To, co często widzimy, o czym często słyszymy, po prostu staje się dla nas znajome, a to, co znajome, przestaje być groźne - w taki sposób specjalista chorób zakaźnych doktor habilitowany Ernest Kuchar tłumaczył w TVN24 zmianę społecznego podejścia do zagrożenia koronawirusem. - Mówimy o tym wirusie od kilku miesięcy, ale w Polsce - tak można szacować - 99 procent cały czas nie miało z nim kontaktu - zauważył.
20 marca w Polsce został wprowadzony stan epidemii w związku z zagrożeniem koronawirusem. Mimo że w maju i na początku czerwca zniesiono wiele z wcześniej wprowadzonych restrykcji, to dzienna liczba zachorowań nadal oscyluje w okolicach kilkuset. Są to jednak głównie zakażenia pochodzące z lokalnych ognisk koronawirusa.
"To jest taka różnica jak między elektrownią atomową a bombą atomową"
O przebiegu epidemii w Polsce mówił w sobotę w TVN24 doktor habilitowany Ernest Kuchar, specjalista chorób zakaźnych i kierownik Kliniki Pediatrii z Oddziałem Obserwacyjnym Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
- W Polsce epidemia się tli. Cały problem z epidemią polega na tym, że jest to rodzaj pewnej reakcji łańcuchowej, że jedna osoba zaraża następną. Jeżeli jeden chory zaraża więcej niż jedną osobę, to wzrost jest wykładniczy - wskazywał.
- Natomiast u nas w tej chwili jest kilkaset przypadków zachorowań. Mamy tak, że średnio jedna osoba chora zaraża jednego zdrowego. Jeżeli popatrzymy na krzywą przypadków w Polsce, to jest prosta linia - czyli liczba zakażeń ciągle zwiększa się liniowo, ale nie ma tego wykładniczego wzrostu zakażeń, który przyjmuje zupełnie inny kształt - kontynuował.
Jak mówił dalej Kuchar, "to jest taka różnica jak między elektrownią atomową a bombą atomową". - W bombie atomowej ta reakcja łańcuchowa jest wykładnicza, czyli błyskawicznie dochodzi do ogromnej liczby rozpadów jąder komórkowych. Natomiast w elektrowni to jest pod kontrolą - jest na stałym poziomie, nie dochodzi do gwałtownego wybuchu. I dokładnie tak jest w Polsce. To się może jeszcze tlić - tłumaczył.
"99 procent populacji jest ciągle podatne na zachorowanie"
- Mówimy o tym wirusie od kilku miesięcy, ale w Polsce - tak można szacować - 99 procent cały czas nie miało z nim kontaktu. Bo jeżeli oficjalnie mamy 30 tysięcy zachorowań (do sobotniego poranka było ich 31316 - red.), to w porównaniu z 38 milionów mieszkańców, to jest mniej niż jeden procent populacji. Czyli 99 procent populacji jest ciągle podatne na zachorowanie - wskazywał gość TVN24.
Zwrócił również uwagę na to, jak na przestrzeni kilku miesięcy zmieniło się społeczne podejście do zagrożenia związanego z możliwością zakażenia się koronawirusem. - To, co często widzimy, o czym często słyszymy, po prostu staje się dla nas znajome, a to, co znajome, przestaje być groźne - zauważył. Jak ocenił, to jest "typowe zjawisko oswojenia".
- Pamiętam, jak był pierwszy przypadek (zakażenia - red.) 4 marca w Zielonej Górze. Wtedy prawie wszyscy bali się wyjść z domu. Wtedy wysłałem żonę do fryzjera i powiedziałem jej: 'teraz jest najbezpieczniej, będzie tylko gorzej'. A teraz mamy kilkaset przypadków dziennie, a zakłady fryzjerskie są otwarte - przypominał.
Jak ocenił, "nasze reakcje są zupełnie irracjonalne". - To, że koronawirus krąży w Polsce, jest oczywiste. Tak będzie przez najbliższe miesiące, a może nawet lata. Tego nikt z nas nie wie (...) natomiast wirus jest i jego właściwości biologiczne się nie zmieniły. Jego chorobotwórczość również się nie zmieniła - zwrócił uwagę.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24