo dla poparcia komunistycznej władzy. Komandosi działali pokojowo. Obca im była bojówkarska przemoc. Skupiali się na zadawaniu trudnych pytań czy wygłaszaniu nieprawomyślnych poglądów.
Mentorami ruchu "komandosów" byli dwaj młodzi intelektualiści: Jacek Kuroń i Karol Modzelewski. "Komandosami" byli zaś między innymi Seweryn Blumsztajn, Teresa Bogucka, Józef Dajczgewand, Jan Gross, Wiktor Holsztyński, Jakub Karpiński, Jan Kofman, Marcin Król, Irena Lasota, Jan Lityński, Adam Michnik, Aleksander Perski, Nina Smolar, Henryk Szlajfer, Barbara Toruńczyk, Antoni Zambrowski.
"Dziady", "Cisi i gęgacze" - zdarty afisz, wyrok na zamówienie
W 1967 roku Teatr Narodowy w Warszawie zaczął wystawiać "Dziady" Adama Mickiewicza w reżyserii Kazimierza Dejmka z Gustawem Holoubkiem w głównej roli Gustawa-Konrada. Spektakl ten miał uświetnić polskie obchody 50. rocznicy rewolucji październikowej. Został z uznaniem przyjęty przez krytykę i zdjęty z afisza po jedenastu spektaklach na osobiste polecenie Władysława Gomułki. Uważał on dzieło Dejmka za antyrosyjskie i antyradzieckie. I mimo że towarzysze radzieccy z uznaniem przyjęli "Dziady" Dejmka, czego dowodem była przychylna recenzja w moskiewskiej "Prawdzie", spektakl już nigdy nie wrócił na afisz.
Przeciwko zakazaniu wystawiania "Dziadów" pierwsi zaprotestowali studenci Uniwersytetu Warszawskiego i Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. W dniu ostatniego spektaklu 30 stycznia 1968 roku zorganizowali demonstrację pod pomnikiem Mickiewicza, znajdującym się na Krakowskim Przedmieściu, nieopodal Teatru Narodowego. Zaprotestowali również literaci na zebraniu 29 lutego w Warszawie. To właśnie na nim Stefan Kisielewski nazwał komunistyczną władzę dyktaturą ciemniaków.
Zakazanie "Dziadów" Dejmka było decyzją głośno komentowaną i oprotestowywaną, ale stosunkowo - jak na tamte czasy - mało opresyjną dla twórców decyzją komunistycznej władzy. Tymczasem 19 lutego 1968 roku satyryk Janusz Szpotański został oskarżony o "sporządzenie opracowań szkodliwych dla interesów państwa". Chodziło o samo "sporządzenie", bo na opublikowanie ich pod rządami cenzury nie miał żadnych szans. Chodziło o stylizowany na operę utwór "Cisi i gęgacze", będący satyrą na komunistyczną Polskę. Za "sporządzenie" tego dzieła został skazany na trzy lata więzienia.
Nie tylko sporządzanie utworów literackich i wystawianie domniemanie antyradzieckich sztuk było karane przez władze. Ukarani wyrzuceniem z uczelni zostali dwaj studenci z ruchu "komandosów" - Adam Michnik i Henryk Szlajfer - za to, że poinformowali francuskiego dziennikarza Bernarda Margueritte'a o manifestacji przeciwko zakazaniu pokazywania "Dziadów". Decyzja władz Uniwersytetu Warszawskiego (choć według elementarnych zasad kultury prawnej była nielegalna) uprawomocniła się 4 marca. Cztery dni później, między innymi w obronie Michnika i Szlajfera, na uniwersytecie odbył się wiec.
Wycieczka zaparkowała tuż przed uniwersytecką bramą
Zaplanowany został w samo południe. Jednak już poprzedzającej nocy trwała próba sił między studentami a milicją i służbą bezpieczeństwa. Studenci przygotowywali się do wiecu, a siły "bezpieczeństwa" starały im się to udaremnić. O szóstej rano SB zatrzymała Henryka Szlajfera, Seweryna Blumsztajna i Jana Lityńskiego. Studentki Teresa Bogucka i Irena Lasota, słusznie przeczuwając, że ktoś może im przeszkodzić w dotarciu na wiec, od świtu czekały już w budynku wydziału historycznego. Jeszcze w nocy natomiast Józef Dajczgewand nie mógł przemieścić się między akademikami, bo czatowała na niego SB. Studenci więc zorganizowali udawaną uliczną zabawę, żeby wmieszany w tłum "komandos" mógł zniknąć z oczu bezpieczniaków.
Przed południem w okolicy uniwersyteckiej bramy na Krakowskim Przedmieściu zaparkowało kilka autobusów turystycznych oznaczonych jako "wycieczka", co było o tyle nienaturalnym widokiem, że autokary wycieczkowe w tamtych czasach zwyczajowo stawały na placu Teatralnym, skąd turyści pieszo szli na Stare Miasto i na Trakt Królewski.
Studencki wiec, w piątek 8 marca na uniwersytecie, miał być wyrazem protestu, ale jednocześnie demonstracją pokazującą, że studenci buntują się, jednak w granicach obowiązującego prawa, nie podważają legalności komunistycznej władzy i międzynarodowych sojuszy. Domagają się tylko przestrzegania zapisanych w konstytucji praw obywatelskich. Dlatego część wiecujących przyszła na uniwersytecki dziedziniec z egzemplarzami konstytucji PRL.
Wiec trwał kwadrans. Pałowanie pół dnia
Organizatorzy wiecu rozdawali ulotki, w których nawoływali władze państwa do przestrzegania artykułu 71 konstytucji PRL, mówiącego o wolności słowa, druku, zgromadzeń i wieców, pochodów i manifestacji. Wiecujący studenci (w liczbie, według różnych źródeł od kilkuset do kilku tysięcy) uchwalili rezolucje. W jednej z nich domagali się powrotu na uczelnię Michnika i Szlajfera oraz umorzenia postępowań dyscyplinarnych wobec innych studentów, którzy protestowali przeciw zdjęciu "Dziadów". W drugiej zaś wyrażali poparcie dla literatów sprzeciwiających się całkowitemu ocenzurowaniu sztuki poprzez jej zdjęcie z afisza.
Wszystko to odbyło się niespełna w kwadrans i studenci mieli już się rozejść, gdy autokary z napisami "wycieczka" wjechały na teren uniwersytetu i wysiedli z nich uzbrojeni w czarne pałki cywile. Był to - według państwowej propagandy - "aktyw robotniczy", który biciem miał "nauczyć rozumu rozwydrzoną młodzież". W rzeczywistości byli to członkowie Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej (ORMO). Według późniejszych ustaleń historyków, w szwadronach "aktywu" znalazła się niewielka grupa robotników. Ci jednak, korzystając z uprzejmości jednego z profesorów, schronili się w Auditorium Maximum, bo jak stwierdzili, nie chcieli brać udziału w siłowym rozpędzeniu studentów.
"Aktyw" bił studentów czarnymi pałkami. Różniły się one od białych milicyjnych nie tylko kolorem, ale i tym, że trwale odkształcały się od uderzeń. Nie sprężynowały i nie powracały do pionu jak gumowe milicyjne. Po latach historyk Jerzy Eisler wyjaśnił ten fenomen. Ustalił, że w warszawskich Zakładach Mechanicznych im. Marcelego Nowotki na polecenie partii przygotowano metalowe pręty o długości 50-60 cm, które następnie oblano czarną gumą. Tak powstały środki przymusu bezpośredniego użyte 8 marca przez "aktyw robotniczy" ORMO.
Nieuzbrojeni studenci bronili się, rzucając w "aktyw" śnieżkami i drobnymi monetami, mającymi symbolizować judaszowe srebrniki.
"Dziękujemy wam, towarzysze"
Prorektor UW prof. Zygmunt Rybicki wzywał z balkonu budynku rektoratu, żeby studenci skończyli wiecować: "Dziękujemy wam, towarzysze. Macie piętnaście minut na rozejście się". Studenci wymogli jednak na prorektorze, żeby przyjął przedstawicieli studentów. Do budynku rektoratu weszli: Irena Lasota, Barbara Toruńczyk i Zofia Lewicka oraz niebędący studentami, wspierający ich opozycjoniści: Ryszard Bugaj, Jadwiga Staniszkis, Marcin Król i Michał Osóbka-Morawski. Zażądali uwolnienia zatrzymanych w autokarach studentów, zwrotu zabranych im legitymacji oraz indeksów oraz wycofania ormowców z terenu uniwersytetu. W obecności delegacji prorektor podniósł słuchawkę telefonu i zażądał od kogoś wycofania "aktywu" z uniwersytetu. Zdaniem Jadwigi Staniszkis Rybicki udawał. Mówił do telefonu, choć z nikim się nie połączył.
Tymczasem na zewnątrz wśród wiecujących znaleźli się dwaj naukowcy, prof. Czesław Bobrowski - dziekan Wydziału Ekonomii Politycznej - i socjolog Jan Strzelecki. "Aktyw", który nie mógł przecież znać naukowców, rzucił się na nich z pałkami. Obaj mieli otrzymać po kilka ciosów.
Bobrowski i dziekan wydziału historycznego prof. Stanisław Herbst nałożyli na szyje łańcuchy dziekańskie, po czym weszli między studentów i "aktyw". Obiecywali studentom, że wiec zostanie dokończony w poniedziałek 11 marca w Auditorium Maximum i namawiali do rozejścia się. Bobrowski negocjował też z "aktywem", aby wypuścił studentów z autobusów i oddał zabrane legitymacje i indeksy.
"Zezwierzęcone typy biły z pasją" i przyjemnością
Wiele wskazywało na to, że siłowa interwencja dobiega końca. "Aktyw" wsiadł z powrotem do autobusów i zaczął wycofywać się z uczelni, nadal obrzucany śnieżnymi pigułami i monetami. Około czternastej na uniwersytet wtargnęły jednak Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej (ZOMO). Czterystu milicjantów w pełnym rynsztunku, z tarczami, w kaskach na głowach i okularach ochronnych na twarzach. Nieoczekiwanie na uniwersytet wrócili cywile uzbrojeni w czarne sztywne pałki. Część studentów była między uniwersyteckimi budynkami, części udało się wydostać na okoliczne ulice - Oboźną i Krakowskie Przedmieście.
Student piątego roku socjologii Antoni Sułek (obecnie nestor polskiej socjologii) zanotował wówczas w swoim dzienniku: "zezwierzęcone typy biły z pasją, odnajdując w tym dla siebie przyjemność. Bito na ulicy, bito na schodach kościoła św. Krzyża, wywłóczono ze sklepów tych, którzy usiłowali się tam ukryć”.
Po około godzinie przyszły rozkazy o wycofaniu "sił porządkowych" z uniwersytetu. Na ulicach jednak dalej trwały zamieszki. Trzy kompanie ZOMO rozpędzały ludzi w okolicy Akademii Sztuk Pięknych, na ulicy Świętokrzyskiej, w okolicach hoteli Bristol i Europejskiego, pod Dziekanką, w Alejach Jerozolimskich przed kuratorium. ZOMO interweniowało także na placu przed Politechniką Warszawską i w okolicy akademika Riwiera. Do starć dochodziło również na ulicy Filtrowej i Lwowskiej. Spontaniczne demonstracje studentów pojawiały się w różnych miejscach Warszawy i były rozbijane przez milicję do późnego wieczoru. Rozkaz o wycofaniu z ulic ostatnich oddziałów ZOMO przyszedł około 22.20.
Do dziś nie ustalono dokładnie, ile osób zostało pobitych przez milicję tamtego dnia i w ogóle w czasie wydarzeń marcowych. Część leczyła rany i siniaki w domach. A wobec tych, którzy wymagali pomocy medycznej, nie prowadzono statystyk obrażeń w związku przyczynowo-skutkowym z interwencją milicji. Profesor Bobrowski oszacował, że tylko na uniwersytecie zostało pobitych około trzydziestu osób, co jego zdaniem tylko na pozór nie jest liczbą wstrząsającą. Jednak w momencie natarcia regularnych oddziałów na teren uczelni, znajdowało się na niej zaledwie około stu osiemdziesięciu demonstrantów. Zatem co szósty został pobity.
Protest rozlał się na inne miasta
Opanowanie sytuacji przez milicję 8 marca w Warszawie nie oznaczało końca studenckich protestów. Trwały one jeszcze kilkanaście dni i rozlały się na co najmniej 27 innych miast Polski. Gwałtowny przebieg miały starcia studentów z milicją również w poniedziałek 11 marca. Zatrzymano wówczas około trzystu osób. Do protestów przyłączyła się Politechnika Warszawska. W odróżnieniu od "humanistów" z UW rzucających w "aktyw" symbolicznie śnieżkami i monetami , "politechnicy" wykazali się dużą wiedzą z materiałoznawstwa przedmiotów metalowych. Odparli m.in. szturm milicji na wydział elektroniki za pomocą popielniczek umocowanych na nogach z długich stalowych prętów - nieodzownego wówczas wyposażenia miejsc użyteczności publicznej.
Tam, gdzie do studenckich protestów przyłączyli się robotnicy, dochodziło do regularnych ulicznych walk. Na przykład w Legnicy czterotysięczny tłum budował na ulicach barykady z kubłów na śmieci i odpierał ataki milicji, rzucając w "zbrojne ramię ludowej władzy" cegłami i doniczkami. Miejscowa milicja musiała wzywać posiłki z innych miast.
Protesty marcowe trwały do 28 marca. Wtedy odbył się ostatni wiec na Uniwersytecie Warszawskim. Władza uporała się z "wichrzycielami" w ten sposób, że studentów pousuwała z uczelni, a wspierających ich naukowców pozwalniała z pracy. Tylko z Uniwersytetu Warszawskiego wyrzucono ponad 1600 studentów. Półtora tysiąca młodych ludzi przestało studiować na wrocławskich uczelniach. Osoby, które straciły status studentów, były natychmiast przymusowo wcielane do wojska, w którym panowała przemoc, fala i kompletna obojętność kadry oficerskiej na patologie.
Wydarzenia marcowe zostały instrumentalnie wykorzystane w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej przez zwalczające się frakcje. Wykorzystywały one antysemickie nastroje, powszechne wśród działaczy średniego i niższego szczebla. Władza rozpętała antyżydowską kampanię, wskutek czego około piętnastu tysięcy Polaków pochodzenia żydowskiego na zawsze opuściło kraj na podstawie quasi-paszportów, ważnych tylko na wyjazd, stwierdzających, że okaziciele nie są obywatelami polskimi.
W Marcu chodziło wyłącznie o wolność
Marzec 1968 roku był jedynym masowym protestem społecznym, który miał wyłącznie wolnościowy charakter. Nie pojawiały się w nim żądania socjalne, bytowe ani płacowe. Walczono o wolność, godność i prawa obywatelskie. Dyskusję o sprawach bytowych niepokorni studenci uważali za niegodną.
Jedna z uczestniczek wydarzeń marcowych Anna Dodziuk wspominała jako "surrealistyczną" sytuację z zebrania uczelnianej organizacji partyjnej z 6 marca. "Po dramatycznym wystąpieniu jednego z 'komandosów' – Olka Perskiego – o pogwałceniu zasad demokracji i samorządności uczelni wstała jakaś panienka z geologii czy biologii i zaczęła biadolić, że w salach wykładowych brakuje krzeseł, a stołówka nie wydaje posiłków dietetycznych".
W skandowanych oraz spisanych postulatach studentów pojawiały się hasła: "Nie ma chleba bez wolności!", "Niepodległość bez cenzury", "Wolność!", "Demokracja!", "Konstytucja", "Prawa, które usiłuje się nam odebrać, są potrzebą elementarną". Organizatorzy wiecu 8 marca walczyli też o "socjalizm nie jako dyktaturę małej garstki ludzi, a jako rzeczywisty wpływ społeczeństwa na kształtowanie swojej rzeczywistości" - jak wspominał po latach Henryk Szlajfer.
"Mieliśmy po prostu takie poczucie, że inaczej nie można, bo jeżeli pozwolimy relegować dwóch [Michnika i Szlajfera - przyp. red.], to rozbiją cały ten ruch" - uważa Seweryn Blumsztajn. Przypomnijmy, że wiecujący żądali również zaniechania postępowań dyscyplinarnych wobec grupy innych studentów, represjonowanych przez władze uczelni za stanięcie w obronie "Dziadów". Ten element marcowego protestu świadczy o jego solidarnościowym charakterze.
Autor: jp/AG / Źródło: marzec1968.pl (serwis IPN), Jerzy Eisler "Polski rok 1968", tvn24.pl