Jeszcze niedawno premier twierdził, że wirus SARS-CoV-2 jest w odwrocie. To już nieaktualne. Teraz Mateusz Morawiecki alarmuje, że epidemia jest groźna i że należy dmuchać na zimne. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Lepiej dmuchać na zimne - to słowa premiera na temat tego, jak należy podchodzić do epidemii COVID-19. – Epidemia jest i ona jest groźna. Popatrzmy na to, co dzieje się dzisiaj z powrotem w Hiszpanii. Średnio dziennie umiera tam ponad 70 osób, a liczba zakażeń we Francji i Hiszpanii to znowu kilka tysięcy dziennie – zwraca uwagę Mateusz Morawiecki.
Wypowiedź ta to spora zmiana w stanowisku szefa rządu, który pod koniec czerwca mówił, że "sytuacja epidemiczna jest opanowana". – Nie ma się już czego bać. Latem wirusy grypy i ten koronawirus też są słabsze, dużo słabsze – przekonywał.
Wówczas, w trakcie kampanii prezydenckiej, rząd zdecydował niemal całkowicie rozluźnić epidemiczne restrykcje, mimo sceptycznych głosów wewnątrz samej Zjednoczonej Prawicy w sprawie niskiego poziomu testowania na obecność wirusa. – Oparliśmy się o barierę wydolności systemu laboratoryjnego i to on nas zatrzymał na poziomie 400 wykrywanych dziennie zakażeń. Trzeba tych testów przeprowadzać około 80 tysięcy dziennie - tak mówił Andrzej Sośnierz z koalicyjnego Porozumienia.
Premier niemal w tym samym czasie chwalił Polaków za to, że się nie boją. – Cieszę się, że coraz mniej obawiamy się tego wirusa, tej epidemii. I to jest dobre podejście, bo on jest w odwrocie. Już teraz nie trzeba się jego bać – mówił w lipcu Mateusz Morawiecki.
Prof. Joanna Zajkowska z Kliniki Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcji Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku mówi, że sytuacja się zmienia, "natomiast słowa polityków powinny być wyważone". – Obserwujemy dwie skrajne postawy: lekceważenie albo przesadny strach przed zakażeniem – dodaje.
"Przekaz polityków jest zupełnie inny niż przekaz ekspertów"
Kontrast stanowisk z początku i końca lata to nie pierwsza wolta rządu w sprawie epidemii. Na przykład na początku roku minister zdrowia nie zalecał noszenia maseczek. W lutym Łukasz Szumowski podkreślał, że "żadna agencja międzynarodowa i żaden ekspert nie poleca profilaktycznego noszenia popularnych maseczek". – W związku z tym jest to potrzebne dla osób chorych, których w Polsce nie ma – dodał.
Parę miesięcy później wprowadzono niemal całkowity lockdown kraju, a maseczki stały się obowiązkowe. W lipcu, mimo braku istotnego spadku dziennej liczby zakażonych, ogłoszono wielki sukces. – Dzięki wysiłkowi wszystkich Polaków naprawdę mamy sytuację epidemiczną w Polsce jedną z najlepszych w Europie – zapewniał minister zdrowia. A teraz premier Mateusz Morawiecki mówi o "dmuchaniu na zimne".
Politycy partii rządzącej jednocześnie chwalą własne pomysły i rozwiązania. – Wprowadzenie dwóch stref, czerwonej i żółtej, powoduje to, że restrykcje, które są wprowadzane, one skutkują, że nowych większych ilości zakażeń koronawirusem w tych powiatach nie obserwujemy – mówi wiceminister zdrowia Waldemar Kraska.
Lekarze widzą w postawie rządu ryzyko. – Przeciętny Polak tak naprawdę nie wie, w co wierzyć, i nie wie, komu wierzyć, bo ten przekaz polityków jest zupełnie inny niż przekaz ekspertów – podkreśla epidemiolog prof. Maria Gańczak, wiceprezydent Sekcji Kontroli Zakażeń Europejskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego.
Liczba stref spadła, ale liczba dziennych zakażeń od czterech dni znowu rośnie. W sierpniu wykrytych przypadków choroby było więcej niż w kwietniu czy maju, gdy obowiązywały surowe restrykcje.
Źródło: TVN24