Kombinezon włóż! Jak? Sprawdź sobie w sieci. Ratownicy: igramy z zagrożeniem, niektórzy nie wytrzymują

Koperski: jeżeli zachorują ratownicy, szanse na ratunek będą mniejsze
Źródło: TVN24

Rafał, ratownik z Łodzi kombinezon ochronny musiał wkładać raz. - Z założeniem to pół biedy. Żeby jednak go zdjąć i się nie zarazić, oglądałem film na youtube - opowiada. Eksperci mówią tvn24.pl, że bez odpowiedniego przeszkolenia, używanie sprzętu ochronnego może nic nie dać. Pogotowie odpowiada: szkolenia były, ale niestety wielu pracowników je zignorowało.

KORONAWIRUS W POLSCE. RAPORT TVN24.PL

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE NA TVN24 GO >>>

- Zostało we mnie tyle przyzwoitości, żeby nie odpuścić. Od kiedy pojawił się koronawirus, jest przecież tyle samo zawałów, co wcześniej. Trzeba zatem przychodzić - opowiada Rafał (nazwisko do wiadomości redakcji).

Mówi, że wielu jego kolegów wystraszyło się pandemii i poszło na L4. - Nie dziwię się im. Ryzyko duże, wynagrodzenie niskie. No i przekonanie, że nasze zdrowie jest traktowane po macoszemu - mówi.

Do tej pory miał jeden wyjazd do pacjentki, u której podejrzewano COVID-19. To starsza kobieta, która kontaktowała się z synem, który wrócił z Niemiec. - Kobieta miała gorączkę i skarżyła się na duszności. No to wbiłem się z resztą ekipy w kombinezony ochronne. Założenie ich to pestka - mówi.

Ratownicy medyczni: nie szkolono nas, jak używać kombinezonów
Ratownicy medyczni: nie szkolono nas, jak używać kombinezonów
Źródło: TVN24 Łódź

Problem był z jego zdjęciem. Bo nieumiejętne zdejmowanie może skończyć się zakażeniem. Wystarczy dotknąć ręką zewnętrznej części kombinezonu, na którym był patogen. - Pierwszy z ekipy mógł liczyć na pomoc reszty. Najgorzej miał ten, co rozbierał się ostatni, czyli w tym wypadku ja. Włączyłem film na youtube, jak to zrobić poprawnie - opowiada.

Dodaje, że nie był szkolony, jak używać kombinezonów. Czy to możliwe? Adam Stępka, rzecznik łódzkiego pogotowia mówi, że tak. Ale brak przeszkolenia - w tym przypadku - to wina pracownika, a nie pracodawcy. - Jeszcze w styczniu, długo przed pojawieniem się pierwszego pacjenta w Polsce, zorganizowaliśmy szkolenia z używania środków bezpieczeństwa - mówi Stępka.

Problem w tym, że szkolenie - jak zawsze - odbywało się poza godzinami pracy i nie było obowiązkowe. - Niestety, wielu ratowników zignorowało sprawę, a potem faktycznie zrobił się problem. Dla wiedzy i bezpieczeństwa nieprzeszkolonych sam wysyłałem linki do filmów z instrukcją zakładania i zdejmowania kombinezonów - mówi Stępka.

Jak wygląda praca ratowników medycznych w czasie pandemii koronawirusa? Zobacz materiał "Czarno na Białym".

Koronawirus w Polsce. Tak wygląda praca kierowcy karetki

Strach i worki na śmieci

Strach przed zakażeniem pojawił się też wśród ratowników w Sosnowcu. Tam przynajmniej trzykrotnie zespoły karetek odmawiały wyjazdu do osób, u których podejrzewano zakażenie koronawirusem.

- Wobec zespołów, które odmówiły wyjazdów i naraziły na utratę zdrowia i życia pacjentów, toczy się wewnętrzne postępowanie prowadzone przez Zespół Prawny Rejonowego Pogotowia Ratunkowego Sosnowiec - mówi tvn24.pl Arkadiusz Głąb z pogotowia w Sosnowcu.

Halo? Mogę mieć w domu koronawirusa
Źródło: TVN24

Dodaje, że odmowa ratowników nie była związana z tym, że nie mieli oni odpowiednich strojów ochronnych. - Do wzywających ostatecznie zostały oddelegowane inne zespoły pogotowia - podkreśla Arkadiusz Głąb. 

Jeden z ratowników w Sosnowcu anonimowo rozmawiał z ekipą TVN24. I opowiadał o strachu ratowników, ich nieprzeszkoleniu i brakujących kombinezonach i środkach do dezynfekowania. - Widziałem zdjęcia chłopaków, co próbowali się dodatkowo chronić zakładając worki na śmieci na buty. Obklejali wszystko taśmą - relacjonuje.

Dodaje, że on, podobnie jak inni koledzy z pracy, nie był szkolony z używania sprzętów ochronnych. - Przecież my też mamy dzieci, poruszamy się w społeczeństwie. Jesteśmy nieświadomi, chociaż jesteśmy na pierwszej linii frontu z pandemią - podkreśla.

Rytuał

Specjaliści podkreślają, że odpowiednie szkolenia są elementarzem. Bez tego ani rusz.

- Żeby się nie zakazić, nie możesz być tylko przeszkolony. Musisz być "wytresowany". Trzeba mieć świadomość tego, co się robi, ale też mieć bardzo wyrobione odruchy i pamięć mięśniową - opowiada tvn24.pl Łukasz Stępień, ratownik medyczny, instruktor w grupie Motopomocni.

Tłumaczy, że bez odpowiedniego wyszkolenia nie można bezpiecznie założyć kombinezonu ochronnego. I - co gorsza - zdjąć go tak, żeby nie doszło do zarażenia.

- Wystarczy, że dotkniesz nagą ręką zewnętrznej części kombinezonu i pyk. Jesteś skontaminowany, czyli zakażony. Możesz roznosić wirusa dalej. A każda osoba z podejrzeniem wypada z systemu bezpieczeństwa na dwa tygodnie. Niezależnie, czy jesteś lekarzem, pielęgniarką czy policjantem - mówi Stępień. 

Wstrzykują słodzik pod kaptur

Rytuał zakładania i zdejmowania stroju ochronnego jest tak ważny, że w wielu miejscach na świecie - jeszcze przed epidemią - kładziono na to duży nacisk. I organizowano obowiązkowe szkolenia. - Tak jak same koła nie tworzą samochodu, tak sam kombinezon nie sprawi, że służby są bezpieczne. Musi być jeszcze zapewniona ochrona oczu i dróg oddechowych. Te ostatnie zabezpiecza się najczęściej przy pomocy maseczek jednorazowych - mówi Łukasz Stępień.

Dodaje, że każdy, kto używa maseczek, powinien przejść odpowiednie ćwiczenia, tak zwane „fit-testy”.

Jak to działa? - Najpierw zakładasz maseczkę, następnie masz zakładany kaptur. Przeszkolony personel wstrzykuje do kaptura słodzik. Musisz poruszać głową, próbować coś powiedzieć, zrobić kilka przysiadów. Jeżeli poczułeś słodki smak, to znaczy, że masz źle założoną maskę. W rzeczywistej akcji, oznaczałoby to kontakt z patogenem i ryzyko zarażenia. Prawidłowe założenie maseczki jest o wiele trudniejsze, niż się wydaje - wspomina Stępień, który przechodził takie ćwiczenia.

Infolinia NFZ dotycząca koronawirusa
Infolinia NFZ dotycząca koronawirusa
Źródło: Kancelaria Prezesa Rady Ministrów

Bez oderwania od rzeczywistości

Tomasz Goleniowski jest instruktorem CBRN (z ang. chemical, biological, radiological and nuclear), specjalizuje się w szkoleniu służb przed zagrożeniem bronią biologiczną, radiologiczną i nuklearną. Tłumaczy, że służby (ratownicy medyczni, personel szpitalny, straż pożarna czy policja) mają w świetle obowiązujących standardów dysponować sprzętem spełniającym normę EN 14126.

W dużym skrócie materiał ma chronić powierzchnię całego ciała przed kontaktem z "czynnikami infekcyjnymi" - czyli w wypadku trwającej pandemii - patogenami.

- Mówimy o odzieży jednorazowej, która powinna być zdjęta po zakończaniu działań, podczas których istnieje ryzyko zakażenia - opowiada Goleniowski.

I tłumaczy, że sprzęt nie jest drogi. A raczej jeszcze niedawno nie był. - Jeszcze rok temu za sztukę trzeba było zapłacić od 30 do 50 złotych. Teraz, jak sprawdzałem, w detalu trzeba zapłacić dwukrotnie więcej - opowiada.

Standard akceptowalny przez polskie służby jest na tyle popularny na rynku, że używa go powszechnie sektor prywatny. - Ostatnio jedna z firm przekazała szpitalowi w Poznaniu kombinezony do lakierowania, które w pełni spełniają normy i z powodzeniem mogą być wykorzystane do pracy przy osobach zakażonych - tłumaczy Goleniowski.

Początek wojny

Pod koniec stycznia, resort zdrowia przesłał wojewodom wytyczne co do tego, w jaki sposób powinien odbywać się transport osób podejrzanych o zakażenie COVID-19. Z dokumentu, pod którym podpisał się sekretarz stanu Waldemar Kraska wynika, że służby medyczne mają używać ubrań jednorazowych z długim rękawem, rękawiczek jednorazowych, okularów typu gogle albo przyłbic chroniących oczy.

W dokumencie nie ma mowy o konieczności noszenia ochronnego obuwia.

Personel ma mieć też maseczkę ochronną ściśle przylegającą do twarzy. "Nie dopuszcza się maseczek papierowych, ani fizelinowych" - podkreśla resort.  Po przewiezieniu pacjenta (koniecznie do szpitala z oddziałem zakaźnym) ambulans musi zostać zdezynfekowany.

Przyłbice z drukarki 3D dla pogotowia
Źródło: TVN24

Tyle teoria. A jak jest z praktyką?

Łukasz pracuje w warszawskim pogotowiu. Mówi, że wytyczne mają sens, dopóki pandemia się nie rozprzestrzeni tak, że w kraju będą tysiące chorych (o tym, że tak się może stać, mówił między innymi premier Mateusz Morawiecki w wywiadzie dla CNN).

- Będziemy mieć wówczas podstawy, żeby podejrzewać zakażenie u niemal każdego pacjenta, do którego jesteśmy wzywani. Będziemy na potęgę zużywać kombinezony, których z pewnością szybko zabraknie. Drugi scenariusz jest taki, że w pogotowiu nie będzie rąk do pracy przez zakażenia i kolejne kwarantanny. To początek wojny, a już wiemy, że będziemy mieć gigantyczne problemy - mówi Łukasz.

"Wrota zachorowań"

Łukasz Stępień, ratownik medyczny podkreśla, że w czasie pandemii roi się od plotek i legend dotyczących koronawirusa. Chodzi na przykład o przekonanie, że noszenie maseczek minimalizuje szansę zakażenia wirusem, albo że służby ochronne powinny owijać sobie buty workami na śmieci.

Stępień mówi, że do zakażenia COVID-19 dochodzi poprzez "wrota zakażenia". - Patogeny nie teleportują się w magiczny sposób do wnętrza naszego organizmu. Muszą wykorzystać odpowiednią drogą wejścia. Może to być śluzówka nosa albo gałki oczne. Wystarczy przetarcie oka dłonią, na której były wirusy - opowiada. I tłumaczy, że właśnie dlatego tak ważne jest częste mycie rąk.

Mycie wodą i mydłem rąk przez 30 sekund "rozbraja" wirusy, które mogą być na rękach. - Dlaczego 30 sekund? To orientacyjny czas jaki jest wymagany, aby substancje aktywne znajdujące się w mydle zadziałały na wirusy - mówi rozmówca tvn24.pl.

Czy popularne ostatnio bawełniane maseczki nas chronią? - Taka maseczka z czasem nasiąka wilgocią. Może działać jak gąbka i zbiera na swojej powierzchni cały syf z okolicy. W efekcie możemy trzymać dobrowolnie, przy swojej twarzy kawałek tkaniny, na którym znajduje się źródło zakażenia - kończy Stępień.

Czytaj także: