W sprawie dotyczącej Marcina P., instruktora jeździectwa skazanego za molestowanie i wykorzystywanie seksualne nastolatek, którą przedstawiliśmy w reportażach "Superwizjera", "zaszło parę kluczowych zmian" - tak obecną sytuację opisywała na antenie TVN24 Magdalena Gwódź, autorka reportaży. Rzecznik dyscyplinarny Polskiego Związku Jeździeckiego Piotr Rachwał poinformował, że wszczął w tej sprawie postępowanie wyjaśniające. W sprawę zaangażowała się także państwowa komisja do spraw przeciwdziałania pedofilii.
Marcin P., instruktor jeździectwa z jednej z pomorskich stadnin, molestował i wykorzystywał seksualnie nastolatki. Sąd skazał go za to na półtora roku więzienia. Jednak później karę złagodzono. Marcin P. odbywa ją nie w zakładzie karnym, a w zaciszu swojego domu, który może opuszczać codziennie. Oprócz tego mężczyzna nadal może organizować obozy dla dzieci i jeździć na zawody. To o nim, w reportażach "Superwizjera" pod tytułem "Tajemnice stadniny w Dziemianach" oraz "Wyrok w sprawie instruktora jeździectwa", opowiada reporterka Magdalena Gwóźdź.
Gwódź: zaszło parę kluczowych zmian
O dotychczasowym bilansie tej sprawy dyskutowali w studiu "Superwizjera" Magdalena Gwóźdź, Piotr Rachwał, rzecznik dyscyplinarny Polskiego Związku Jeździeckiego, Justyna Kotowska, zastępczyni przewodniczącej Państwowej Komisji ds. przeciwdziałania wykorzystaniu seksualnemu małoletnich poniżej lat 15 oraz mecenas Zbigniew Roman.
Magdalena Gwóźdź mówiła, że od czasu publikacji ostatniego z reportaży w tej sprawie "zaszło parę kluczowych zmian". - Przede wszystkim zaraz po emisji reportażu obserwowaliśmy reakcję ze strony zarówno Polskiego Związku Jeździeckiego, jak i Pomorskiego Związku Jeździeckiego, a jeżeli chodzi o Pomorski Związek Jeździecki, to tam zapadły decyzje o tym, żeby odebrać możliwość organizacji przez klub prowadzony przez Marcina P. między innymi zawodów mistrzowskich w stadninie, z którą współpracuje w ośrodku w Kwiekach - zwracała uwagę.
Dodała, że znaczące zmiany zaszły także w samym ośrodku, ponieważ stracił certyfikat. Co za tym idzie, nie może już organizować egzaminów na odznaki jeździeckie. Mówiła także, że zmieniła się struktura właścicielska ośrodka. - Bo przez ostatni czas, kiedy my zajmowaliśmy się tą sprawą, właścicielką ośrodka, którym zarządzał Marcin P., była jego matka Izabela P., która zmarła pod koniec ubiegłego roku - mówiła dalej.
W związku z tym powołano zarząd sukcesyjny. - Co ciekawe, dzisiaj ośrodkiem kieruje bliska współpracowniczka, Marcina P., Anita T., która nie tylko jest trenerem w ośrodku, ale też jest bliska nie tylko zawodowo ale i emocjonalnie Marcinowi P. - kontynuowała autorka reportaży.
Rzecznik dyscyplinarny: wszcząłem postępowanie wyjaśniające
Rzecznik dyscyplinarny Polskiego Związku Jeździeckiego mówił, że krótko po tym, kiedy objął urząd, wszczął w tej sprawie postępowanie wyjaśniające. - Bardzo ważne, że środowisko jeździeckie od razu zareagowało po państwa reportażu, po emisji programu. (Było - red.) wiele telefonów z interwencją, żebym podjął czynności wyjaśniające, one od razu zostały podjęte - dodał.
- Zwróciłem się do Sądu Najwyższego, gdzie znajdują się akta spraw karnych. Otrzymałem wyroki wraz z uzasadnieniami, co umożliwiło mi wszczęcie postępowania dyscyplinarnego - przekazał Piotr Rachwał.
Mówił, że na 21 lutego został wyznaczony termin posiedzenia dyscyplinarnego, na które został wezwany Marcin P. oraz świadek. Po przeprowadzeniu postępowania ma być wydane orzeczenie dyscyplinarne. - Marcin P. będzie miał zapewnione prawo do obrony, a także w dwuinstancyjności postępowania będzie mógł skorzystać także z sądu dyscyplinarnego, jeżeli zapadnie wobec niego niekorzystne orzeczenie - tłumaczył rzecznik.
Piotr Rachwał mówił także o tym, jakie kary dyscyplinarne może dostać mężczyzna. - Mamy szereg kar - od upomnienia do zakazu upełnienia funkcji wykluczenia ze współzawodnictwa sportowego, w tym wypadku zakazu organizowania na przykład zawodów, wydarzeń z tym związanych, szkoleń, a także zakazu pełnienia funkcji instruktora sportu - wyliczał.
Rzecznik dyscyplinarny mówił także, że Marcin P. był oskarżony o cztery czyny, a te - jak to określił - "najcięższe zarzuty" dotyczyły doprowadzenia innych osób do poddania się innym czynnościom seksualnym i od nich został uniewinniony. - Został skazany tylko za dwa czyny i w tym jeden czyn, który został zakwalifikowany jako naruszenie nietykalności cielesnej, czyli przestępstwo, które nie jest zagrożone poważną karą w Kodeksie karnym - dodał.
Na te słowa zareagowała Magdalena Gwóźdź, która zaznaczyła, że zarówno biegli, jak i sąd uznali zeznania skrzywdzonej kobiety za wiarygodne. - Po prostu zabrakło osób i innych dowodów, które mogłyby je potwierdzić - dodała.
Kotowska: komisja zwróciła się do resortów sportu i sprawiedliwości
O sprawie mówiła też Justyna Kotowska, zastępczyni przewodniczącej Państwowej komisji do spraw przeciwdziałania wykorzystaniu seksualnemu małoletnich do lat 15.
Mówiła, że po emisji reportażu komisja skierowała pisma do Ministerstwa Sportu i Turystyki, do Ministerstwa Sprawiedliwości i do prezydent Sopotu.
- Państwowa Komisja zwróciła się do pana (ministra sportu - red.) Sławomira Nitrasa z prośbą o zbadanie sprawy, o przyjrzenie się procedurom ośrodka i czy rzeczywiście ośrodek posiada odpowiednie standardy ochrony małoletnich, zwłaszcza tych dzieci poniżej 15. roku życia. Ponadto też Państwowa Komisja wysłała prośbę o skontrolowanie tej sprawy do pana ministra Bodnara oraz do pani prezydent miasta Sopotu - przekazała.
- Niestety do dzisiaj nie dostaliśmy odpowiedzi od żadnej z tych instytucji. Natomiast my mimo to działamy - zapewniła.
Mecenas Zbigniew Roman: państwo nie stanęło na wysokości zadania
Zdaniem mecenasa Zbigniewa Romana w tym przypadku "państwo nie stanęło na wysokości zadania". - I to nie chodzi wyłącznie o prokuraturę i sądy, ale o wszystkie możliwe instytucje. Ta sprawa trwa ewidentnie za długo. Trudno mi uwierzyć i zrozumieć, dlaczego na tylu etapach postępowania - i jeżeli chodzi o postępowanie przygotowawcze i potem, jeżeli chodzi o postępowanie sądowe i wykonawcze - ten człowiek był traktowany pobłażliwie - mówił dalej.
- Warto zwrócić uwagę, że ten człowiek został skazany na karę półtora roku pozbawienia wolności w momencie, kiedy prokuratura wnosiła o osiem lat, a mimo to prokuratura nie odwołała się od tego wyroku, co jest zaskakujące, dlatego, że albo wnosiła o za surową karę, albo ktoś zaniedbał kwestie odwołania. Potem sąd, który podejmował decyzję, musiał mieć na uwadze fakt, że kara półtora roku pozbawienia wolności pozwala na etapie wykonawczym starać się o wykonywanie jej w warunkach dozoru elektronicznego, który jest dużo mniej dolegliwy. A co najważniejsze pozwala takiej osobie funkcjonować w środowisku, w którym popełniała przestępstwo - wyliczał prawnik.
Jak mówił, kolejną sprawą jest to, że kara była wykonywana w warunkach dozoru elektronicznego w stadninie, czyli - jak zwracał uwagę adwokat - "de facto w tym samym miejscu, gdzie nie tylko doszło do popełnienia tych przestępstw, ale w miejscu, w którym nadal są organizowane szkolenia, konkursy". - To jest dla mnie absolutnie zaskakujące - przyznał Zbigniew Roman.
- Wszystkie środowiska, komisje i ewentualnie organy, które mogłyby dyscyplinować czy wyciągać konsekwencje zawodowe w stosunku do tego człowieka, moim zdaniem działały bardzo opieszale. Dlatego, że do dnia dzisiejszego niewiele tych konsekwencji natury zawodowej, dydaktycznej, wychowawczej zostało wyciągniętych - dodał.
Sprawa Marcina P.
Marcin P. był wpływową osobą w świecie jeździectwa, prezesem Pomorskiego Związku Jeździeckiego. Szkolił młode zawodniczki na obozach jeździeckich w należącym do jego matki ośrodku w Dziemianach na Pomorzu.
- Trener poprosił mnie, żebym poszła z nim zobaczyć, czy konie mają siano, wodę. Zaczął się do mnie dobierać, obmacywać mnie. Zmusił mnie tego dnia do seksu oralnego - mówiła jedna z poszkodowanych przez Marcina P. - Przyszedł do mnie do pokoju, zaczął mnie rozbierać, zdjął mi spodnie, skarpetki, chciał mi zdjąć majtki (...) zaczął mnie głaskać po pośladku - tak zachowanie instruktora relacjonowała inna.
W 2018 roku dwie kobiety zgłosiły sprawę na policję. Kilka dni później Marcin P. został zatrzymany. Prokuratura postawiła mu zarzuty "doprowadzenia pokrzywdzonych do poddania się innej czynności seksualnej z wykorzystaniem ich stanu bezbronności" oraz "doprowadzenia pokrzywdzonych przemocą do poddania się innej czynności seksualnej".
Po tym, jak usłyszał zarzuty, był prezesem Pomorskiego Związku Jeździeckiego jeszcze przez dwa lata. Później powołano go do komisji rewizyjnej i zachował swoje wpływy.
W czerwcu 2023 roku Sąd Rejonowy w Kościerzynie skazał go nieprawomocnie na 1,5 roku więzienia za wykorzystanie dwóch nastolatek. Kilka tygodni później w ośrodku jeździeckim w Dziemianach ruszył turnus dla dzieci i młodzieży. Kiedy reporterzy "Superwizjera" przyjechali na miejsce, okazało się, że Marcin P. prowadził tam zajęcia. Drugi, tym razem już prawomocny wyrok, zapadł w styczniu 2024 roku.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN