Ministerstwo Zdrowia zastanawia się nad zakupem szybszych, tzw. przesiewowych testów na koronawirusa. Na razie wybrane szpitale mają je sprawdzać i oceniać ich przydatność . Nie są to jednak testy dla wszystkich, co w programie "Raport. Koronawirus" tłumaczył dziennikarz Maciej Warsiński.
Uaktualniana kilka razy dziennie liczba chorych w Polsce opiera się na wynikach molekularnych testów laboratoryjnych, tzw. PCR. Polegają one na pobraniu wymazu z górnych dróg oddechowych i odesłaniu go do laboratorium, gdzie diagności sprawdzają – w uproszczeniu - czy w wymazie tym jest koronawirus, czy go nie ma.
We wtorek 24 marca, w programie "Fakty po Faktach" TVN24 minister zdrowia Łukasz Szumowski powiedział jednak, że resort zdrowia zastanawia się nad zastosowaniem prostszych w obsłudze, tak zwanych testów przesiewowych, zwanych fachowo serologicznymi.
- Bezpośrednio po kontakcie (z osobą zarażoną) żaden test nie będzie dodatni, niezależnie czy jesteśmy chorzy, czy jesteśmy zdrowi. Dopiero po siedmiu dniach od kontaktu mamy szansę wykryć wirusa, a dopiero od kilkunastu dni mamy szansę wykryć to, że ktoś "przechorował", tymi tzw. szybkimi testami – mówił Szumowski.
Kiedy test jest wiarygodny?
Testy serologiczne polegają na sprawdzeniu, czy w organizmie człowieka wytworzyły się tzw. przeciwciała, czyli czy została wytworzona odporność na koronawirusa. Przeciwciała to - w dużym uproszczeniu - białka, które organizm wytwarza w ramach reakcji obronnej na zagrożenie. Do tych cząstek "przyklejają się" wirusy i są neutralizowane. Efekt - wirus nie atakuje zdrowych komórek organizmu.
Człowiek wytwarza jednak przeciwciała dopiero po tym, jak zainfekował się wirusem i świadczą o tym, że organizm się przed nim broni.
Jednak, jak zaznacza dr hab. Ernest Kuchar, szef Kliniki Pediatrii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, musi być zachowanych kilka warunków, żeby uznać, że test na przeciwciała jest wiarygodny. Wytworzenie przeciwciał w organizmie zakażonego człowieka to kwestia kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu dni. Test daje wynik pozytywny, kiedy ktoś już choruje lub chorował. Nie ma zastosowania, gdy do szpitala zakaźnego zgłasza się osoba, która informuje, że miała kontakt z osobą zakażoną wczoraj czy nawet parę dni temu. To samo dotyczy osób, które zgłaszają się z alarmującymi objawami. Testy przesiewowe wtedy są na nic.
Nie zastąpią testów PCR
Dr Kuchar opiniował w ostatnich dniach zasadność zakupu testów serologicznych dla szpitala WUM i twierdzi, że warto. Ale nie dla chorych, którzy wymagają leczenia natychmiast, bo wykazują objawy, czy dla ludzi, którzy mieli styczność z chorymi na COVID-19. Co innego w przypadku personelu medycznego. Lekarze, pielęgniarki, położne, ratownicy medyczni, kierowcy karetek, którzy pracują z chorymi, mogliby być poddawani takim testom.
Ministerstwo Zdrowia rozważa zakup testów przesiewowych, ale jak mówi rzecznik resortu Wojciech Andrusiewicz, trzeba poczekać na opinię kilku największych szpitali zakaźnych. Takie testy nie zastąpią testów PCR, jakim poddaje się osoby chore lub z grupy ryzyka zakażenia. Jeśli jednak lekarze-eksperci z wytypowanych szpitali wydadzą opinię, że testy przesiewowe warto kupić, to Ministerstwo Zdrowia to zrobi. Cały proces ma się zakończyć w ciągu dwóch tygodni. Na dziś za wcześnie jeszcze mówić, czy takie testy będą szeroko dostępne, czy trafią tylko do szpitali.
Brytyjczycy, u których liczba zakażonych mocno rośnie, szukają możliwości jak najszybszego upowszechnienia jak najprostszych testów. Telewizja SKY informuje, że rządowa Narodowa Agencja Zdrowia kończy prace nad testami, których działanie i obsługa byłaby zbliżona do stosowania testów ciążowych czy tych dla cukrzyków - czyli samodzielnie i błyskawicznie. Przed parlamentarną komisją do spraw nauki i technologii informowano, że laboratorium w Oxfordzie na dniach zamówi 3,5 miliona takich testów. Ale to wciąż nie są testy, które akceptują światowe organizacje.
Tańsze, ale nadal bez rekomendacji WHO
Obecnie zarówno WHO, czyli Światowa Organizacja Zdrowia, jak i prof. dr hab. n. med. Katarzyna Dzierżanowska-Fangrat, konsultant krajowa w dziedzinie mikrobiologii lekarskiej, mówią jasno: "Tylko zastosowanie metod molekularnych pozwala na spełnienie laboratoryjnego kryterium potwierdzenia przypadku COVID-19". Takie stanowisko, powołując się na wytyczne WHO, krajowa konsultant przekazała Krajowej Izbie Diagnostów Laboratoryjnych.
Czyli tradycyjna metoda testów PCR, wciąż jest jedynym sposobem na rozpoznanie, czy chorujemy na COVID-19, czy na przykład na grypę. Jeden test PCR to w Polsce 400-500 zł. Test przesiewowy 70-100 zł.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Łukasz Cynalewski/Agencja Gazeta