Przepłacając i bez sprawdzenia, czy spełniają polskie normy jakości, Ministerstwo Zdrowia kupiło maseczki ochronne za około pięć milionów złotych - ujawnia we wtorek "Gazeta Wyborcza". Według niej, zaangażowany w transakcję miał być przyjaciel rodziny ministra Łukasza Szumowskiego drobny biznesmen Łukasz G., wiceminister Janusz Cieszyński oraz brat szefa resortu. Sprawę bada CBA, a Szumowski zapewnia, że w publikacji jest "połowa fake'ów, bo nikt nikomu nic nie ułatwiał". Do sprawy w TVN24 odniósł się we wtorek po południu wiceminister Cieszyński.
We wtorkowym wydaniu "Gazeta Wyborcza" opublikowała informacje, które - jak twierdzi - zdobyła dzięki korespondencji SMS i dwóm nagraniom. Według dziennika, źródła te "potwierdzają, jak to się stało, że resort zdrowia kupił za ponad 5 mln zł sprzęt ochronny od przyjaciela rodziny ministra Szumowskiego i jego wspólników".
Jak doniosła "Gazeta Wyborcza", w marcu, dwa dni po ogłoszeniu w Polsce stanu zagrożenia epidemicznego, z bratem ministra zdrowia Marcinem Szumowskim skontaktował się Łukasz G., który - jak podaje dziennik - jest instruktorem narciarskim z Zakopanego, prowadzącym tam pensjonat, a także przyjacielem rodziny Szumowskich. Zaproponował Marcinowi Szumowskiemu w SMS-ie sprzedaż pół miliona maseczek ochronnych.
Gazeta przedstawiła treść korespondencji. "Marcin. Czy na ten moment są potrzebne jeszcze maseczki ochronne. Wiem, że to dziwnie zabrzmi ale mam pół miliona sztuk [emotikon]" - czytamy na fotografii wiadomości na telefonie.
"Tak. I po ile? I jakie? Chirurgiczne?" - brzmi odpowiedź. Łukasz G. zapewnia, że są one "trzywarstwowe z atestem" i "chirurgiczne". Pytany o cenę biznesmen przekazuje, że jest to "4.60 netto + 8% vat". Po chwili informuje brata ministra, że "tamte już poszły, została jeszcze jedna partia półtora miliona, cały czas maleje".
Następnie brat ministra - według "GW" - przekazał Łukaszowi G. kontakt do wiceministra zdrowia Janusza Cieszyńskiego, odpowiedzialnego za rezerwy na czas epidemii. Jak podaje gazeta, instruktor narciarski, powołując się na ministra zdrowia, umówił się na spotkanie z Cieszyńskim.
Sfinalizowana transakcja
Jak twierdzi "Wyborcza", Łukasz G. był pośrednikiem pomiędzy resortem a "znajomymi, którzy mieli 'dojścia' do maseczek, kombinezonów, rękawic i testów na COVID-19 z Chin i Ukrainy". "Stroną transakcji z resortem będzie jego żona. 30 marca rejestruje w Zakopanem działalność gospodarczą pod nazwą Kaja. Zakres działalności: 'sprzedaż hurtowa wyrobów farmaceutycznych i medycznych'" - ujawnia gazeta.
Między 20 a 30 marca Ministerstwo Zdrowia miało kupić od zakopiańskiego biznesmena 100 tysięcy maseczek FFP2 i 20 tysięcy maseczek chirurgicznych.
Według gazety, resort zapłacił wówczas 4 mln 860 tys. złotych - 39 zł netto (z VAT ponad 41 zł) za jedną maseczkę FFP2 i ok. 8 zł za chirurgiczną. "Przed pandemią maseczki FFP2 kosztowały między 2 a 4 zł za sztukę. Chirurgiczne między 50 gr a 1 zł" - czytamy w "GW". Ministerstwo miało dokupić jeszcze od Łukasza G. 10 tysięcy maseczek z Ukrainy (48 zł za sztukę) i 3 tysiące przyłbic.
Według dziennika, "w transakcji oprócz firmy żony Łukasza G. brały udział jeszcze dwa podmioty należące do znajomych górala. Ale tylko z Łukaszem G. ministerstwo prowadziło rozmowy". Ponadto, zdaniem "GW", brat ministra monitorował postępowanie transakcji.
Wiceminister domaga się zwrotu pieniędzy
Na początku maja wiceminister Cieszyński - po tym, jak skontaktowała się z nim zaznajomiona ze sprawą Małgorzata Dębska, wicedyrektor departamentu nadzoru i kontroli w resorcie zdrowia, pytając o maseczki - miał wezwać Łukasza G. do resortu. "Gazeta Wyborcza" poinformowała, że ma nagranie tej rozmowy, która odbyła się 6 maja.
Wiceszef resortu miał pokazać Łukaszowi G. ekspertyzy jakości maseczek, z których wynikało, że nie spełniają one polskich norm. Polityk miał też zażądać zwrotu pieniędzy i zagrozić zawiadomieniem prokuratury w razie braku polubownego rozwiązania. Podczas tego spotkania wiceminister miał też zarzucić Łukaszowi G., że przedstawione certyfikaty jakości zostały podrobione. "GW" zaznacza, że do tej pory wiceminister nie zawiadomił prokuratury.
Sprawę bada CBA
Jak zauważa gazeta, "reklamacja nastąpiła ponad 40 dni po transakcji", kiedy "część sprzętu została już rozdzielona". Jak podała "Wyborcza", w kwietniu zakupy sprzętu ochronnego na czas pandemii - w tym także transakcję z Łukaszem G. - zaczęło badać Centralne Biuro Antykorupcyjne. Do tej pory nie odpowiedziało na zadane w tej sprawie pytanie.
Cieszyński w odpowiedzi na pytania "GW" podkreślił, że "ani minister Łukasz Szumowski, ani brat ministra nie dawali żadnych rekomendacji wskazanemu przedsiębiorcy". "Przedsiębiorca jak wielu innych zgłosił się do Ministerstwa Zdrowia i przekazał swoją ofertę" - cytuje dziennik. Wiceszef resortu napisał również, że "aktualnie prawnicy Ministerstwa Zdrowia analizują możliwość podjęcia kroków prawnych, w tym między innymi złożenia zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa. Z uwagi na dotychczas prowadzone rozmowy z p. Łukaszem G. oraz kontrahentami w dniach 6 i 11 maja br., na których przedstawione były roszczenia Ministerstwa Zdrowia (m.in. w zakresie wad dostarczonego produktu), inne kroki prawne nie były podejmowane".
Wiceminister dodał także, że "ponad 38 tys. maseczek jest obecnie w magazynach Ministerstwa Zdrowia. Pozostała część została rozdysponowana jako maseczki medyczne, tj. nieprzeznaczone dla osób mających bezpośrednią styczność z pacjentami z COVID-19".
Z kolei minister Łukasz Szumowski potwierdził "Gazecie Wyborczej", że zna Łukasza G. z nart i - wiedząc, że biznesmen sprzedaje sprzęt resortowi - "wyłączył się z tej sprawy". Zastrzegł przy tym, że nie uczestniczył na żadnym etapie w tym zakupie.
Brat ministra, Marcin Szumowski - jak podaje gazeta - również uznał, że jedynie przekierował mężczyznę do MZ.
Szumowski: w publikacji połowa fake'ów
Minister Szumowski do sprawy odniósł się także we wtorek w Radiu ZET. Jego zdaniem jest tam "połowa fake'ów, bo nikt nikomu nic nie ułatwiał". - My każdą transakcję w ten sam sposób traktujemy. Mamy ponad 1000 kontrahentów. Do mnie też osobiście różni ludzie dzwonią - akurat nie ten pan - wszystkich przekierowujemy na jedną transparentną ścieżkę, gdzie sprawdzamy, czy są certyfikaty - przekonywał.
- Jeżeli trzeba, kupujemy ten towar - jeżeli go brakuje. A pamiętajmy, że tych maseczek brakuje wszędzie. Natomiast, jak się pojawiły wątpliwości co do jakości różnego towaru w Polsce, nie tylko zresztą w Polsce, ale też w Europie, zaczęliśmy sprawdzać nasze zasoby. Okazuje się, że nie zawsze, nawet te maseczki, które mają certyfikat, spełniają normy i od tego niestety wszystko się zaczyna - kontynuował Szumowski.
- Sprawdziliśmy te maseczki, one nie spełniają norm. W związku z tym zażądaliśmy wymiany towaru na towar, który jest adekwatny - wyjaśniał szef MZ.
Mówiąc o Łukaszu G., przekonywał, że zna go sprzed kilku lat i jeździł z nim na nartach. - To tak, jakby powiedzieć, że pani przyjacielem jest instruktor, który na feriach uczył panią jeździć. Myślę, że trochę za dużo powiedziane - mówił Szumowski. Dodał, że mężczyzna "jako normalny kontrahent zgłosił się do ministerstwa". - Poszukiwał kontaktu, dostał ten kontakt - z tego, co wiem od mojego brata - i to tyle było tak zwanej pomocy. Czyli po prostu przekierowanie do odpowiednich osób - powiedział minister.
Pytany, czy w tej sprawie zostanie złożone zawiadomienie do prokuratury, odparł: - Jeśli nie dostaniemy zwrotu i wymiany towaru na taki, który spełnia wszystkie wymogi, to oczywiście.
Cieszyński: przystąpiliśmy niezwłocznie do wyjaśniania sprawy
Doniesienia komentował też wiceminister Cieszyński. We wtorek w programie "Tak jest" w TVN24 ocenił, że artykuł "Gazety Wyborczej" stanowi manipulację poprzez zestawienie w nim różnych informacji niekorzystnych dla wizerunku jego, Ministerstwa Zdrowia oraz ministra Łukasza Szumowskiego. Zapewnił, że "wobec wszystkich osób, które miały jakiekolwiek oferty, były stosowane jednolite kryteria". - Każda osoba, która zgłaszała się do Ministerstwa Zdrowia, podlegała takiej samej procedurze, czyli ocenie oferty – zaznaczył.
- Pan Łukasz G. (tu pada pełne nazwisko - przyp. red.) po spotkaniu, które odbyło się w Ministerstwie Zdrowia, które było zaaranżowane za pomocą SMS-a, wydaje mi się, że wielu z nas umawia się na spotkania SMS-ami, przesłał swoją ofertę drogą mailową, do której załączył oprócz warunków dostawy i płatności także dokumenty potwierdzające zgodność produktu, który nam oferował, z normami – relacjonował wiceminister zdrowia.
Cieszyński poinformował, że oferowane przez Łukasza G. maseczki były produkowane przez firmę, która działa na rynku od 1996 roku. - My to sprawdziliśmy i w związku z powyższym trudno było założyć, że możemy mieć do czynienia z produktem, który nie spełnia wymagań jakościowych. Niemniej jednak w momencie, w którym 30 kwietnia powzięliśmy informacje o tym, że są certyfikaty, które nie są autentyczne, podjęliśmy natychmiastowo decyzję, żeby skierować te produkty do niezależnego badania w Centralnym Instytucie Ochrony Pracy – oświadczył.
Poinformował, że badanie to zostało zrealizowane 4 maja, a wyniki otrzymano następnego dnia. - 5 maja skontaktowaliśmy się z panem G. (tu pada pełne nazwisko - red.), żeby wraz ze swoimi wspólnikami przyjechał do Warszawy i przedstawił nam wyjaśnienia. Pan G. (tu pada pełne nazwisko - red.), przyjechał sam następnego dnia na spotkanie, którego treść bez mojej wiedzy nagrał, następnie upublicznił, przekazując "Gazecie Wyborczej" – powiedział Cieszyński.
Dodał, że kolejne spotkanie odbyło się w poniedziałek 11 maja. - Podczas tego spotkania uzyskaliśmy informację, że nie zgadzają się na naszą polubowną propozycję rozwiązania tej sytuację, propozycję polegającą na zwrocie zapłaconej ceny lub wymianie maseczek – przekazał.
Wiceminister wcześniej odniósł się do sprawy także na konferencji prasowej. - Moja rola była taka, że z ramienia Ministerstwa Zdrowia nadzoruję wszystkie czynności związane z zakupami związanymi z przeciwdziałaniem rozprzestrzenianiu się epidemii. Wszystkie zakupy, które były realizowane, za każdy razem były kierowane do mojego zespołu. Tam była przeprowadzana analiza ofert pod kątem ilości, ceny oraz terminu dostawy – mówił. Zwrócił uwagę, że "ten termin dostawy był niezwykle istotny, szczególnie w tych pierwszych tygodniach epidemii".
Cieszyński przekonywał, że "jeżeli towar jest sprowadzany z zagranicy, to trudno jest go poddać tym testom przed zakupem, dlatego każdorazowo w takich sytuacjach opieramy się właśnie na dokumentach".
- Wszystkie maski, które są w naszym posiadaniu, zostały absolutnie zablokowane, żeby nic takiego nie trafiło na zewnątrz. Po drugie przystąpiliśmy niezwłocznie do wyjaśniania sprawy. Jeżeli będą podstawy sądzić, że Ministerstwo Zdrowia, że polski rząd padł ofiarą oszustwa, to my niezwłocznie wtedy takie zawiadomienie do prokuratury złożymy – zapewnił.
Czuchnowski: to, co mówi minister Szumowski, to jest po prostu kpina z opinii publicznej
Autor publikacji "Gazety Wyborczej", dziennikarz Wojciech Czuchnowski na antenie TVN24 mówił o tym, dlaczego, jego zdaniem, zawiadomienie do prokuratury w tej sprawie nie zostało do tej pory złożone.
- Po pierwszej tutaj chodzi o tryb, w jakim to zostało zamówione, czyli absolutnie po znajomości. To, co mówi pan minister Szumowski, czyli że każdy przedsiębiorca może w ten sposób wejść w układ handlowy z ministerstwem, to jest po prostu kpina z opinii publicznej - ocenił.
Zauważył też, że "ten pan instruktor nie był nigdy żadnym przedsiębiorcą, a momentalnie dostał kontakt do wiceministra zdrowia, momentalnie podpisano z nim kontrakt".
Źródło: TVN24, PAP, Radio ZET, Wyborcza.pl