Ponad 20 tysięcy Polaków wróciło w ostatnich dniach do kraju w ramach akcji "LOT do domu". Każdy obowiązkowo musi się poddać 14-dniowej kwarantannie. Zanim się jednak odizoluje, odbywa często długą podróż do domu. Zdarza się, że pociągiem, w jednym przedziale z przypadkowymi pasażerami, którzy o koronawirusie słyszeli tylko w mediach.
Dworzec Centralny w Warszawie, piątek, godzina 7 rano. Na peronie trzecim kilkadziesiąt osób z dużymi walizkami. Taki widok w tym miejscu budzi teraz zdziwienie, bo w czasie epidemii dworce i pociągi są prawie puste. Z głośników co chwila płyną komunikaty: "W związku z zagrożeniem koronawirusem prosimy o przestrzeganie zaleceń Państwowej Inspekcji Sanitarnej. W przypadku wystąpienia objawów chorobowych, w tym wysokiej temperatury, należy zgłosić się do najbliższej stacji Sanepidu lub szpitalnego oddziału zakaźnego...".
Podróżuję regularnie co tydzień. Oni od święta. Wielkanoc, Boże Narodzenie i... koronawirus. Andrzeja i Romana spotkałem w przedziale. Obaj pracują za granicą. Obaj - tak jak ponad 20 tysięcy Polaków - przylecieli do kraju w ramach akcji "LOT do domu". W Warszawie z samolotu przesiedli się do pociągu. Wracają do swoich domów na obowiązkową kwarantannę.
Łukasz Mojsiewicz: Długo jesteście w podróży?
Andrzej: Od wczoraj od 7 rano.
Roman: Ja od godziny 15, też od wczoraj.
Skąd wracacie?
Andrzej: Przyleciałem z Paryża, a pracowałem w mieście 200 kilometrów na zachód.
Roman: Ja wracam z Edynburga.
A dlaczego zdecydowaliście się wrócić do Polski?
Andrzej: Mnie ściąga pracodawca, polska firma, która wykonywała kontrakt we Francji. Byłem tam od ostatnich wakacji. Nasi szefowie zrobili nam tylko krótkie spotkanie i powiedzieli, że mamy pół godziny na spakowanie się i mamy wracać do Polski. Zrobił się straszny chaos - bo jedni dopiero co z pracy wrócili, inni już po pracy spali. Ja powiedziałem: tak się nie dam traktować, chcę mieć spokój. Każdy z nas tam był odizolowany, bo każdy miał swój pokój, a oni na siłę wysyłają nas w drogę.
Czyli nie mieliście wyjścia?
Andrzej: Powiedzieli nam, że jak nie wyjedziemy, to zostaniemy z pracy wyrzuceni dyscyplinarnie. Mówiliśmy im, że jesteśmy zabezpieczeni we wszystko - jedzenie, lekarstwa, pieniądze. Nic to nie dało. Musieliśmy żywność wyrzucić do śmieci. Ludzie tam zostawili ciuchy, karty płatnicze, w panice biegali po korytarzach.
Roman : Mam w Szkocji rodzinę, której pomagałem w remoncie mieszkania. Poleciałem tam w piątek i miałem wracać po tygodniu w poniedziałek. Tymczasem w sobotę zamknęli granice. Zrobiło się nieciekawie. Ten "LOT do domu" na początku nie działał doskonale. Nie można się było zalogować do systemu, nie było żadnej informacji, kiedy będzie lot i skąd. W formularzu trzeba było podać miasto, w którym jesteśmy. Po dwóch dniach we wtorek około godziny 17-18 dostałem informację, że mam wylot następnego dnia o 9 rano z Londynu. To nierealne, żeby tak szybko się przemieścić.
Andrzej: Jak dojeżdżaliśmy z hotelu do zakładu pracy, mieliśmy do dyspozycji 15 wynajętych samochodów. W weekendy jeździliśmy nimi na wycieczki. Jak zaczęło się robić coraz głośniej o epidemii, zabronili nam tych wyjazdów. A później - po informacji od szefostwa, że mamy pół godziny na spakowanie się - zaczął się wyścig. Tymi 15 samochodami wyjechała do Polski większość pracowników. Zostałem tylko ja z trzema kolegami, dlatego musiałem wracać samolotem. Firma podstawiła jeszcze ciężarówkę, do której udało zapakować się część naszych rzeczy.
Roman: Kilka godzin później dostaliśmy informację, że jednak będą dwa samoloty do Polski z Edynburga. Jeden rano, a drugi po południu. Udało mi się dostać na ten późniejszy. Za bilet zapłaciłem około 90 funtów, czyli około 450 złotych.
Jak już się dostaliście na lotniska, to co się działo?
Andrzej: Pasażerowie na lotniskach we Francji to tylko obcokrajowcy. Francuzi to ci z obsługi.
Roman: Paniki nie było. Tylko komunikaty, że jeśli ktoś zauważy u siebie objawy choroby, ma zadzwonić na numer alarmowy. A samolot był zapełniony mniej więcej w połowie.
A jak było na lotnisku Chopina w Warszawie? Pytam, bo pojawiały się zdjęcia pokazujące stłoczonych ludzi stojących w kolejce do odprawy.
Andrzej: Jak już wylądowaliśmy w Warszawie, to była dobra organizacja. Z samolotu do budynku lotniska przewożono nas w mniejszych grupach. Jak odprawili jedną grupę, to wracali po kolejnych.
Roman: Tłumy wcześniej były dlatego, że dopiero na lotnisku rozdawano ludziom karty lokalizacyjne. Nam dali je podczas lotu i mieliśmy czas na ich wypełnienie. Podczas lotu mierzyli nam też temperaturę. Po wylądowaniu na pokład weszli funkcjonariusze Straży Granicznej i te karty od nas zebrali. Po pół godzinie czekania w samolocie, strażnicy wrócili i wyprowadzili do osobnego autobusu młode małżeństwo i jeszcze jednego pasażera. Dopiero po tym zaczęli nas wypuszczać.
Andrzej: Z lotniska na dworzec wzięliśmy z kolegami taksówkę. Pytaliśmy się nawet taksówkarza, ile by wziął za kurs do naszego miasta, ale cena była za wysoka.
Roman: U mnie taksówkarz przedzielił się od pasażerów folią.
Co będziecie robić przez 14 dni obowiązkowej kwarantanny?
Roman: Mieszkam w domku jednorodzinnym, przez ulicę mam sklep spożywczy. To jest sklep mojej rodziny i się dogadamy, że jak będę tylko coś potrzebował, to zadzwonię i mi wszystko przyniosą. Mam teraz czas, więc w końcu skończę remontować dom.
Andrzej: Ja będę odizolowany w swoim pokoju. Sąsiedzi będą mi przynosić najpotrzebniejsze rzeczy, ale boję się tego, że jak ktoś z nich zachoruje, będą mnie za to winić, bo przyjechałem z zagranicy.
"LOT do domu"
Operacja "LOT do Domu" rozpoczęła się 15 marca, po tym, jak wstrzymano międzynarodowe loty. W jej ramach organizowane są specjalne rejsy czarterowe w różne regiony świata, aby umożliwić powrót do domu polskim obywatelom i uprawnionym do tego cudzoziemcom.
Czartery odbierają podróżnych z terenu Europy, a także Azji czy Ameryki. Za powrót do Polski organizowanym przez LOT specjalnymi lotami podróżujący płacą zryczałtowaną stawkę - od 400 do 800 zł w granicach Europy i 1600-2400 zł za przelot dalekiego zasięgu. Pozostałą kwotę dopłaca polski rząd.
Autorka/Autor: Łukasz Mojsiewicz
Źródło: "Czarno na białym" TVN24