Zgodnie z nowym rozporządzeniem minister edukacji Anny Zalewskiej niepełnosprawnym dzieciom nie będzie przysługiwać nauczanie indywidualne w szkołach. Ich rodzice nazywają to wprost dyskryminacją. - Bez szkoły nie wyobrażamy sobie życia - mówiła reporterowi TVN24 mama jednego z niepełnosprawnych uczniów. - Przepisy są bardzo zagmatwane - podkreślała dyrektor Biura Edukacji Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy, odnosząc się do zmian planowanych przez MEN. Materiał magazynu "Czarno na białym".
Franek Trzęsowski, drugoklasista z Kalisza, uwielbia uczyć się języków obcych. Nie przepada natomiast za matematyką. Szkoła jest dla niego bardzo ważna. Chłopiec cierpi na niezwykle rzadką chorobę: rdzeniowo-przeponowy zanik mięśni typu SMARD-1. Dzieci takich jak on jest na świecie zaledwie kilkadziesiąt. Większość z nich nie doczekuje nawet pierwszych urodzin. Siedmioletni Franek jest prawdziwym rekordzistą.
"My wszyscy łakniemy ludzi"
- Szkołę mam w domu w poniedziałek, wtorek i środę. A w czwartek idę [do szkoły - przyp. red.]. A w piątek już mam wolne - wyjaśniał Franek reporterowi "Czarno na białym".
Jak z kolei podkreślała Anna Trzęsowska - mama dzielnego drugoklasisty - cotygodniowe wyprawy do oddalonej o kilkaset metrów od domu szkoły są dla Franka i całej jego rodziny niezwykle ważne.
- My wszyscy łakniemy ludzi - tłumaczyła.
- Bo ci ludzie dają nam siłę, oni nas trochę napędzają. Jeżeli moja przyjaciółka mówi mi: weź no, nie przejmuj się, że on sam nie oddycha, no dobra, luz, nie oddycha, ale zobacz, jak fajnie zna hiszpański, to mi daje takiego kopa - podkreślała, dodając: - Że ktoś, kto nie ma takiego doświadczenia, nie jest w stanie sobie tego wyobrazić.
Franek ma część lekcji w szkole, bo korzysta z nauczania indywidualnego. Ale zgodnie z rozporządzeniem minister edukacji w przyszłym roku szkolnym takie nauczanie będzie mogło się odbywać tylko w domu.
"Koszmarne uczucie"
- Co ja mam powiedzieć mojemu dziecku? Że nie może pójść do szkoły, bo co? - pytała Anna Trzęsowska. - Do tej pory chodził i do tej pory było fajnie - i Ania, Mateusz i wszyscy chcieli, żeby przychodził. A teraz mam mu powiedzieć: synku, nie możesz iść do szkoły, bo pani ci zabrania? - dopytywała mama Franka.
We wrześniu ubiegłego roku minister edukacji Anna Zalewska mówiła podczas rozpoczęcia roku szkolnego w Dobrzechowie na Podkarpaciu, że "edukacja włączająca to nic innego jak wsparcie dziecka ze specjalnymi potrzebami".
- Ono ma być w szkole - podkreślała wtedy.
Słowa minister z ubiegłego roku stoją jednak w opozycji do rzeczywistości. Franka i jego rodziców niepokoi sytuacja, że być może we wrześniu nie będzie mógł uczyć się w szkole razem z rówieśnikami. - Tęskniłbym za przyjaciółmi i przyjaciółkami. I za moją panią bym tęsknił. Za językami bym tęsknił. Za różnymi lekcjami bym tęsknił. Jakbym był bez szkoły, to byłoby smutno - mówił Franek reporterowi "Czarno na białym".
- Koszmarnie by było. Koszmarne uczucie - dodał.
"Zmiany służą uporządkowaniu przepisów"
Według danych Ministerstwa Edukacji Narodowej od początku tego roku szkolnego z nauczania indywidualnego korzysta ponad 20 tysięcy dzieci. Ministerstwo nie odpowiada na pytanie, ile z nich to dzieci niepełnosprawne uczące się w szkołach, bo nowe przepisy nie przewidują takiej możliwości. Można powiedzieć, że dla ministerstwa takich uczniów już nie ma. A urzędnicy, którzy nie chcą mówić o dzieciach obawiających się wykluczenia, jak zaklęcie powtarzają hasła o "edukacji włączającej".
- Dla nas to priorytet, to znaczy edukacja włączająca to priorytet. Chcemy, aby uczniowie, którzy mają specjalne potrzeby edukacyjne, uczyli się razem ze swoimi rówieśnikami w szkole - zapewniała w rozmowie z reporterem TVN24 rzeczniczka Ministerstwa Edukacji Narodowej Anna Ostrowska.
Jak dodała, nadchodzące "zmiany służą uporządkowaniu przepisów".
Ministerstwo Edukacji Narodowej chce, aby rozdzielić nauczanie indywidualne od kształcenia specjalnego. To pierwsze ma przysługiwać tylko tym uczniom, którzy na pewien czas - na przykład z powodu choroby lub urazu - przerywają naukę w szkole, ale do niej wrócą. Takie nauczanie ma się odbywać wyłącznie w domu. Dzieci stale niepełnosprawne mają się teraz uczyć tylko w ramach kształcenia specjalnego.
- Tu mówimy o tym, że uczeń z orzeczeniami, na podstawie właśnie orzeczenia, ma mieć realizowane nauczanie w szkole razem ze swoimi rówieśnikami - kontynuowała Ostrowska. Jak mówiła, ma się to odbywać "w szkole specjalnej, ale i ogólnokształcącej, ale i też integracyjnej".
- Czyli w każdym typie szkoły - dodała.
"Przepisy są bardzo zagmatwane"
W takich szkołach jednak nie przysługuje nauczanie indywidualne. Ministerstwo przekonuje, że indywidualizację kształcenia umożliwiają zapisy innego rozporządzenia. Według rodziców są one jednak nieprecyzyjne i pozostawiają zbyt duże pole do uznaniowości.
- Nie ma nigdzie sformułowania, że będzie się to odbywać na terenie szkoły. W związku z tym jest to interpretowane wszędzie na niekorzyść naszych dzieci i nas, rodziców - powiedziała Monika Mamulska, mama dziewiętnastoletniego Tomka.
Tego samego zdania są przedstawiciele samorządów, które zarządzają szkołami.
- Przepisy są bardzo zagmatwane, bardzo niejasne i pewnie [takie - przyp. red.] o których rodzice nie wiedzą - mówiła Joanna Gospodarczyk, dyrektor Biura Edukacji Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy.
Jej zdaniem "wymaga to po pierwsze dociekliwości ze strony rodziców, pewnie też chęci dyrektorów szkół".
"To jest po prostu haniebna sytuacja"
Tomek Mamulski jest dziewiętnastoletnim uczniem drugiej klasy jednego z łódzkich liceów.
- Lubię chodzić do szkoły, bo tam spotykam się ze znajomymi. To tak, jakby drugi dom ta szkoła jest - wyjaśniał w rozmowie z reporterem "Czarno na białym". Pytany o to, co by było, gdyby nie mógł do niej uczęszczać, odparł: - Człowiek by się zanudził na śmierć w domu.
Mama Tomka - Monika Mamulska - zapewniła, że zrobi wszystko, by jej syn mógł dalej uczyć się w szkole.
- To jest po prostu haniebna sytuacja, dyskryminująca dzieci niepełnosprawne, powodująca, że staną się jeszcze bardziej samotne - niepozwalająca na kontynuację tak naprawdę nie tylko nauki, ale integracji z rówieśnikami - zaznaczyła.
Kilka dni temu, gdy historię Tomka opisała prasa, w jego liceum pojawili się przedstawiciele kuratorium. Jak poinformowało ministerstwo, "sprawa jest załatwiona", rodzice wdzięczni, a problem polegał na tym, że oni i dyrekcja szkoły po prostu nie zrozumieli nowych przepisów.
- Faktycznie, nieporozumienie dotyczące mamy i dyrekcji szkoły wynikało po prostu z niezrozumienia przepisów. Tę sprawę wyjaśniliśmy - zapewniała rzeczniczka Anna Ostrowska.
Wersji tej zaprzeczyła jednak Monika Mamulska. - Jest to nieprawda - podkreśliła. - Ja nikomu za to nie dziękowałam i uważam nadal, że przepis, który istnieje, jest zły - dodała.
Tomek Mamulski ma do minister edukacji tylko jedno pytanie.
- Czy pani ma dzieci w takiej sytuacji i czy - jako matka - zdecydowałaby [pani - red.], żeby jej dzieci nie chodziły do szkoły? - podsumował uczeń.
"Wolałbym zostać w szkole"
Z kolei Bartek Naziemiec z piątej klasy cierpi na autyzm i wrodzoną łamliwość kości.
- W następnym roku to ja wolałbym zostać w szkole, ponieważ nie chcę, żeby moi koledzy byli poszkodowani. Żeby się więcej uczyli, żeby dobrze im było - mówił reporterowi TVN24. Jak podkreślał, gdyby nie mógł chodzić do szkoły, to "byłaby strata" - zarówno dla jego kolegów, jak i dla niego samego.
- Bo ja bym się martwił o nich - przyznał.
Mama Bartka - Halina Naziemiec - zaznaczyła, że szkoła odegrała istotną rolę w rozwoju jej syna. - Zanim Bartek trafił do szkoły, komunikował się przez pisk - mówiła. Jak dodała, "później się to wszystko zaczęło zmieniać". - I teraz jest tak, jak widać. Dzięki szkole - podkreśliła.
"Bez szkoły nie wyobrażamy sobie życia"
Rodzice niepełnosprawnego, poruszającego się na wózku Marka nie chcieli wystąpić przed kamerą. Argumentowali, że jako pracownicy budżetówki boją się utraty pracy za krytykowanie działań rządu. Wydali jedynie oświadczenie.
"Zgłaszamy swój sprzeciw, aby nasze dzieci były zamykane w domu (...). W trakcie, gdy dzieci się uczą na terenie szkoły, rodzice mogą (...) zarabiać pieniądze na utrzymanie dzieci na takim poziomie, aby pomimo trudności, jakie zgotował im los, mogły się cieszyć życiem" - napisali.
Zdaniem Moniki Mamulskiej nowe przepisy to jawna dyskryminacja. - Wiąże się to z wykluczeniem nas, rodziców z rynku pracy - zaznaczyła.
- Bez szkoły nie wyobrażamy sobie życia - mówiła z kolei Halina Naziemiec.
Z kolei mama Franka Trzęsowskiego apelowała, "żeby zaczęto wierzyć w ludzi, w rodziców".
- I w to, że oni naprawdę nie chcą źle dla swoich dzieci, że walczą o to, żeby ich niepełnosprawne dzieci były pełnoprawnymi członkami społeczności - podkreślała.
"Chodziłbym do szkoły, nawet gdyby mi zakazali"
Chłopcy, jak mówią, nie zamierzają rezygnować z chodzenia do szkoły.
- Od następnego roku szkolnego ja zostaję w szkole, od szóstej klasy. Postanowione - zapewniał Bartek. - Tak czy siak chodziłbym do szkoły, nawet gdyby mi zakazali - mówił z kolei licealista Tomek.
- A ja już nie jestem w zerówce. No bo już jestem taki dorosły chłopak. Widać po mnie! - podkreślił Franek.
Autor: JZ / Źródło: tvn24