Były dyrektor Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacji w Wałbrzychu skarży polityków PO, którzy mieli wymuszać od niego "haracze" - łącznie nawet pół miliona złotych. - Zapewniano mnie: słuchaj stary, potrzebujemy kasę i oddamy - mówi w rozmowie z "Super Expressem". Padają konkretne nazwiska: Piotra Kruczkowskiego, Izabeli Mrzygłockiej i Romana Ludwiczuka, a także Zbigniewa Chlebowskiego.
Kilka dni temu były prezydent Wałbrzycha Piotr Kruczkowski zawiesił swoje członkostwo w PO. Powodem jest postępowanie prokuratury w Świdnicy, do której łącznie wpłynęły trzy zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa. Pierwsze wpłynęło od obecnego prezesa MPK o przywłaszczeniu 500 tysięcy złotych przez byłego prezesa tej spółki, Ireneusza Zarzeckiego.
Drugie zawiadomienie 22 lipca złożył były wiceprezes Wojciech Czerwiński, który twierdzi, że Kruczkowski jesienią 2010 roku domagał się od niego części pieniędzy z przyznanej mu nagrody. Trzecie zawiadomienie pochodzi od wspomnianego Ireneusza Zarzeckiego, który zawiadomił prokuraturę "o przekazywaniu w dziwny i nielegalny sposób pieniędzy" m.in. Kruczkowskiemu. W zawiadomieniu tym mowa jeszcze o innych osobach: Romanie Ludwiczuku, byłym senatorze PO, obecnie niezrzeszonym, oraz posłance PO Izabeli Katarzynie Mrzygłockiej.
"Do ręki, bez pokwitowań"
W wywiadzie dla "Super Expressu" Zarzecki mówi, że płacenie na PO zaczęło się tuż przed wyborami w 2005 roku. - Dwa lub trzy razy w roku odbywały się sponsorowane szkolenia (...). W niektórych uczestniczyli parlamentarzyści, lokalni politycy, szefowie miejskich spółek. Na tych spotkaniach poza sprawami kampanijnymi, partyjnymi, sugerowano nam, by płacić - mówi były dyrektor MPK. Jak przyznaje, słyszał od polityków: "Słuchaj stary, potrzebujemy kasę i oddamy".
Zarzecki najpierw brał pieniądze z MPK (jako pożyczki). Później - jak twierdzi - przekazywał je politykom PO. Jak mówi, posłance Mrzygłockiej przekazał w sumie 50-70 tys. zł, senatorowi Ludwiczukowi - 40-50 tys., a Piotrowi Kruczkowskiemu lub jego ludziom - w sumie ok. 300 tys.
- Liczyłem, że te pieniądze zostaną mi zwrócone - mówi, dodając, że pieniądze dawał działaczom do ręki, bez żadnych pokwitowań.
"Udowodnię, co się stało z tymi pieniędzmi"
Powiedziano mi, że jestem za krótki na taki kontakt. Usłyszałem, by dać pieniądze Mrzygłockiej w trakcie imprezy w restauracji Legenda w Szczawnie-Zdroju, a ona da je Chlebowskiemu, który też był na tym przyjęciu. Ireneusz Zarzeczki dla "Super Expressu"
Na pytanie, czy dał "haracz" także Zbigniewowi Chlebowskiemu, byłemu prominentnemu politykowi PO, odpowiada: - Powiedziano mi, że jestem za krótki na taki kontakt. Usłyszałem, by dać pieniądze Mrzygłockiej w trakcie imprezy w restauracji Legenda w Szczawnie-Zdroju, a ona da je Chlebowskiemu, który też był na tym przyjęciu.
Zarzecki zapewnia, że jego doniesienia można zweryfikować, a on sam jest w stanie potwierdzić swoje słowa przed prokuraturą. - Udowodnię, co się stało z tymi pieniędzmi - mówi i dodaje, że ma świadomość, iż "odpala bombę", bo zarzuty dotyczą ważnych ludzi w Wałbrzychu.
Jego zdaniem należy spodziewać się kolejnych doniesień do prokuratury w tej sprawie.
Izabela Mrzygłocka i Roman Ludwiczuk złożyli przeciwko Zarzeckiemu pozwy o naruszenie dóbr osobistych. Twierdzą, że nie wzięli od niego żadnych pieniędzy. Dawaniu łapówek zaprzecza także Kruczkowski.
Źródło: Super Express
Źródło zdjęcia głównego: www.kruczkowski.pl