Staję się niebezpiecznie staroświecki. Tydzień temu cytowałem obficie Cata-Mackiewicza, dziś będę cytował Słonimskiego. Ale proszę się nie obawiać, pod koniec będzie o nowej gałęzi nauk humanistycznych, czyli o duchologii.
Do cytowania Mackiewicza skłoniły mnie powszechne narzekania na upadek obyczajów w debacie publicznej. Tymczasem Mackiewicz o generale Sosnkowskim, którego cenił znacznie wyżej niż Sikorskiego, napisał: "Taki inteligentny człowiek, a taki ch** złamany". Co prawda, zrobił to Mackiewicz w prywatnym liście, do przyjaciela, więc można powiedzieć, że się nie liczy, no ale wyzwiska wypowiedziane przez Obajtka również prywatnie zostały mu przecież wypomniane. Czyli, ogólnie biorąc, wychodzi na to, że lepiej liczyć się ze słowami.
Słonimski natomiast wyraża się bardziej elegancko, ale z mętniactwa i snobizmów intelektualnych kpi tak samo bezlitośnie jak Cat z Sosnkowskiego. W "Kronice tygodniowej" z roku 1930, w czasach, kiedy w naszym biednym i zacofanym kraju nastawała moda na psychoanalizę, zajmuje się dziełem doktora Bychawskiego pod tym właśnie tytułem. W dziele tym autor objaśnia, między innymi, symbolikę marzeń sennych. Według Słonimskiego, dr Bychawski sugeruje, że szafa, dziurka od klucza, a nawet talerz albo winda, jeśli pojawiają się we śnie, to oznaczają kobiecy organ płciowy. "Czy, jak się śnią organa kobiece, oznacza to szafę?" – pyta z triumfem Słonimski.
I teraz przechodzę do współczesności.
Na obu tych przykładach widać, że mijają dziesiątki lat, zmieniają się ustroje, wybuchają wojny i pandemie, a świat się nie zmienia. Wszystko już było. Obelgi i głupota są to zjawiska wieczne i tylko przybierają coraz to nowe formy. Mackiewicz wyrażał się obelżywie o przeciwnikach politycznych, a Słonimskiego śmieszyło bezmyślne nowinkarstwo – i dlatego pomysły Freuda obracał w karykaturę.
Mnie śmieszy duchologia. Koledzy mi wybaczą kalanie własnego gniazda, ale że coś takiego istnieje, dowiedziałem się z internetowego Magazynu TVN24. Przeczytałem tam wywiad z dr Olgą Drendą urodzoną w 1984 roku, która – jak sama mówi – chętnie wraca do czasów dzieciństwa. Dr Drenda jest etnolożką i antropolożką, reprezentuje więc nauki nie tak stare jak matematyka, ale za to wyjaśniające wszystko: następstwa pandemii, konsekwencje lotów na Marsa, a nawet rządów Jarosława Kaczyńskiego.
Specjalną podnauką kiełkującą na żyznym poletku, przygotowanym przez nowocześnie rozumiane etnologię i antropologię, jest właśnie duchologia. Ta branża to, wedle słów dr Drendy, "wszelkie wspomnienia, które trochę zamglone opierają się na drobnych elementach i są w stanie przywołać kaskadę wspomnień i nastrojów". Znanemu w swoim czasie krakowskiemu artyście Wyspiańskiemu chodziło chyba o coś podobnego, kiedy w popularnej swego czasu sztuce "Wesele" pisał: "co się komu w duszy gra, co kto w swoich widzi snach". Nie wiedział oczywiście, że w ten sposób uprawia duchologię, ale można chyba uznać, że kładł podwaliny pod ten rodzaj badań.
Duchologia swoją nazwę wywodzi oczywiście z angielskiego. W tamtym języku używano słowa "hauntology". Dr Drenda przetłumaczyła to jako "duchologia" i jako pioniera wymienia filozofa Derridę, jak mi się wydaje dziś już wychodzącego z mody.
Żeby lepiej zrozumieć, o co idzie, trzeba jednak przypomnieć – nie bójmy się tego – "Manifest komunistyczny". W wersji angielskiej zaczyna się on od zdania "Specter is haunting Europe" – w popularnym tłumaczeniu: "Widmo krąży po Europie". A więc duchologia to nauka o duchach, które krążą i nas prześladują. Dr Drenda śledzi widma prześladujące ją w dziecinnych wspomnieniach o PRL-u. Te widma to zapiekanki, kasety VHS, firmy polonijne, pewexy i pierwsze reklamy. Zdaniem ducholożki, zjawiska powyższe zostały pominięte przez tradycyjnych badaczy w badaniach nad transformacją ustrojową. Zajmowali się oni polityką i ekonomią, nie dostrzegli "kaskady wspomnień" i teraz te zaniedbania naprawiać musi właśnie duchologia. Na przykład w Słupsku istnieje do dziś zupełnie zapomniana pierwsza w naszym kraju pizzeria, która już wtedy podawała nowatorską pizzę z makrelą. Ja - i niech to będzie mój wkład w badania duchologiczne - pamiętam marmoladę z buraków, a z czasów nie tak odległych – kiełbasę z kryla. Też zasługującą na miejsce w historii.
A co ze współczesnością?
W ostatnich czasach zdaniem badaczki "warto zarejestrować (...) na przykład reklamy i szyldy salonów psiej urody". Bez dwóch zdań: szyldów salonów psiej urody przeoczyć nam nie wolno. Nie mam co do tego wątpliwości, ale zdaje mi się, że jeszcze nie wszystko, co jest stare, zostało zbadane i zarejestrowane. Ciągle są białe plamy. Jesienią ubiegłego roku trafiłem na przykład do miejscowości Borne Sulinowo. To dopiero istny raj dla duchologa. Koszary niemieckie, poligony niemieckie, a potem koszary sowieckie, poligony sowieckie, koszary rosyjskie. Bunkry i jeszcze magazyny głowic atomowych.
A co dziś? Dziś deweloperzy i domy seniora. Nie ma wprawdzie zapiekanek i kaset VHS. Nie ma pizzy inkrustowanej makrelą, ale nawet tego, co jest, wystarczy, żeby nieźle się przestraszyć. A gdyby przerobić to na muzeum, byłoby to wymarzone pole do popisu dla Beaty Szydło.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24