Jan Kulczyk nie pojawił się na przesłuchaniu w prokuraturze w sprawie rozmowy mec. Romana Giertycha z dziennikarzem Piotrem Nisztorem - ustalił portal tvn24.pl. Tygodnik "Wprost", który opublikował jej stenogram, sugerował, że były wicepremier chciał "zbierać haki" na biznesmenów, by na tym zarabiać. To od zeznań Kulczyka, pokrzywdzonego w sprawie, zależy czy - i ewentualnie kogo - będą ścigać prokuratorzy. Na razie stoją w miejscu.
Śledztwo w sprawie rozmowy pomiędzy Nisztorem (współpracownikiem "Wprost"), Giertychem i Janem Pińskim (dzisiaj redaktorem naczelnym "Uważam Rze"), nagranej przez tego pierwszego, prowadzi od początku sierpnia Prokuratura Okręgowa w Warszawie.
Bada ona, czy od 18 sierpnia 2011 do 5 lipca 2014 roku stosowano "bezprawne groźby polegające na rozgłaszaniu wiadomości uwłaczającej czci Jana Kulczyka w celu zmuszenia go do określonego działania". Najbogatszy Polak ma w tym postępowaniu status pokrzywdzonego.
Kulczykowi nie po drodze
Prokuratorzy przyznają, że od zeznań Jana Kulczyka zależy w tym przypadku bardzo wiele. I właśnie dlatego biznesmen miał być przesłuchany już w pierwszych tygodniach trwania śledztwa. Został wezwany na 18 sierpnia. Ale w prokuraturze się nie pojawił.
- Nie mamy potwierdzenia, że pan Kulczyk w ogóle odebrał nasze wezwanie. Teraz staramy się ustalić z nim nowy termin przesłuchania - przyznaje w rozmowie z tvn24.pl prok. Przemysław Nowak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Jak wynika z naszych ustaleń, prokuratorzy mogą nieprędko doczekać się wizyty najbogatszego Polaka i na dłużej utkną w tym miejscu śledztwa, w którym są teraz. Od jednej z osób z otoczenia Kulczyka usłyszeliśmy, że "ma on śledczym niewiele do powiedzenia".
Oficjalnie jego współpracownicy nie chcą komentować faktu wezwania swojego szefa na przesłuchanie. Przedstawiciele spółki Kulczyk Investments, w której Jan Kulczyk jest szefem rady nadzorczej, odmówili odpowiedzi na przesłane im pytania, dotyczące tego, czy jako osoba pokrzywdzona w śledztwie zamierza on w ogóle stawić się w warszawskiej prokuraturze, a jeśli nie, to dlaczego.
- Spółka Kulczyk Holding nie posiada informacji o tym, czy jakiekolwiek wezwanie z prokuratury zostało odebrane przez pana Jana Kulczyka. W związku z tym, nie odniesiemy się do pana pytań - poinformowała nas Justyna Kobos, rzeczniczka Kulczyk Investments.
Ważny jak Jan Kulczyk
Prokuratorzy wierzą jednak, że do przesłuchania mimo wszystko dojdzie i dlatego starają się skontaktować bezpośrednio z biznesmenem, by wysondować jaka forma i termin spotkania byłyby dla niego najbardziej odpowiednie.
Skąd taka uprzejmość prowadzących sprawę? Już kilka tygodni temu w rozmowie z portalem tvn24.pl prok. Nowak mówił, że "to zeznania pokrzywdzonego zakreślą ramy przedmiotowe ich postępowania". Formułując to prościej - dadzą podstawę do ewentualnego ścigania kogokolwiek. To przecież Jan Kulczyk wie najlepiej, czy ktoś - a jeśli tak, to kto - próbował go szantażować ujawnieniem informacji "uwłaczającej jego czci".
Kto co proponował?
Według relacji "Wprost", wypowiedzi byłego wicepremiera miały świadczyć o tym, że Giertych próbował kupić od Nisztora jego niewydaną książkę o Kulczyku. To z ust mecenasa miała też paść propozycja założenia spółki, która w podobny sposób - czyli w zamian za niewygodne publikacje - będzie wymuszała pieniądze od innych milionerów.
"Wprost" opublikował jedynie fragmenty stenogramów, z przewagą wypowiedzi Romana Giertycha, a słowa Piotra Nisztora dziennikarze tylko omówili. Były wicepremier zarzucił wtedy tygodnikowi, że materiał został "podwójnie zmanipulowany". - Nie ma w nim słów Nisztora, a w moje usta wpycha się przedstawianie informacji, które chwile wcześniej przedstawił pan Nisztor - tłumaczył w "Kropce nad i".
Wyjaśniał też, że działał na zlecenie swojego klienta i dlatego spotkał się z dziennikarzem. Mocodawcą Giertycha miał być "biznesmen blisko współpracujący z Janem Kulczykiem", który postawił przed nim dwa zadania: uzyskać książkę Nisztora, a następnie negocjować kwestię praw autorskich.
Kilka dni po pierwszej publikacji "Wprost" ujawnił w sieci blisko 2,5-godzinne nagranie z rozmowy, z którego - z powodu bardzo słabej jakości dźwięku - trudno jednak odtworzyć dokładnie przebieg spotkania.
Autor: Łukasz Orłowski / Źródło: tvn24.pl