W związku z zatrzymaniem trzech fotoreporterów przez żołnierzy w pobliżu granicy z Białorusią Helsińska Fundacja Praw Człowieka zwróciła się do Ministerstwa Obrony Narodowej. Prawnicy HFPC pytają między innymi, "czy planowane jest wyjaśnienie okoliczności incydentu i, w razie stwierdzenia nieprawidłowości, wyciągnięcie konsekwencji wobec osób odpowiedzialnych". Trzej fotoreporterzy, o których mowa, to Maciej Moskwa, Martin Divisek i Maciej Nabrdalik.
Press Club Polska poinformował w środę o "ataku na fotoreporterów", do którego doszło we wtorek po południu w miejscowości Wiejki, około ośmiu kilometrów od granicy z Białorusią. "Grupa osób w mundurach Wojska Polskiego zaatakowała trzech fotoreporterów podczas wykonywania przez nich obowiązków dziennikarskich" - czytamy. Trzej fotoreporterzy, o których mowa, to Maciej Moskwa, Martin Divisek i Maciej Nabrdalik.
Ministerstwo Obrony Narodowej wydało oświadczenie w tej sprawie. Zapewniło w nim, że żołnierze "nie stosowali przemocy". "Z relacji żołnierzy wynika, że we wtorek po południu (...) zauważyli trzy zamaskowane osoby fotografujące obozowisko i żołnierzy" - czytamy. MON twierdzi, że fotoreporterzy nie mieli żadnych oznaczeń "świadczących o tym, że są dziennikarzami". "Na wezwanie do zaprzestania fotografowania panowie udali się do pojazdu i próbowali odjechać. W międzyczasie zostały powiadomione odpowiednie służby, w tym policja. Żołnierze otrzymali polecenie zatrzymania tych osób do wyjaśnienia sprawy" - napisał resort.
Po zatrzymaniu - jak tłumaczył MON - "osoby te okazały dokumenty potwierdzające tożsamość, jednak legitymacje prasowe okazały dopiero o pewnym czasie". "Wojskowi nie potwierdzają, że przed wykonaniem zdjęć dziennikarze się przedstawili i uprzedzili, że będą wykonywać fotografie" - czytamy w oświadczeniu.
Generał Piotrowski: nikt nikogo nie uderzył, nikt nikomu nie ubliżał, nikt nikogo nie szarpał
Dowódca operacyjny rodzajów sił zbrojnych generał broni Tomasz Piotrowski, odnosząc się do tej sprawy, powiedział w środę, że żołnierze zobaczyli "trzech mężczyzn, którzy się czają, są zamaskowani, w ciemnych kurtkach".
Generał mówił, że mężczyźni nie reagowali na wezwanie zatrzymania, nie mieli żadnych oznaczeń. - Nie chcą za bardzo rozmawiać, zasłaniają się ciężkimi do zrozumienia hasłami, bo są zamaskowani. Po rozmaskowaniu ich okazuje się, że dwóch z nich ma zarost, co można różnie odebrać w warunkach ograniczonej widoczności - dodał. Na uwagę, że fotoreporterzy mówili żołnierzom, że są dziennikarzami, odparł: - Doskonale wiemy, że w warunkach takich jak tam - narastającego napięcia, tak jak tam w pasie przygranicznym, przy sytuacji wyjątkowej, każdy może powiedzieć, że jest dziennikarzem.
- W tej sytuacji trudnej, obciążającej, dochodzi na pewno do prawidłowego zatrzymania, bo to oceniła policja. A to, że ktoś w tej chwili mówi, że został poturbowany, że został pobity, absolutnie do niczego takiego nie doszło. Nikt nikogo nie uderzył, nikt nikomu nie ubliżał, nikt nikogo nie szarpał. Tak wyglądała sytuacja i jest to udowodnione i przez żołnierzy, których meldunki otrzymałem, i z notatki policyjnej - oświadczył dowódca operacyjny rodzajów sił zbrojnych.
Helsińska Fundacja Praw Człowieka kieruje pismo do MON
W sprawie zatrzymania fotoreporterów interweniowała Helsińska Fundacja Praw Człowieka. "Brutalne zatrzymanie dziennikarzy przez żołnierzy pod Michałowem. Występujemy z pismem do Ministra Obrony Narodowej" - czytamy w tweecie HFPC.
Na stronie internetowej organizacji poinformowano, że HFPC wystosowała pismo do szefa MON z zapytaniem o podstawę interwencji oraz o to, dlaczego nie zdecydowano się na zastosowanie łagodniejszych środków, niż użycie siły fizycznej i skucie dziennikarzy kajdankami.
"Prawnicy HFPC pytają też Ministra, czy planowane jest wyjaśnienie okoliczności incydentu i, w razie stwierdzenia nieprawidłowości, wyciągnięcie konsekwencji wobec osób odpowiedzialnych" - napisano.
"W liście powołaliśmy się na szereg standardów polskich i międzynarodowych, dotyczących dostępu dziennikarzy do wydarzeń budzących znaczne społeczne zainteresowanie oraz obowiązków państwa dotyczących poszanowania ich bezpieczeństwa. Odnieśliśmy się też do zasad dotyczących stosowania przez funkcjonariuszy państwa środków przymusu bezpośredniego, które nie pozwalają na korzystanie z nich w sytuacji, gdy okoliczności tego nie wymagają" - piszą dalej przedstawiciele Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
"Wreszcie, prawnicy HFPC powołali standardy dotyczące ochrony tajemnicy dziennikarskiej, które mogły zostać naruszone podczas interwencji żołnierzy. HFPC stoi bowiem na stanowisku, że obecna, niewątpliwie poważna, sytuacja na granicy, nie może być pretekstem do tak daleko idącej ingerencji w wolność wypowiedzi i przemocy wobec dziennikarzy" - czytamy w dalszej części oświadczenia na stronie HFPC.
Zatrzymany fotoreporter: przedstawiliśmy się, powiedzieliśmy, że jesteśmy z mediów, z prasy
Z Maciejem Moskwą, jednym z zatrzymanych fotoreporterów, rozmawiał w środę dziennikarz TVN24.
- Podeszliśmy z aparatami pod bramę obozu wojskowego, chcieliśmy udokumentować obecność wojska. Przedstawiliśmy się, powiedzieliśmy, że jesteśmy z mediów, z prasy. I po prostu wykonaliśmy zdjęcia. Byliśmy absolutnie poza strefą stanu wyjątkowego, w dużej odległości od jej granicy. Wróciliśmy do samochodu i chcieliśmy jechać dalej. Zostaliśmy zatrzymani. Uzbrojone osoby w mundurach Wojska Polskiego stanęły przed i za samochodem - relacjonował.
Wtedy do samochodu podszedł "bardzo agresywny funkcjonariusz" i posługując się "bardzo wulgarnym, prymitywnym językiem", kazał fotoreporterom wysiąść z auta. - Został wtedy poinformowany, że jesteśmy dziennikarzami - mówił Moskwa.
Taką wersję wydarzeń potwierdza nagranie wykonane przez jednego z fotoreporterów w czasie zatrzymania. - Wysiadasz, czy mam cię wysadzić? Wysiadać z samochodu, w tej chwili k***a. Już. Wysiadaj w tej chwil, masz minutę. K***a, wysiadaj z samochodu - mówi podniesionym głosem mężczyzna.
- Jestem dziennikarzem - mówi jeden z reporterów. - Wysiadaj k***a - słyszy w odpowiedzi. - Jestem dziennikarzem, wysiadam z samochodu - powtarza fotoreporter.
Zatrzymany fotoreporter: zagonili nas pod płot, kazali się rozebrać i trzymać ręce nad głowami
- Uzbrojeni mężczyźni zagonili nas pod płot, kazali się rozebrać, zdjęto z nas okrycia wierzchnie. Kazano nam trzymać ręce nad głowami. Po pewnym czasie zostaliśmy skuci plastikowymi kajdankami. W moim przypadku były one znacznie za mocno założone. Musiałem podnosić ręce do góry, żeby mogła mi spływać krew - opowiadał fotograf.
Kiedy mężczyźni stali pod płotem, wojskowi "przeszukiwali zawartość aparatów". - Informowaliśmy, że nie mogą tego robić, że to przekroczenie uprawnień. Po pewnym czasie przyjechała policja, zostaliśmy rozkuci. Policjanci nie wylegitymowali tych osób w mundurach. Policjanci również przeszukali nasze materiały dziennikarskie, przekraczając swoje uprawnienia - opowiadał Moskwa w rozmowie z reporterem TVN24.
Źródło: TVN24