Radio Gdańsk rozwiązało współpracę z dziennikarzem Marcinem Mindykowskim po tym, jak podpisał on apel w obronie TVN. Jego zdaniem "trudno mówić o przypadku". - Miałem telefon od przełożonego, że prezes Radia Gdańsk Adam Chmielecki, o tym podpisie wie, że jest z tego bardzo niezadowolony - mówił dziennikarz.
Marcin Mindykowski podpisał się pod protestem w obronie stacji TVN w związku z forsowaną przez posłów PiS ustawą anty-TVN. Kilka dni później Mindykowski stracił pracę. Decyzję w tej sprawie podjął prezes Radia Gdańsk Adam Chmielecki.
Mindykowski o "nieprzyjemniej" rozmowie po podpisaniu apelu
Mindykowski przyznał, że "trudno mówić o przypadku" w jego sytuacji. - 12 sierpnia podpisałem ten apel ponad 1200 dziennikarzy z bardzo wielu redakcji. 14 sierpnia mój podpis ukazał się w "Gazecie Wyborczej" w wersji drukowanej, ale także na portalu OKO.press, a 19 sierpnia miałem telefon od przełożonego, że prezes Radia Gdańsk Adam Chmielecki, o tym podpisie wie, że jest z tego bardzo niezadowolony - wyjaśnił.
Dodał, że rozmowa "miała charakter nieprzyjemny, atakujący, podważała sensowność tego podpisu". - Usłyszałem pod koniec tej rozmowy, że teraz prezes podejmie w mojej sprawie decyzję. Decyzja, jak rozumiem, zapadła 23 sierpnia w poniedziałek, ponieważ wtedy otrzymałem z sekretariatu radia telefon, że czeka na mnie pismo do odbioru - relacjonował. Zaznaczył, że wcześniej nie było żadnej próby kontaktu.
Powiedział, że 24 sierpnia odebrał jednozdaniowe pismo. Poinformował, że próbował dowiedzieć się, jakie są przyczyny rozwiązania współpracy, ale do tej pory nie poznał powodów tej decyzji.
Mindykowski: wiedziałem, że taki podpis może mi zaszkodzić
Stwierdził, że decyzja o podpisaniu apelu nie była dla niego trudna, ale "w tyle głowy była obawa". - Wiedziałem, że taki podpis może mi zaszkodzić. Wiedziałem, że być może będę wezwany na nieprzyjemną rozmowę. Natomiast czułem, że sprawa jest zbyt ważna, żeby jakaś kalkulacja partykularna moich interesów, mojego zatrudnienia tutaj była ważniejsza niż ten podpis - dodał.
Jego zdaniem ustawa anty-TVN "wykorzystuje przewagę państwa do uciszenia telewizji, która jest najbardziej krytyczną telewizją wobec tego rządu" i "de facto ogranicza medialny pluralizm i wolność słowa". - Jako dziennikarz, który wykonuje ten zawód od 13 lat w różnych mediach uważam, że są fundamentalne wartości i trzeba wtedy stanąć, przepraszam, że to powiem tak bardzo szumnie, po dobrej stronie historii - podsumował.
Dodał, że nie ukrywa, że jest mu przykro, że "to są już takie czasy, że dziennikarze muszą takie obywatelskie gesty wykonywać". - Wolałbym nie musieć protestować w takiej sprawie. Po prostu wolałbym, żeby polskie państwo demokratyczne nie wykorzystywało na przykład procedury wykorzystywania koncesji, czy nie wykorzystywało ustawy, która dziwnym trafem akurat uderza tylko w jednego właściciela z mediów, które działają w Polsce i dziwnym trafem to właśnie jest telewizja najbardziej krytyczna i taka o największym zasięgu - powiedział Mindykowski.
Ustawa anty-TVN z poparciem Sejmu
Sejm przyjął 11 sierpnia ustawę anty-TVN. Poparło ją 228 posłów, przy 216 głosach przeciw oraz 10 wstrzymujących się. Nowe przepisy, których projekt złożyli w Sejmie posłowie Prawa i Sprawiedliwości, w zgodnej opinii komentatorów wymierzone są w niezależność stacji TVN. Przeciwko zmianom w ustawie medialnej zaprotestowało wielu dziennikarzy, polityków i instytucji. Przepisy czekają teraz na rozpatrzenie przez Senat.
Grupa 52 senatorów, czyli większość w izbie wyższej parlamentu, w przedstawionym w środę oświadczeniu zapowiedziała, że nie poprze ustawy anty-TVN.
Źródło: TVN24