|

Zoom na zęby i 19 spotkań online w jeden dzień. Co to robi z człowiekiem?

Co robią z nami ciągłe spotkania online?
Co robią z nami ciągłe spotkania online?
Źródło: Shutterstock

Zmuszanie kogoś do włączenia kamery na spotkaniu może być rodzajem przemocy - przekonują specjaliści. Po wielu miesiącach na zdalnych spotkaniach i lekcjach wiele osób ma problemy z obniżoną samooceną i nastrojem. Bo ile można bez przerwy i bez konsekwencji patrzeć na siebie w lustrze?

Artykuł dostępny w subskrypcji

Nawet na najbardziej romantycznych randkach nie patrzyliśmy sobie w oczy tyle, co na wideokonferencjach towarzyszących zdalnej pracy i szkole.

- Jak tylko się zaszczepię, zajmę się wybielaniem zębów. Przez ostatnie miesiące w ogóle nie uśmiechałam się na służbowych spotkaniach. Dopóki nie napatrzyłam się na siebie na telekonferencjach, nie sądziłam, że to aż tak źle wygląda - wzdycha Marta, pracownica branży reklamowej, która od marca 2020 roku pracuje tylko zdalnie.

- Nauczyłem się tak ustawiać spotkania, żeby nie patrzeć na siebie, opanowałem też kilka trików, żeby moim rozmówcom wydawało się, że patrzę na nich, gdy tak naprawdę sprawdzałem maile - mówi kolega redaktor.

Tylko Anna, nauczycielka z Warszawy, na zdalnych lekcjach angielskiego polubiła patrzenie na siebie: - Zobaczyłam, jak widzą mnie uczniowie. Zaczęłam się więcej prostować, ale przede wszystkim częściej uśmiechać.

Na jej lekcjach nie było obowiązku włączania kamer i uczniowie zwykle tego nie robili. - Nie było to dla mnie łatwe, ale już nie mam pretensji. Wiem, że mogli być "przezoomowani" - wzdycha.

Konieczność częstego pracowania i uczenia się pod okiem kamery z pewnością wpłynęła na nasze samopoczucie i dobrostan. Nie jest to już tylko suma indywidualnych doświadczeń, którymi wymienialiśmy się ze znajomymi i rodziną przez ostatnie kilkanaście miesięcy. Są już na ten temat badania.

Zespół naukowców z Uniwersytetu Stanforda twierdzi, że praca i komunikacja online są dla nas bardziej męczące. A jej charakterystyczne cechy: brak bezpośredniego kontaktu, możliwości zobaczenia mowy ciała rozmówców oraz ciągłe obserwowanie swojego wyglądu i zachowania na ekranie wpływają na powstanie nowego zjawiska nazwanego "zoom fatigue" (gdzie "fatigue" oznacza zmęczenie). Co to takiego i czy was też dotknęło?

To nie wina Zooma

Czasem nazywane jest "zoomozą", od nazwy popularnego komunikatora. Choć tak naprawdę sam Zoom, z którego w pandemii korzystały miliony pracowników i uczniów, nie ma tu nic do rzeczy. Podobne objawy mieli w końcu ci, którzy prowadzili rozmowy na Skypie, Google Hangouts, FaceTime czy "siedzieli na timsach". Językoznawca Bartosz Chaciński opowiadał mi ostatnio, że "tims" to już powszechne spolszczenie komunikatora MS Teams, a w pewnych kręgach to "timsy" stały się adidasem wśród butów.

Gdy przychodzi do opisania problemów z wideorozmowami, najczęściej odwołujemy się do Zooma. To jednak kwestia języka, a nie oprogramowania.

"Technologia i praca zdalna staną się stałymi elementami"
Źródło: TVN24

Eric S. Yuan, szef Zooma, w jednym z wywiadów dla CNN powiedział, że jego rekord to 19 spotkań na Zoomie w ciągu dnia. - To rekord, który niektórzy mogą być w stanie pobić, ale przyznaję, że byłoby to trudne - komentował. Bo zdaje sobie sprawę, co to robi z człowiekiem. Warto pamiętać, że narzędzie to powstało niemal dekadę temu i nawet twórcom, którzy na pewno marzyli, że wiele na nim zarobią, nie przyszło do głowy, że w wielu przypadkach stanie się zamiennikiem osobistych interakcji.

Tak się jednak stało, a problem, o którym teraz powszechnie mówimy, to ogólne zmęczenie i wypalenie związane z nadużywaniem wirtualnych platform komunikacyjnych. Wszystkich.

Jak bardzo te problemy mogą powszechne? Możemy ostrożnie szacować, że w Polsce dotyczą nawet kilku milionów ludzi. Z badania firm doradczych CBRE i Grafton Recruitment wynika, że od marca ubiegłego roku w trybie całkowicie zdalnym pracowało sześcioro na 10 Polaków. Co piąty ocenia, że ich relacje z kolegami z firmy pogorszyły się w związku z pracą zdalną.

Co z nami robi to "zoom fatigue"? Powoduje między innymi stres, wycofanie i zaburzone poczucie bezpieczeństwa. A jak zwracają uwagę eksperci - u osób, które pracują i funkcjonują głównie online, coraz częściej pojawiają się stany lękowe i depresyjne.

Co się z nami dzieje?

Naukowcy z Uniwersytetu Stanforda wyróżnili cztery kluczowe konsekwencje spotkań przed ekranem komputera, które ich zdaniem składają się na efekt "przemęczenia".

Po pierwsze, męczy nas ciągłe wpatrywanie się sobie w oczy, z tej samej odległości. I jedyne, co możemy spróbować z tym zrobić, to zmniejszyć rozmiary okien na ekranie i trochę się od siebie "oddalić".

Drugim problem jest to, że cały czas widzimy siebie. Tak jakbyśmy ciągle siedzieli przed lustrem. Nikt normalnie tak nie robi. A od tego stajemy się wobec siebie bardziej krytyczni. Czy nauczyliście się już jak w swoim komunikatorze usunąć własny obraz? Nie? A naukowcy zalecają. Nie wyłączyć wideo, tylko wyłączyć możliwość patrzenia na siebie.

Idziemy dalej. Wideokonferencje zmniejszają naszą mobilność. I od tego w kość dostaje nie tylko nasz kręgosłup, ale i nasz mózg. Liczne badania dowodzą, że ruch wspiera kreatywność, wzmaga zdolności poznawcze.

I na koniec nie mniej ważne: wideokonferencje obciążają nas mentalnie bardziej niż "zwykłe" spotkania. W ich czasie musimy się bardziej starać, by rozpoznawać nasze emocje.

- Zrozumienie problemów, które wiążą się z wideokonferencjami, pomoże nam wypracować optymalne rozwiązania dla konkretnych form zdalnych spotkań - podkreśla Jeff Hancock, jeden z autorów badania.

W czasie wideospotkań jest tak, jakbyśmy ciągle siedzieli przed lustrem
W czasie wideospotkań jest tak, jakbyśmy ciągle siedzieli przed lustrem
Źródło: Shutterstock

55 minut, a potem?

Eric S. Yuan mówił CNN, że zachowanie równowagi i ochrona przed zmęczeniem spotkaniami wideo to zadania dla liderów. A więc w pracy - szefów, w szkole - nauczycieli. Ci muszą więc wiedzieć, co się dzieje z uczestnikami takich rozmów. - Ludzie doświadczają ich różnie - zastrzegał Yuan. I przywoływał badania, z których wynikało, że kobiety odczuwają zmęczenie częściej niż mężczyźni. Dlaczego? Jednym z powodów jest to, że rzadziej robią przerwy między rozmowami. Użytkownikom swojego komunikatora radził też, by spotkania nie były dłuższe niż 55 minut. A pomiędzy nimi… ćwiczyć.

Tylko że czasem "szefom" trudno to wytłumaczyć. "Przecież my też tak pracujemy" - ile razy słyszeliście to od swojego kierownika? A może wasz nauczyciel mówił: "ja mam cały czas włączoną kamerkę i nie narzekam"?

- Tylko że nauczyciel to zawód tak zwanej wysokiej ekspozycji. Są przyzwyczajeni do tego, że inni cały czas na nich patrzą. Uczniowie już niekoniecznie - mówi Lucyna Kicińska, pedagożka w XLI LO w Warszawie, przez dekadę koordynatorka telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży. To ona jako pierwsza odesłała mnie do badań Uniwersytetu Stanforda. - Ich wyniki są bardzo zbieżne z tym, co obserwuję w szkole i na zawodowych spotkaniach - podkreśliła.

Kicińska przypuszcza, że młodzież szybciej odczuła negatywne skutki przezoomowania, nad którym teraz pochylają się dorośli badacze.

Myślicie może: jak to możliwe, przecież te dzieciaki od urodzenia są online i uczą się robić selfie szybciej, niż uczą się pisać? To nie takie proste.

Na Tik-Toku jest inaczej

- To zupełnie coś innego robić sobie selfie z filtrami na Tik-Toku. Z odpowiednim pozowaniem, komórką trzymaną w wyciągniętej ręce, z makijażem, kadrowaniem twarzy - przekonuje pedagożka. - Wiem, że czasem młodzi przedstawiają to jako: "och, to takie spontaniczne, przypadkowe zdjęcie", ale w rzeczywistości często wybierają je z dziesiątek fotografii. Umiejętność zrobienia selfie nie oznacza jednak, że przywykliśmy do funkcjonowania kamerowego - dodaje.

Zdalne lekcje i spotkania porównuje do wejścia do studia telewizyjnego. - To wywołuje pewien rodzaj tremy. Część osób odczuwa ją silniej, niektóre słabiej. Znam uczniów, którzy kręcą filmy na YouTube i bardzo byli zaskoczeni tym, jak stresuje ich włączenie kamery na zdalnej lekcji. Powód jest prosty: tam nie mają takiej kontroli nad swoim wizerunkiem i przebiegiem zdarzeń - mówi Kicińska. Taka ekspozycja nie jest normalną sytuacją.

- A ludziom, szczególnie młodym, towarzyszy wówczas przeświadczenie, że wszyscy patrzą właśnie na nich i nieustannie ich obserwują. I dlatego chcieli wyłączać na lekcjach kamery - zauważa Kicińska.

A to, co mówi, jest zbieżne z tym, co kilka miesięcy temu opowiadał mi Tomasz Bilicki, nauczyciel i interwent kryzysowy z Łodzi. - To jest dla mnie bardzo ważne, żebyśmy nie wymagali włączania kamer od dzieci - mówił mi. - Dla tych, którzy mają skrajnie niską samoocenę albo depresje czy różne zaburzenia lękowe, włączenie kamery jest końcem świata. U nich widzimy silny lęk przed tym, że ktoś ich nagra, wykorzysta w jakimś złym celu. To może być silna fobia przed własnym wizerunkiem, związana z myśleniem, że bardzo źle wyglądam, z tym, jakie mam gigantyczne kompleksy. Część nie chce pokazać odrapanej ściany, zniszczonego regału, rodziców i rodzeństwa, którzy się kłócą. Na lekcje do klasy, by tego całego bagażu nie zabierali. Zmuszanie ich do włączenia tej kamery jest rodzajem przemocy - podkreślał.

Raport o samotności
Źródło: TVN24

Wielka twarz przed samym nosem

Co było trudne dla uczniów Lucyny Kicińskiej? - Niektórych problemów oczywiście nie umieli fachowo nazwać, ale pierwszą rzeczą była wielkość i bliskość twarzy rozmówców. W czasie wideorozmów są one zupełnie nienaturalne, zwłaszcza gdy mówiący wyświetla się na cały ekran - mówi pedagożka. - Nawet na najbardziej romantycznych randkach nie mamy innej osoby 40 centymetrów od twarzy przez tak długi czas. A już na pewno ta twarz nie jest większa od naszej - dodaje.

Druga rzecz to właśnie patrzenie sobie w oczy. - Kiedy byli na lekcjach, to niby patrzyli cały czas na nauczyciela, ale to pozorne. Tu spojrzeli przez okno, tam przyglądali się plecom kolegi, potem zerknęli na koleżankę. A teraz jest tak, jakby usiedli w kręgu, w którym każdy mógłby bez przerwy patrzeć na każdego - zauważa Kicińska. I podkreśla: - Poza tym to wszystko było pogmatwane. Bo jak chciałeś komuś patrzeć w oczy, to musiałeś patrzeć w kamerę i wtedy nie widziałeś go normalnie. To się tyczy i uczniów, i pracowników. W pewnym momencie przestajesz zupełnie wiedzieć, czy twój rozmówca cię słucha - wzdycha.

Do tego dochodzi nie do końca zrozumiałe zmęczenie, które wynika z tego, że nasz mózg pewne rzeczy robi podświadomie. - Ma na przykład niemal automatyczną potrzebę analizowania mowy pozawerbalnej - mówi Kicińśka. - Gdy kogoś widzimy, odbieramy więcej sygnałów. A tu nagle mamy na ekranie nawet i 30 twarzy i czy tego chcemy, czy nie - w naszej głowie dochodzi do takiej turboanalizy. To się dzieje podświadomie: Marek się skrzywił, Basia ziewa, ktoś się uśmiechnął, tamten patrzy przez okno; o, a ten nagle spuścił wzrok. Te sygnały cały czas docierają do naszego mózgu i on chce wiedzieć, co to wszystko znaczy. Koncentracja dramatycznie spada.

I przestaliśmy się sobie podobać

Spada też poczucie własnej wartości.

Marta, która z powodu "nie dość białych zębów" przestała się uśmiechać, nie jest jedyna. Wiele osób w pandemii dostrzegło dotkliwiej mankamenty własnej urody.

Badacze z Uniwersytetu Waszyngtona w St. Louis w USA analizowali zachowanie ponad 400 kobiet, które regularnie odbywały wideokonferencje. Wyszło im, że im więcej czasu spędzały na telekonferencjach, wpatrując się w siebie, tym bardziej negatywnie oceniały swój wygląd.

Z kolei z badań, które przeprowadziła w Wielkiej Brytanii firma kosmetyczna Medovie, wynika, że aż 50 procent osób odbywających telekonferencje nie jest zadowolonych z tego, jak prezentują się na ekranie. Co im się nie podobało? Dla 26 proc. największym zmartwieniem był wygląd skóry, dla 16 proc. - fryzura, a dla 20 proc. problemem był właśnie kolor zębów.

A teraz wyobraź sobie, że znów jesteś nastolatkami. Tak, znów.

- Dzieciom mogło być trudniej niż nam, bo okres dorastania to czas przejaskrawiania i silnej krytyki samego siebie - mówi Lucyna Kicińska. - To tak, jakbyśmy cały czas spoglądali na siebie w krzywym zwierciadle. Negatywnie postrzegamy siebie i jeszcze mamy przeświadczenie, że wszyscy nas widzą. Gdy się potykamy, wyskakuje nam pryszcz, zająknęliśmy się recytując "Pana Tadeusza". I każda z tych rzeczy jest dramatem, na onlinie zwielokrotnionym. To silniejsze od nas, jesteśmy zakładnikami okresu dojrzewania - podkreśla.

Kicińska obserwowała to bacznie u swoich uczniów. - Czasem spotykałam się po kolei z osobami z jednej klasy. Ktoś przychodził i mówił o tym, jak źle czuje się ze sobą, a potem opisywał innych, którzy radzą sobie wyśmienicie. Komentował: "on to jest królem życia". A potem przychodził ten "król" i mówił bardzo długo o tym, jak jest zalękniony i jak na pewno wszyscy to widzą - opowiada pedagożka.

Wielu uczniów mówiło, że boi się wrócić do szkoły, bo są grubsi. A przecież to też konsekwencja wideospotkań, braku ruchu i wielu godzin spędzonych przed ekranami. I jest problemem tak powszechnym, że zajęło się nim nawet Ministerstwo Edukacji i Nauki.

Czarnek i odchudzanie dziewcząt
Źródło: TVN24

Mijamy witrynę, prostujemy plecy

Czasem obawy uczniów szybko się rozwiewały. Ale inne lęki i problemy mogą zostać z nimi na dłużej. Tak samo jak z dorosłymi, którzy pracują zdalnie.

Kicińska: - Przed pandemią było tak, że czasem, gdy przechadzaliśmy się po mieście, dostrzegaliśmy swoje odbicie w witrynie sklepowej. Natychmiast się wtedy prostowaliśmy, poprawialiśmy włosy - opowiada. - Ale ile razy w ciągu dnia się nam to zdarzało? W zdalnej pracy i szkole widzieliśmy się w tej witrynie niekiedy i po osiem godzin dziennie. To musi mieć konsekwencje - dodaje.

Pedagożka obserwowała dzieci i dorosłych, którzy z czasem przestali się ładnie ubierać, czesać, malować. - Przestali się prostować przed tą "witryną", bo byli już tak zmęczeni - mówi. - To dowód, że są przestymulowani, bo to prostowanie się jest naturalnym odruchem. Jeśli nie mamy na niego siły i przestaje nam całkowicie zależeć na tym, jak inni będą nas odbierać, to może oznaczać, że problem zrobił się poważny. To niekiedy może być objaw bezradności, bezsilności, może nawet stanów depresyjnych. I jeśli w takiej sytuacji ktoś nas zmusza do włączenia kamery, a więc pokazania się światu w najgorszym dla nas życiowym momencie, może nam zrobić dodatkową krzywdę. Warto, żeby nauczyciele i szefowie o tym myśleli - dodaje.

Czytaj także: