Ostatnie tygodnie to niewyobrażalnie trudny czas dla polskich pracowników i pracodawców. Branże, których dotykają kłopoty, można długo wymieniać: transport, gastronomia, turystyka. A za kłopotami kryją się historie konkretnych ludzi. Materiał magazynu "Polska i Świat".
W pustej Warszawie coraz więcej osób boi się pustych portfeli - to pracownicy i przedsiębiorcy. - Po każdą dostępną pomoc bardzo chętnie wyciągnęlibyśmy rękę, ale w naszym przypadku w tym momencie nie widzimy żadnej możliwości, żeby skorzystać z pomocy państwa – mówi szef firmy turystycznej Vengo DMC Poland Przemysław Syller.
W warszawskim biurze pracowało dotąd dziewięć osób. - Jesteśmy biurem turystyki przyjazdowej, zajmującej się obsługą turystów z zagranicy. Chyba można powiedzieć, że w tym momencie jesteśmy w najgorszej możliwej branży – uważa Przemysław Syller.
W biurze obecnie nie ma nikogo - puste są też korytarze budynku, w którym znajduje się siedziba firmy. Ochroniarz zdradza, że obecnie do budynku przychodzi 100-150 osób, a przed wybuchem pandemii było ich nawet tysiąc.
Na szczęście większość pracuje z domu, ale nie wszędzie udało się uniknąć zwolnień. - Normalnie zwalnia się kogoś z jakiegoś powodu. Źle pracuje, coś się stało, nie pasuje do zespołu. Teraz było inaczej. Musieliśmy odciąć połowę zespołu i zrobiliśmy to na podstawie stażu pracy – mówi Przemysław Syller.
Formalne utrzymanie zatrudnienia to jedno. Pieniądze na koncie - co innego. Obecnie ciężko nawet szacować straty małych polskich firm, bardzo często jednoosobowych.
Oszczędności się kończą
Pasaż handlowy w centrum Warszawy zwykle o tej porze roku jest pełen ludzi. Teraz jest pusty - salony sukni ślubnych, fryzjerzy, zakłady fotograficzne - wszyscy walczą o przetrwanie i o to, żeby w ogóle utrzymać się na rynku, kiedy już koronakryzys się zakończy.
Wśród tych, którzy nie chcą się poddać, jest Kamil Rajt - właściciel salonu fryzjerskiego. Do marca w jego gabinecie tętniło życie, a firma miała plany rozwoju. Teraz panuje stan oczekiwania na rozpatrzenie wniosku o zwolnienie z płacenia składek ZUS i wniosku o pożyczkę w urzędzie pracy.
- Jeśli się uda, starczy, by pokryć maksymalnie 20 procent pozostałych kosztów przez jeden miesiąc. Mimo to na razie wszyscy pracownicy salonu utrzymali pracę – mówi Kamil Rajt. Pieniądze na pensje dla pracowników pokrywa z oszczędności. - Ale te oszczędności też starczą maksymalnie na trzy miesiące, a później może być problem – mówi.
"Wiele osób nie posiada oszczędności"
Agata Kuśmierczyk jest wokalistką - występuje i uczy śpiewu. Z dnia na dzień straciła większość zleceń. W ramach pomocy państwa może skorzystać tylko z postojowego. - Mieszkam w Warszawie. Ta kwota (około 2 tysiące złotych) nie starczyłaby mi nawet na zapłatę czynszu za jeden miesiąc. Na całe szczęście właściciele zaproponowali mi obniżenie stawki – mówi.
Ten sam problem dotyczy około dwóch milionów Polaków pracujących w ramach umów cywilnoprawnych. Oni nie mogą dostać dopłat. - Wydaje mi się, że tu, tak jak w przypadku umów o pracę, powinna być jakaś stała kwota, która co miesiąc wpływa na konto – uważa Agata.
Ma odłożone oszczędności. Nigdy nie myślała, że będą tak bardzo potrzebne. - Nie będę w stanie przetrwać więcej niż pół roku. Przerażające jest to, że wiele osób nie posiada oszczędności. Bardzo współczuję takim osobom – podkreśla wokalistka.
Podczas pracy nad materiałem reporterzy "Polski i Świata" skontaktowali się z wieloma osobami, które straciły pracę lub wszystkie zlecenia - na razie nie chcą o tym rozmawiać. Są w szoku. Rząd nie opublikował jeszcze najnowszych danych o bezrobociu.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24