|

"Nikt się z panem nie kontaktował? Według mojej wiedzy ma pan wynik pozytywny"

Polska wśród europejskich państw, w których pandemia nie słabnie
Polska wśród europejskich państw, w których pandemia nie słabnie
Źródło: Leszek Szymański/PAP/EPA

Policja przyjechała sprawdzić, czy siedzi na kwarantannie, zanim się dowiedział od sanepidu, że jest chory. Wcześniej było u niego wojsko. Chcieli zrobić test, ale on akurat był w szpitalnej izolatce. O tym, że ma koronawirusa, dowiedział się przez Facebooka.

Artykuł dostępny w subskrypcji

- W mojej historii było bardzo dużo pustych przebiegów, marnowania czasu i energii ludzkiej - mówi Tomasz Majewski. 55-latek opowiedział nam o swoich perypetiach z testami i kwarantanną.

***

Początkowo myślał, że jego objawy to pokłosie operacji wycięcia pęcherzyka żółciowego. Ból gardła? Po intubacji to normalne. Gorączka? Po operacji się zdarza. Ale objawy nie ustępowały, a telefon szpitala nie odpowiadał. Pan Tomasz znalazł na Facebooku chirurga, który go operował. - Co robić? Czy o skutkach ubocznych operacji nie powinienem już zapomnieć? - zapytał.

Odpowiedź wprawiła go w osłupienie. - Nikt się z panem nie kontaktował? Według mojej wiedzy ma pan wynik pozytywny zakażenia koronawirusem - odpowiedział lekarz.

Wtedy ruszyła miesięczna zabawa w ciuciubabkę ze służbami sanitarnymi.

Połowa marca

Na oddział chirurgiczny Szpitala Bródnowskiego trafił w połowie marca, z ostrym stanem zapalnym. Lekarze musieli operować. - Już wtedy było widać, że sytuacja jest tam trudna - wspomina.

W tym samym czasie przyznawał to na konferencji prasowej wiceminister zdrowia Waldemar Kraska. Na stoły operacyjne na Bródnie trafiały już tylko ciężkie przypadki, a zakażonych koronawirusem przybywało z każdym dniem. Zamykano kolejne oddziały. 30 marca nie działały już 3 z 15. Mówiono o 29 zakażonych wśród personelu medycznego.

Sytuacja w Szpitalu Bródnowskim

SZPITAL BRODNOWSKI GUToWSKI
Źródło: TVN24
Dziesiątki zakażonych w Szpitalu Bródnowskim
Dziesiątki zakażonych w Szpitalu Bródnowskim
Teraz oglądasz
Paweł Skowronek: jesteśmy w absolutnie podbramkowej sytuacji
Paweł Skowronek: jesteśmy w absolutnie podbramkowej sytuacji
Teraz oglądasz
Waldemar Kraska o sytuacji w Szpitalu Bródnowskim
Waldemar Kraska o sytuacji w Szpitalu Bródnowskim
Teraz oglądasz
Szpital Bródnowski w Warszawie
Szpital Bródnowski w Warszawie
Teraz oglądasz

Pan Tomasz objawów nie miał i nie wiedział, czy jest chory. W związku z tym, że mógł mieć kontakt z chorymi, w dniu wypisu - 30 marca - zrobiono mu test. Mógł wrócić do domu, ale szpital zalecił dwutygodniową, domową kwarantannę.

Dlaczego test zrobiono "na odchodne"? Piotr Gołaszewski, rzecznik prasowy Szpitala Bródnowskiego, tłumaczy, że to standardowa procedura. - W sytuacji pana Tomasza pobranie było zasadne w możliwie najpóźniejszym momencie obecności w szpitalu, aby było wiarygodne, czyli w dniu wypisu. W takiej sytuacji zalecamy i prosimy naszych pacjentów o kwarantannę oraz, co ważne, informujemy zgodnie z zasadami, że wszystkie wytyczne dotyczące kwarantanny są w gestii sanepidu - tłumaczy rzecznik.

Początek kwietnia

- Kiedy wyszedłem ze szpitala, byłem świadomy, że jest w nim ognisko wirusa, ale byłem pewien, że sprawa mnie nie dotyczy. Myślałem, jak większość ludzi: jestem odporny, wirus to nie ja - podkreśla pan Tomasz. Rodzina przygotowała mu pokój "na kwarantannę". Z osobą łazienką. Jedzenie przynosili mu na parapet.

Powoli wracał do siebie po operacji, a o wirusie nawet nie myślał. - Uważałem, że covidem nie muszę się martwić, ponieważ miałem robiony test. Myślałem: jeżeli będzie pozytywny, to wygrzebią mnie nawet spod ziemi. Będę wiedział - wspomina.

Ale informacja nie przychodziła, a on się czuł się coraz gorzej.

TOMASZ 2
"Uważałem: wirus to nie ja"
Źródło: TVN24

4-5 kwietnia

Na termometrze pojawiło się 37 stopni, później 38. - Gorączka zaczęła wariować, dochodziła do 39 stopni. Ale to ciągle było do opanowania przez pyralginę. Cały czas myślałem, że to efekty uboczne operacji - opisuje. Potem pojawił się suchy kaszel. Ale i to traktował jak powikłania pooperacyjne. - Próbowałem dodzwonić się do szpitala, żeby dowiedzieć się, co robić. Z tym, że oddział chirurgii był już zamknięty. Przez koronawirusa.

Próbował dzwonić do szpitala, na SOR, do szpitala, na SOR. I tak w kółko. Zapytał o zdanie znajomego lekarza. Ten zapewniał go, że taki kaszel może utrzymywać się nawet do dwóch tygodni po intubacji. Ale pan Tomasz chciał mieć pewność. Postanowił skontaktować się z chirurgiem.

To wtedy, z wiadomości na Facebooku, dowiedział się, że jest zakażony. On i lekarz, który go operował.

6-8 kwietnia  

Był zaskoczony. Wynik chciał potwierdzić oficjalnie. - Bo to jest tak, że z tyłu głowy wypiera się tę informację, zakłada się, że to pomyłka. Nie chce się z jednej choroby wskakiwać w drugą - tłumaczy. Dalej dzwonił więc do szpitala, a później też do sanepidu. Znów do szpitala i znów do sanepidu. Twierdzi, że nikt nie podnosił słuchawki.

- Po serii nieudanych prób poległem. Wysłałem jeszcze tylko maila z zapytaniem - relacjonuje.

9-10 kwietnia

Szpital odpowiedział 9 kwietnia. Pan Tomasz dowiedział się oficjalnie, że jest zakażony, a przy okazji, że wynik przyszedł z laboratorium... 1 kwietnia. Od momentu, kiedy inni dowiedzieli się o jego zakażeniu, minęło więc osiem dni. - Trochę szkoda. Gdybym miał tę informację wcześniej, to zacząłbym leczenie i może nie skończyłbym w szpitalu - mówi.

Jak to możliwe, że nie wiedział o zakażeniu? Rzecznik Szpitala Bródnowskiego: - Dodatni wynik pana Tomasza został zaraportowany do sanepidu w ramach stałej, codziennej informacji, jaką przesyłamy.

Czy raport dotarł do celu? - Powiatowy Inspektor Sanitarny informację o dodatnim wyniku testu dostał ze znacznym opóźnieniem - odbija piłeczkę rzeczniczka sanepidu Joanna Narożniak. Według niej, informacja miała przyjść dopiero 6 kwietnia, czyli tydzień po tym, jak pan Tomasz wyszedł ze szpitala. Ale i wtedy sanepid się nie skontaktował się z 55-latkiem. Dlaczego?

Kiedy sanepid wymieniał pisma ze szpitalem, Majewski czuł się coraz gorzej. Gorączkował, coraz ciężej łapał powietrze. - Jak ryba wyrzucona na brzeg - opisuje. W nocy z 9 na 10 kwietnia zaczął się dusić. Zadzwonił na 112. Tak trafił do Kliniki Medycyny Infekcyjnej i Alergologii Wojskowego Instytutu Medycznego na Szaserów. - Zabrała mnie karetka. Załoga uzbrojona: kombinezony, maseczki, chyba gogle też. Od przyjazdu karetki do powrotu karetką do domu to był naprawdę inny świat. Wszystko było "300 procent correct" - opowiada.

TOMASZ 4
"Jestem pełen podziwu jeżeli chodzi o prace ludzi"
Źródło: TVN24

11-14 kwietnia

Zanim szczęśliwie wrócił do domu, pan Tomasz trafił jednak do izolatki: - Przychodzono do mnie tylko wtedy, kiedy naprawdę było trzeba. Jedzenie dostawałem przez śluzę. Słyszałem uderzenia o zamknięte drzwi i okrzyk "jedzenie!". Gorączkę mierzyłem sam, ciśnienie też. Wszystko po to, żeby lekarze mieli jak najmniejszy kontakt z zakażonymi. Wszystko zorganizowane z głową! - podkreśla.

15 kwietnia

W czasie, gdy leżał w izolatce, minął termin kwarantanny, który mężczyźnie zalecał Szpital Bródnowski. - W tym czasie nie kontaktował się ze mną sanepid, nie kontrolowała mnie policja. Teoretycznie, gdyby przebieg choroby był łagodniejszy i nie pojechałbym do szpitala, kaszel wziąłbym za podrażnienie po intubacji, lekką gorączkę traktował jako efekt operacji, to następnego dnia mógłbym pójść na zakupy i siać COVID-em - podkreśla.

TOMASZ 3
"Zaczęła się pojawiać gorączka"
Źródło: tvn24

Policja w końcu pojawiła się przed jego domem. Słysząc, że jest w szpitalu, z zakażeniem, proszą rodzinę o przekazanie numeru telefonu i odjeżdżają. Dlaczego jednak przyjechali dopiero wtedy? Rzecznik stołecznej komendy Sylwester Marczak nie chce wypowiadać się o konkretnym przypadku, ale zapewnia, że policjanci działają w oparciu o informacje przekazane przez sanepid. - To sanepid wprowadza i zdejmuje kwarantannę - mówi.

16 kwietnia

Tyle że w przypadku pana Tomasza sanepid żadnej kwarantanny nie wprowadził. Pierwszy kontakt z zakażonym pacjentem inspekcja podjęła 16 kwietnia - ponad dwa tygodnie po tym, jak jego test dał pozytywny wynik i 10 dni po tym, jak wynik ten do niej dotarł. - Usłyszałem, że mam pozytywny wynik testu na COVID. Podziękowałem i poinformowałem, że jestem w szpitalu - relacjonuje.

Joanna Narożniak: - Pomimo wysyłanych wcześniej przez Inspektora Sanitarnego pism do szpitala o przekazywanie prawidłowych informacji, przesłana lista nie zawierała pełnych danych potrzebnych do przeprowadzenia dochodzenia epidemiologicznego. Informacje przekazane były bez danych identyfikujących prawidłowo adres oraz numer telefonu pacjenta, co uniemożliwiło pracownikom Państwowej Inspekcji Sanitarnej podjęcie działań.

Sanepid o pomoc poprosił policję. Dopiero kiedy funkcjonariusze zdobyli telefon, służby zaczęły działać. Narożniak podaje dokładną datę: - Pełne dane uzyskano od Komendy Rejonowej Policji Warszawa VI w dniu 15 kwietnia po godzinie 17.00.

Telefon do pana Tomasza wykonano jednak następnego dnia.

17 kwietnia

Tymczasem pan Tomasz zostaje przeniesiony z izolatki na oddział. - Wreszcie mam towarzysza niedoli. Normalnie wolałbym być sam, ale tak się ucieszyłem! Po tygodniu zobaczyłem normalnego człowieka. To był czas, kiedy objawy już ustąpiły, jedzenie już dostawaliśmy normalnie, ale wciąż był to pokój zamykany na klucz - opisuje.

Wtedy lekarze robią mu kolejny test. Wynik negatywny.

19 kwietnia

Pan Tomasz kolejny raz dochodzi do siebie i - także kolejny raz - myśli, że to już koniec. Tymczasem przed jego domem pojawia się patrol Wojsk Obrony Terytorialnej. Chcą pobrać próbkę do kolejnego testu na COVID. - Testu zrobić nie można, bo nie ma mnie w domu. Jestem cały czas w szpitalu. Wojsko testu nie zrobiło i odjechało.

Joanna Narożniak: - Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny nie zleca wykonywania poboru prób do badań Wojskom Obrony Terytorialnej. Z posiadanej wiedzy wynika, że jest to niezależne od organów nadzoru sanitarnego ogniwo diagnostyki na COVID-19 koordynowane przez służby wojewody.

Rzeczniczka wojewody Ewa Filipowicz potwierdza, że takie działania są przez Konstantego Radziwiła koordynowane. - W wojskowych zespołach wymazowych jeżdżą oczywiście medycy - ratownicy, pielęgniarki. Wojsko jest wykorzystywane, aby zwiększyć potencjał liczbowy działań - mówi, ale zastrzega, że listę zakażonych przekazuje mu...  sanepid.

Joanna Narożniak przyznaje: - Mógł się wkraść ludzki błąd.

21 kwietnia

Podczas gdy zdrowiem pana Tomasza zajmują się kolejne instytucje, on sam wreszcie faktycznie zdrowieje. Objawy ustępują. Drugi, zrobiony już w szpitalu na Szaserów test, daje wynik negatywny. Może wracać do domu. - Mam zalecenie szpitala, by być 14 dni w izolacji domowej. Takie dmuchanie na zimne. Jest to tylko sprawa między mną a szpitalem. Dla sanepidu jestem zdrowy i mam nadzieję, że w dwa - trzy dni to "przetworzą".

Ale to ciągle nie koniec. Kiedy Tomasz był już w domu – zdrowy – znów "odwiedza" go policja. - Osobiście poznaję mojego pana aspiranta z Komendy Stołecznej. Wyjaśniam, co się u mnie pozmieniało i że po tych wszystkich perypetiach jestem zdrowy, a on nie musi już więcej przyjeżdżać. Grochem o ścianę. Policja ma zlecenie do 9 maja i może tylko słuchać sanepidu.

Pan Tomasz dzwoni więc do inspekcji. Chce wyjaśnić sprawę. - Bez sukcesu. Telefon zajęty, nie odpowiada. Wysyłam maila z opisem mojej ścieżki 31 marca- 21 kwietnia i prośbą o kontakt. Błyskawicznie dostaję autoodpowiedź, że z powodu nawału roboty są opóźnienia w odpisywaniu. Zaczyna się czas, gdy policja przyjeżdża, choć nie musi - relacjonuje.

Z systemem walczył do 30 kwietnia. Tego dnia stał się oficjalnie zdrowy, a policjanci otrzymali z sanepidu informację, że nie muszą go już pilnować.

TOMASZ 1
"Odchorowałem covida"
Źródło: TVN24

Nie musi już siedzieć w domu. Co zrobi teraz? - Pójdę do warzywniaka - odpowiada.

Czytaj także: