"Z nędzy oddam zdrowe dziecko", "sprzedam nocnik", "mam tylko suczkę" - ogłoszenia drobne w prasie z 1945 roku często mówią więcej o wielkiej historii i życiu ludzi w jej cieniu niż szkolne podręczniki. A młodzi chcą wiedzieć: "co to znaczy, że wojna się skończyła?". W 80. rocznicę tamtych wydarzeń szukam dla nich odpowiedzi.
"Tragedia jest ogromna. Jest różnorodna w swojej skali; chłopi są w miarę dobrze zaopatrzeni, bogaci mogą korzystać z czarnego rynku, ale biedna ludność miejska Europy, prawdopodobnie jedna czwarta z czterystu milionów, jest skazana na głód tej zimy. Niektórzy z nich umrą z niedożywienia. Szczególnie dotyczy to Warszawy, gdzie [...] dziesięć tysięcy osób może umrzeć z głodu; Węgier, przede wszystkim Budapesztu, gdzie liczba ofiar głodu może osiągnąć milion; Austrii, przede wszystkim Wiednia i Dolnej Austrii, gdzie dzienna racja wynosi 1000 kalorii (podczas gdy racja umożliwiająca w miarę zdrowe życie wynosi dziennie 2000 kalorii), w niektórych miastach np. Wiener Neustadt już panuje głód; a z Zagłębia Saary nadchodzą doniesienia, że dzieci umierają tam z głodu [...]. Co dziesiąta osoba w Polsce ma gruźlicę - w Warszawie co piąta. [Gruźlica] szerzy się w Jugosławii, a Czesi twierdzą, że z 700 tysięcy ubogich dzieci u co najmniej 50 proc. zdiagnozowano gruźlicę. Śmiertelność noworodków w Berlinie podwoiła się. W Budapeszcie wzrosła z 26 do 40 proc. od września. Brakuje danych na temat Zagłębia Ruhry, ale odwiedzającym to miejsce Anglikom powiedziano, że niewiele z nowo narodzonych dzieci przeżyje nadchodzącą zimę" - to fragment artykułu brytyjskiego tygodnika "The Economist". Ukazał się przeszło pół roku po oficjalnym zakończeniu drugiej wojny światowej - 26 stycznia 1946 roku.
Znalazłam go w szkolnym podręczniku dla ósmych klas, który ukazał się nakładem Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych. Zdjęcie strony z artykułem podesłała mi Agnieszka Wrzesińska, nauczycielka z Dolnego Śląska, w sieci znana jako "Szalona historyczka". Taki opis to wyjątek, bo gdy poprosiłam na swoich mediach społecznościowych czytelniczki i czytelników o więcej przykładów z podręczników, wyłonił się taki obraz:
"Koniec wojny" to zbiór dat, nazw instytucji i organizacji oraz nazwisk. Była konferencja w Jałcie, Franklin Delano Roosevelt, Testament Polski Walczącej, Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej. Mapy i informacje o frontach.
Opisanie końca wojny w Europie sprowadza się zwykle do uproszczonego ciągu zdarzeń: Sowieci opanowali tereny między Wisłą a Odrą, w kwietniu rozpoczęło się uderzenie na Berlin, alianci zajęli Zagłębie Ruhry, 30 kwietnia Hitler popełnił samobójstwo. Stolica III Rzeszy skapitulowała 2 maja 1945 roku. Dowództwo Wehrmachtu podpisało bezwarunkową kapitulację 7 maja w Reims (Francja), a w nocy z 8 na 9 maja w Berlinie.
W następnym akapicie zajmujemy się zwykle już czymś innym - na przykład zakończeniem wojny na Dalekim Wschodzie.
Niezatarty ślad i życie, które nie mieści się w podręcznikach
- A codzienne życie?
- A zwykli ludzie?
- Co z kobietami i dziećmi?
W podręcznikowej rzeczywistości znikąd odpowiedzi.
Książka dla ósmoklasistów "Europa. Nasza historia" to projekt polsko-niemiecki, który swego czasu wywoływał krytykę prawicowych publicystów z cyklu: "Niemcy nie będą nam pisać historii!".
Ale moją uwagę przykuł czymś innym. Był jedynym, w którym znalazłam fragmenty o "psychologicznych skutkach wojny". I który jasno odpowiadał młodzieży, że ówcześni ludzie w większości nie mogli żyć długo i szczęśliwie, skoro cierpienia wojenne i okrucieństwo, którego byli świadkami, zostawiło w nich "niezatarty ślad".
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ:
To właśnie w tym podręczniku znajdujemy najwięcej "zwykłych ludzi".
Autorzy piszą m.in.: "Brutalny sposób prowadzenia wojny przez Wehrmacht na froncie wschodnim sprawił, że wraz ze zbliżaniem się Armii Czerwonej niemiecka ludność cywilna m.in. z Prus Wschodnich i Śląska, musiała liczyć się z sowieckimi aktami odwetowymi (...) Zbyt późna ewakuacja, surowa zima, brak żywności i środków transportu powodowały, że uciekinierzy często padali ofiarą głodu, chorób i mrozu".
Obok koloryzowane zdjęcie z 6 czerwca 1944 roku - amerykańskie wojska w Normandii. Skale dramatu ucieczki cywilów oddają tylko słowa.
Są wspomnienia Annemarie Lubcke, Niemki z Wrocławia, z końca lutego 1945 roku:
maszerowaliśmy codziennie nawet do 30 km, mijając martwych żołnierzy i cywilów, martwe konie, porzucone samochody, pozostawione wozy uchodźców (...) Mimo zimna rozchodził się zapach rozkładu.Annemarie Lubcke
Obok zdjęcie z czeskiej Pragi z 20 lipca - tłumy oczekujących na wywóz Niemców. Jeden z mężczyzn ma wydrapaną na kurtce swastykę.
Jest też wspomnienie Polki Józefy Domaradzkiej-Okrzesy, którą kilka miesięcy później przesiedlono z Kresów.
Weszliśmy do domu, w którym okna były powybijane. W pokoiku na pierwszym piętrze mieszkała 85-letnia babcia, Amalia Kaul z trójką wnucząt (...). Zamieszkaliśmy w kuchni na dole. Nie było prądu. Ojciec czymś powypychał okna, rozpalił w piecu, ze stodoły przyniósł słomę i wyścielił nią podłogę do spania. To było nasze pierwsze luksusowe obozowisko od tak długiego czasu.Józefa Domaradzka-Okrzesa
To właśnie było to "zwykłe" życie, na które rzadko jest miejsce w podręcznikach.
Na pomoc literatura
Skoro podręczniki nie udzielają satysfakcjonującej odpowiedzi na pytania o koniec wojny, zwracam się z nimi do doświadczonych nauczycielek. A one mają książki, dużo książek!
Natalia Szumska przez lata uczyła w liceum, od roku pracuje w Muzeum Historii Polski w Warszawie. - Kiedy pracowałam w szkole, łatwiej było mi rozmawiać o "końcu" pierwszej wojny światowej - wyznaje na wstępie. - Pytałam wtedy uczniów, jakie problemy trzeba było rozwiązać w związku z powstaniem nowego państwa? I co my właściwie świętujemy 11 listopada? Czy na pstryknięcie w atlasach pojawiła się Polska? To wdzięczny temat. Można mówić o różnicach między zaborami, o tym, jaki ustrój może mieć państwo, czy dla wszystkich wojna oznaczała to samo.
Ale i na rozmowę o końcu drugiej wojny światowej Natalia znalazła sposób: - Jest taki wiersz Wisławy Szymborskiej "Koniec i początek", który dobrze otwiera rozmowy z młodzieżą.
- To brutalny wiersz, ale świetnie współgra z kolorowymi zdjęciami Henry’ego Cobba - ocenia nauczycielka.
To zdjęcia nie tuż po, a "dopiero" z 1947 roku. Zrujnowana Warszawa, Szczecin i Wrocław, w kolorze, zrobione podczas wizyty amerykańskich architektów, którzy oglądali postępy w odbudowie Polski. Najstarszym przypominają, młodym unaoczniają, jak długi i żmudny musiał to być proces.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ:
- Świat nie był czarno-biały, jak ilustracje z podręczników - zauważa Natalia Szumska. I właśnie to próbowała przekazać zawsze swoim uczniom i uczennicom.
Lubiła z nimi rozmawiać o granicach. I historii pełnej paradoksów, na przykład jak ta, gdy ludzie mieli dom w Polsce, a kurnik w ZSRR - pisała o tym w reportażu "Rubież" Ewa Pluta. Historię Ziem Odzyskanych świetnie opisała Beata Halicka w "Polskim Dzikim Zachodzie", a odbudowę Warszawy - Grzegorz Piątek w książce "Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944-1949".
Wojna się jednak nie kończy
- Piątek, do odpowiedzi! - myślę po cichu.
Dzwonię więc do krytyka i historyka architektury, autora wielu nagradzanych książek. I jednak odwracam rolę, jak uczennica pytam: proszę pana, a czym właściwie był ten koniec wojny?
- Odpowiedź z dzisiejszej perspektywy to zawsze trochę uzurpacja - zastrzega Piątek. - Nie będąc bezpośrednim świadkiem zdarzeń, nigdy nie można być pewnym, czy wszystko się dobrze odczytało. Ale z drugiej strony zajęcie się daną sprawą po latach, też ma swoje zalety. Świadek skupia się na własnym doświadczeniu i rozciąga je na innych. Ktoś badający tę samą historię po latach, zwykle różne perspektywy splata. Ale do brzegu: to, czego jestem pewien to, że… wojna się nie kończy. Ona zostaje w ludziach i z ludźmi.
Piątek zauważa, że po krótkim momencie świętowania ludzie zostali z rezultatami wojny, które nie ograniczały się tylko do ruin. Nawet tam, gdzie nie było zniszczeń, odczuć można było stratę. - W czasie wojny następuje zamieszanie, pomieszanie porządków - mówi Piątek. - Marcin Zaremba w "Wielkiej trwodze" pisze, że społeczeństwo zmieniło się w "społeczną kaszę". Burzą się hierarchie, opadają maski, instytucje się rozsypują. Zmienia się to, kto jest ważny, do kogo należy władza i kto ma głos. Następuje wielkie zwątpienie w dotychczasowy porządek. Ludzie mają traumy, rozsypują się rodziny. I dlatego myślę, że ta wojna się nie kończy, dopóki żyją ludzie, którzy ją przeżyli, a może i dłużej - dodaje.
Pytam o architekturę, bo to ona - a właściwie ludzie ją tworzący - są głównymi bohaterami książki Piątka. Młodym ludziom w 2025 roku trudno może być wyobrazić sobie wielki proces odbudowy. - I tu też trudno postawić datę graniczną dla końca odbudowy - zauważa Piątek. - Ja stawiam ją w okolicach końca lat 60. i początku 70., gdy zapada decyzja o odbudowie Zamku Królewskiego. Mniej więcej w tym czasie Warszawa osiąga przedwojenny stan zaludnienia, czyli milion trzysta tysięcy mieszkańców - dodaje.
- W architektonicznym ujęciu wojna w Warszawie kończyła się więc przez blisko 30 lat - zauważam.
- A przecież formalnie na Pradze skończyła się już w połowie września 1944 roku, a na lewym brzegu 17 stycznia 1945 - przypomina Piątek. - Miasto było w co najmniej 60 procentach zniszczone. Ludzie bardzo długo żyli w jego ruinach. Nie było pieniędzy, materiałów, technologii na szybką odbudowę. W zasadzie nie było wiadomo, od czego zacząć. I trzeba było wybrać te najbardziej prozaiczne rzeczy: naprawę mostów, uruchomienie komunikacji miejskiej, wodociągów.
Piątek przypomina też, że "koniec wojny" mógł zaprowadzić stolicę do zupełnie innego punktu. Takiego, w którym nie byłoby ani jego książki o "Najlepszym mieście świata", ani naszej rozmowy. - W styczniu 1945 roku zupełnie poważnie brano pod uwagę, by z powodu kosztów i słabych możliwości technicznych nie podejmować odbudowy od razu - przypomina. - Rozważano pozostawienie w Warszawie stolicy nominalnej, a ulokowanie instytucji centralnych w Łodzi lub innych, mniej zniszczonych miastach jak Katowice czy Kraków. Gdy patrzymy wstecz, pewne rzeczy wydają się nam nieuchronne, skoro już się wydarzyły. Ale ten "koniec" mógł być zupełnie inny.
Tymczasem dziś, gdy Piątek myśli o wiośnie 1945 roku, w głowie wyświetla mu się zdjęcie, na którym widać architektów z Biura Odbudowy Stolicy. Są na manifestacji na placu Teatralnym z okazji końca wojny. Niosą transparent: "Koniec wojny. Początek odbudowy". - To był ich "koniec", mieli wyraźne zadanie do spełnienia - przypomina.
A z tym majowym świętowaniem ma do opowiedzenia jeszcze jedną historię. - Byli wtedy w Warszawie ludzie, którzy w radości zaczęli strzelać, odpalać różne ładunki wybuchowe. I część warszawiaków pochowała się do piwnic, bo myślała, że ta wojna, co to dopiero się skończyła, jednak znów się zaczęła - opowiada Piątek. I kończy naszą minilekcję: - Dla mnie maj 1945 roku to obraz życia na ruinach. Żywiołowy handel uliczny, szyldy wracające na zniszczone budynki, w których prowadzone są małe biznesy. Wszędzie wywieszane kartki o poszukiwaniu zaginionych bliskich. I w tym wszystkim ludzie dziwacznie poubierani w to, w czym ten koniec wojny ich zastał, co dało się znaleźć lub zostało wyszabrowane.
Szaber i związany z nim wstyd to jeden z wielu powodów, dla których w części domów o końcu wojny się nie rozmawiało i nadal nie rozmawia. - Ludzie mają za sobą wiele historii, które są trudne lub po prostu wstydliwe - mówi Grzegorz Piątek. - Dla nich koniec wojny to był koniec starego życia. A wtedy prawie każdy przeżył coś wartego zapomnienia.
Zagubieni bliscy nie mogli napisać na fejsie
Anna Dzierzgowska, wieloletnia nauczycielka licealna i tłumaczka literatury, na hasło "koniec wojny" od razu myśli o fragmentach książek, które mogłaby podsunąć uczniom i uczennicom. Na przykład "PRL dla początkujących" Jacka Kuronia i Jacka Żakowskiego (Wydawnictwo Dolnośląskie, 1998). - Są tam opisy energii ludzi, którzy zbierali się natychmiast do odbudowywania sobie życia - wskazuje.
Albo "Budowanie Polski Ludowej. Robotnicy a komuniści 1945-1950" Padraica Kenneya, którą dekadę temu przełożyła na język polski dla Wydawnictwa W.A.B.
- To historie o robotnikach, którzy jeszcze przed 8 maja, po wyzwoleniu Łodzi, uruchamiali "swoje" fabryki - opisuje.
Gdyby teraz miała poprowadzić lekcję o końcu wojny, na pewno przyniosłaby młodzieży pamiętniki. - Nie takie martyrologiczne, spod znaku: "oto nastała nowa okupacja", tylko te przyziemne: "było ciężko, ale ludzie rzucili się odbudowywać sobie życie, tak jak mogli" - zdradza nauczycielka.
Poleca zajrzeć do dzienników Zofii Nałkowskiej, która w maju 1945 roku pisała, że "świat dzieje się z szaloną szybkością". I z entuzjazmem dzieliła się: "Żyję, niesiona olbrzymim prądem tej przemiany, która na szczęście mi dogadza, która jest moją sprawą".
Albo do wspomnień dziennikarza Zbigniewa Mitznera, który widział Nałkowską w tym czasie:
Dzierzgowska podrzuca też kolejny wątek, o którym próżno szukać pogłębionych informacji w szkolnych podręcznikach: - Poszukałabym źródeł o tym, jak Czerwony Krzyż pomagał ludziom po wojnie się odnajdywać. Z dydaktycznego punktu widzenia jest to rzut oka w świat sprzed internetu, w którym nie dostajesz wiadomości od swoich zagubionych bliskich na fejsie.
Znajduję wypowiedź Antoniny Sztomberkowej, wieloletniej szefowej PCK, z 1981 roku: - Najdziwniejsze może się wydać komuś, że w Warszawie w 1945 roku liczba odnalezionych, przy prawie żadnych możliwościach poszukiwań, była największa. Działo się tak, ponieważ miejscem spotkań był Polski Czerwony Krzyż. Tu były niesamowite kolejki, często ludzie spotykali się już w tych kolejkach, bo jedni czekali, żeby zgłosić poszukiwanie, a drudzy wracali do kraju i rejestrowali się w PCK.
- "Koniec wojny" to też historia żydowska - przypomina Dzierzgowska. - Zdarzało się, że ocalali z Holocaustu wracali do siebie, tylko po to, by się przekonać, że ich domy są już zajęte i nie są mile widziani.
Żadne z rodziców Anny Dzierzgowskiej nie urodziło się w miejscu, z którego pochodzili ich rodzice. Byli dziećmi ludzi, którzy po wojnie nigdy już nie wrócili do dawnych domów. To też kawałek powojennej rzeczywistości. - Dopiero z czasem dziadkowie z obu stron trafili do Warszawy. Ale też na tyle wcześnie, że w dzieciństwie w rodzinie opowiadano mi o tym, jak odgruzowywało się miasto w soboty - mówi historyczka. I zaraz dodaje: - Właśnie, historie lokalne! Ja już myślę jak warszawianka, ale przecież każde miejsce miało inną historię "końca wojny".
Czy oni się nie cieszyli?
Agnieszka Wrzesińska, ta, która podrzuciła mi polsko-niemiecki podręcznik dla ósmoklasistów, swoim uczniom i uczennicom poleciłaby książkę Karoliny Kuszyk "Poniemieckie". Są z Dolnego Śląska, więc to reportaż o nich i ich bliskich. - Super pokazuje złożoność historii - mówi. - Myślę, że warto dawać młodzieży zadanie, by dowiedzieli się, skąd pochodzą pradziadkowie czy prapradziadkowie.
- Myślisz, że mogą tego nie wiedzieć? - przerywam zaskoczona. Też jestem wnuczką przesiedleńców, moja rodzina pochodzi w większości z powiatu złoczowskiego w dzisiejszej Ukrainie.
- Czasem nie wiedzą, szczególnie w podstawówce - przyznaje Agnieszka. - Nie zawsze w domach mówi się o tym, że pradziadkowie pochodzą ze Lwowa. A w klasach już mam dzieci, które tych swoich pradziadków często nie zdążyły poznać. Ich dziadkowie urodzili się już tu, na Dolnym Śląsku. Co było przed nimi, to już naprawdę odległa historia.
Tak odległa, że w jej zrozumieniu dzieciom pomaga wycieczka na… cmentarz. - U nas w Obornikach można szukać nagrobków niemieckich i żydowskich. Zdarza się, że na tablicach są podkreślenia, że ktoś pochodził z Husiatyna czy Kut - mówi nauczycielka.
Anna Leman-Błajda, nauczycielka i opiekunka samorządu szkolnego w podstawówce w Łochowie na Kujawach (w sieci działa jako Histokerka), gdy mówi o końcu wojny, dzieli się z uczniami rodzinną historią. - Zawsze pokazuję zdjęcia mojej babci Heleny, która będzie w maju obchodziła 97. urodziny, a która w czasie drugiej wojny światowej wywieziona została z całą rodziną na przymusowe roboty do Rzeszy - zdradza. - Jej relacja o końcu wojny to przede wszystkim radość, pakowanie się do powrotu do domu na Kaszubach. Ale to też smutek i płacz rodziny niemieckiej przy wyjeździe babci, bo trafiła na taką spokojną, która doceniała jej pracę - opowiada nauczycielka. I dodaje: - Powrót babci do domu to powrót pełen radości z odzyskanej Rzeczypospolitej.
Nie wszyscy się tak cieszyli. Wielu nauczycieli odwołuje się za to do swojej rodzinnej historii.
- To jest jeden z moich ulubionych tematów! - mówi na wstępie Jacek Staniszewski, historyk i dyrektor niepublicznej szkoły w Warszawie DobraTu, od niedawna szef działu edukacji w Instytucie Pileckiego. - Bardzo szybko przechodzę przez drugą wojnę, skupiając się na życiu zwyczajnych ludzi. Tych wszystkich walk, marek czołgów i tym podobnych w ogóle prawie nie omawiam. Kiedy przychodzi czas na zakończenie wojny, omawiam z nimi temat: "Co się działo w Dzień Zwycięstwa?".
Staniszewski w przeszłości gruntownie przepytał dziadków i tatę w sprawie końca wojny. - Oni zgodnie mówili, że nie pamiętają tego konkretnego momentu, gdy wojna się skończyła - wspomina nauczyciel i tym dzieli się z uczniami. Jeden z nich powiedział mu kiedyś, że z "końcem wojny jest trochę jak z końcem pandemii". - Wszyscy marzyli, że w końcu minie, ale kiedy to się stało… to nie potrafimy podać konkretnej daty - zauważa Jacek Staniszewski.
- Dla mnie istotną rzeczą jest rozmowa o czymś, co nazywam "dwiema Polskami" - mówi Staniszewski. - Jedna to ta przedwojenna, londyńska, akowska. Druga, ta nowa, lubelska, moskiewska, ludowa. Uczniom one się często mylą, a są ważne, by potem rozmawiać o kształtowaniu się PRL czy Żołnierzach Wyklętych.
Pomóc mają fragmenty wspomnień m.in. repatrianta z Wileńszczyzny, żołnierza AK, działacza komunistycznego, ale też zwykłej mieszkanki Żyrardowa.
Zadaniem nastolatków jest przeczytać te teksty, nadać tytuł każdej wypowiedzi, sprawdzić, kto pisze i do której Polski mógłby należeć.
- Później wracamy do ich wyobrażeń o tym, jak mógłby wyglądać Dzień Zwycięstwa i rozmawiamy o tym, od czego zależy stosunek do "końca wojny" - mówi Staniszewski. - Na uczniach chyba największe wrażenie robi opowieść żołnierza AK aresztowanego przez NKWD. Jest o morale Niemców w tym czasie, ale też odklejeniu od zwykłego życia. Młodzież nie może się nadziwić, że oni cieszą się z końca wojny, choć ją przegrali.
O tym, jak różne mogą być perspektywy, pisał w 2020 roku w "Tygodniku Powszechnym" reporter Łukasz Kamiński w "Polskim spojrzeniu na koniec wojny". I już na wstępie podsumowywał go lepiej niż liczne podręczniki, które przeglądałam: "Polacy byli rozproszeni, a położenie danej grupy rzutowało na odczucia towarzyszące końcu wojny. Inaczej reagowali robotnicy przymusowi na terenie Niemiec, inaczej dawni zesłańcy i dopiero co deportowani do sowieckich łagrów. Inne było położenie żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i emigracji politycznej, a inne mieszkańców Kresów, którzy musieli podejmować dramatyczne decyzje o opuszczeniu swoich małych ojczyzn. Nawet mieszkańcy terytorium kontrolowanego przez komunistyczne władze nie mieli jednolitych doświadczeń: jedni od 10 miesięcy znali smak życia bez Niemców, a za to w towarzystwie UB i NKWD, inni właśnie go poznawali. Co innego 8 maja oznaczał dla ocalałych z Holokaustu, a co innego dla partyzantów z coraz liczniej tworzących się na nowo – wbrew rozkazom dowództwa – oddziałów leśnych".
Ogłoszenia drobne o wielkiej historii
Z inspiracji nauczycielek historii sięgam też do prasy historycznej i książki Magdaleny Grzebałkowskiej "1945. Wojna i pokój". Reporterka pracując nad swoją głośną książką, zbierała ogłoszenia drobne i jak sama wyznaje - płakała nad nimi. Na ich podstawie obserwowała bowiem, jak ludzie przestają szukać żywych, a zaczynają szukać zwłok lub świadków śmierci najbliższych.
Były więc ogłoszenia o tym, że ktoś odda z nędzy zdrowe dziecko albo o poszukiwaniu zaginionych zwierząt. Na przykład: "Pani, której przekazałam przez płot w obozie w Pruszkowie dwa szpice - bardzo proszę o kontakt, bo pragnę je odzyskać". Albo: "Wszystko, co mi zostało, to brunatna suczka owczarka z obrożą. Zaginęła między Polną a Mokotowską. Serdecznie proszę o zwrot".
Grzebałkowska płakała też nad innymi, na pozór przyziemnymi ogłoszeniami. Bo kiedy widziała, że ktoś chce sprzedać futro, nocnik, dzbanek, obrazy "o wartości Rubensa", wóz na balonach, czyli oponach, to "wiadomo było, że to szabrownik próbuje opchnąć łup".
Dzięki Grzebałkowskiej zaglądam do fragmentów majowych numerów "Życia Warszawy". Tam jest życie zwykłych ludzi!
Już 4 maja Komitet organizacyjny Towarzystwa do Walki z Alkoholem wzywa do zwołania "ogólnokrajowego zjazdu abstynentów", a dzień później Wydział Opieki Społecznej wznawia opiekę nad dziećmi w rodzinach zastępczych. 7 maja pojawia się zapowiedź uruchomienia "sześciu przenośnych aparatów kąpieliskowych przy Ośrodkach Zdrowia dla walki z wszawicą u ludzi, którzy są w bezpośrednim kontakcie z durem plamistym oraz dla walki z epidemią świerzbu". Jest też informacja o uruchomieniu 9 maja ruchu dwustronnego dla pieszych na moście pontonowym i o lotach bezpośrednich z Warszawy do Gdańska. Apele, by nie pić nieprzegotowanej wody, a śmieci zakopywać co najmniej na głębokości metra. Zachęty, by korzystać z Centrali Skupu Książek.
Pod koniec maja odezwa w "Dzienniku Bałtyckim": "Musimy teraz wszyscy pracować tak, jak walczył nasz żołnierz na froncie!".
Jak wiele historii da się odtworzyć z prasy!
Ale na końcu tekstu Grzebałkowskiej sprzed dekady są takie zdania, a właściwie pytania, które ciągle tłuką mi się w głowie:
Może właśnie o to chodziło w całej tej mojej pracy? Żebyśmy sobie przypomnieli to, czego nasi dziadkowie, nasze babcie nie byli w stanie nam opowiedzieć. Albo my nie potrafiliśmy do końca wysłuchać?Magdalena Grzebałkowska
Może właśnie o to chodzi też w pytaniu: "co to znaczy, że wojna się skończyła?". Żeby wciąż i wciąż próbować o to pytać tych, którzy jeszcze pamiętają. Choć raczej nie dowiemy się od nich, "co robili 8 maja?" - jak zwykliśmy pytać w wypadku wielkich wydarzeń. Ta data to już - od bardzo dawna - tylko i aż symbol.
Dlatego warto pytać też tych, którzy koniec wojny upamiętniają - również w podręcznikach - dlaczego robią to tak, a nie inaczej. I gdzie są w ich opowieściach ci ludzie, których za moment już z nami nie będzie.
Gdy w maju 2025 roku pytam Grzebałkowską, czy dekadę od premiery inaczej odpowiada na pytania o koniec wojny, mówi krótko: - Nie, raczej tylko mocniej upewniłam się w poczuciu, że jednego końca wojny nie było.
Źródło: TVN24+
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Gzell/PAP