Reporter "Czarno na białym" Marcin Gutowski dotarł do ludzi znających sprawców wypadku, w którym na Słowacji zginął 57-letni kierowca skody. Jak przyznał były wspólnik Łukasza K., organizatora zakończonego tragedią wyjazdu, 26-letni mężczyzna "lubił luksusowe marki". Od jakiegoś czasu działali osobno. - Poróżniły nas rzeczy związane z organizacją - mówił.
Za tragicznie zakończony rajd Polakom grozi bardzo surowa kara. Słowacka prokuratura zaostrzyła zarzuty i domaga się do 20 lat więzienia. Mężczyźni przebywają w areszcie.
"Jeśli nie macie planów na weekend, to trzeba korzystać z resztek pogody! To ma być jedno z cieplejszych i bardziej słonecznych zakończeń tygodnia, wobec czego zapraszam do wypadu do Zakopanego, aby później powędrować pięknymi drogami wśród atrakcji Słowacji" - tak brzmiało zaproszenie na feralny wyjazd sprzed kilkunastu dni. Podobne dotarło do Jerzego Dziewulskiego, byłego antyterrorysty, a prywatnie amatorskiego licencjonowanego kierowcy rajdowego.
"Chęć pochwalenia się takimi samochodami jest nieodłączna"
- Otrzymałem zaproszenie od jednego z organizatorów. Byłem na wielu spotkaniach z nimi, na takich eventach, które on organizuje, ale także inni. To miał być taki wyjazd kończący sezon, więc dość atrakcyjny. Zakopane, dobre hotele. Później znowu dobry hotel gdzieś na terenie Słowacji. Fajne przejazdy, dobre drogi - opowiedział Dziewulski. - Zdecydowałem się jednak na to nie pojechać - dodał.
- Jedni się spotykają na golfie, inni na meczach tenisa, a inni jeżdżą samochodami i tak się spotykają - wyjaśniał Łukasz Byśkiniewicz, dziennikarz TVN Turbo i kierowca rajdowy.
- Może nie imponowanie, ale chęć pochwalenia się takimi samochodami jest nieodłączna. Coś w tym jest. Widzimy ten błysk w oczach ludzi, którzy pewnie zazdroszczą takich samochodów - przyznał Dziewulski.
Środowisko milczy
Po wypadku, w którym zginął kierowca ze Słowacji większość środowiska, znajomi, współpracownicy i przedstawiciele branży nie chcą rozmawiać o kierowcach z Polski, którzy doprowadzili do tej tragedii.
- Nie będziemy zabierać jednak głosu w tej sprawie. Nie chciałbym się, że tak powiem, jakoś wzrokowo utożsamiać z tą sprawą, tak że muszę odmówić - powiedział mężczyzna odpowiedzialny za podobne wyjazdy. - Powód jest taki, że ta Słowacja jest mi po prostu mocno nie na rękę - przyznał inny.
Organizatorem zakończonego tragicznie wyjazdu był 26-letni Łukasz K. To bloger, organizator zlotów luksusowych aut i wspólnych wyjazdów dla ich kierowców. Jechał wypożyczonym na testy mercedesem.
- Jego pasją zdecydowanie były samochody. Bardzo się udzielał i lubił luksusowe marki - wspomniał Krzysztof Horowski, były wspólnik Łukasza K. Przed laty razem organizowali podobne wyjazdy.
- Poróżniły nas rzeczy związane z organizacją. Ja widziałem dużo niedociągnięć, które jemu nie przeszkadzały - zdradził właściciel firmy organizującej wyprawy luksusowych aut.
Zaczęli więc działać każdy na własną rękę.
"Absolutnie nie" sprawiał wrażenia człowieka nieodpowiedzialnego
Łukasz K. współorganizował między innymi polską edycję znanych w całej Europie zlotów luksusowych aut. - To cykl spotkań przeznaczonych dla właścicieli aut ekskluzywnych. W Polsce jesteśmy obecni od trzech sezonów i do tej pory zorganizowaliśmy dziewięć spotkań tego typu. Przekrój samochodów bardzo duży, jak i przekrój właścicieli tych aut jest dość potężny. Mamy osoby tutejsze, przyjezdne i ludzi, którzy jeżdżą po wszystkich naszych polskich i międzynarodowych imprezach - opowiadał Łukasz K. portalowi trojmiasto.pl.
- Między innymi z tym samym człowiekiem jechaliśmy do Szwajcarii, do Nicei, do Monte Carlo. Zwiedzaliśmy fabrykę ferrari, lamborghini - opowiadał Dziewulski. Na pytanie, czy organizator sprawiał wrażenie człowieka nieodpowiedzialnego, stwierdził: - Absolutnie nie.
- Nie staję w jego obronie, tylko mówię uczciwie jak to rzeczywiście wygląda - dodał.
- Dowiedziałem się o tym tydzień temu, że w marcu 2015 roku założył firmę, która nazywa się zupełnie tak jak moja i dołożył jeszcze do niej "PL", co sugeruje powiązanie z moją stroną internetową - stwierdził z kolei Horowski.
Zdjęcie Horowskiego po wypadku na Słowacji rozprzestrzeniło się w internecie jako portret Łukasza K. Horowskiemu i jego firmie szybko przypisano też odpowiedzialność za feralny wyjazd. Skojarzono z nim też jedno z aut - żółte ferrari, niemal identyczne z tym, które brało udział w wypadku.
Syn poznańskiego biznesmena
Za Łukaszem K. w żółtym ferrari jechał Adam Sz. 27-letni syn poznańskiego biznesmena, prezes jednej z należących do rodziny firm i członek rady nadzorczej innej. - Okazyjnie chyba tym samochodem jeździł po prostu. To nie jest tak, że on jeździł tym samochodem na co dzień. To był raczej przypadek - powiedział jeden z pracowników magazynu, który zna Adama Sz. Zdaniem mężczyzny 27-latek "nie był jakimś tam szybkim i wściekłym".
Przeczy temu nagranie z polskiej autostrady, na którym widać żółte ferrari, później rozbite na Słowacji. Rodzice Adama Sz. odmawiają rozmowy na jego temat. - Na tym etapie nie będę udzielać żadnych komentarzy. Naprawdę nie mogę się wypowiedzieć. I nie chcę - usłyszał reporter TVN24 od kobiety.
Słowackie media podawały informacje, wedle których biologiczna matka Adama Sz. miała zginąć w wypadku samochodowym. Tej informacji nie udało się jednak potwierdzić.
"To było morderstwo"
- Jak ja to zobaczyłem, to nie wierzyłem. Jak można we trzech się ścigać? Ja to w pierwszej chwili nazwałem "morderstwem". To nie był wypadek, to było morderstwo - powiedział Łukasz Byśkiniewicz.
- Na wyścigach jeden samochód jedzie za drugim i powstaje tak zwany pociąg, tunel powietrzny i samochody jadą szybciej. Chyba sobie taką zabawę urządzili na drodze - skomentował dziennikarz TVN Turbo.
Trzecim samochodem, za Łukaszem K i Adamem Sz., jechał 42-letni Marcin L., przedsiębiorca z Trójmiasta, handlujący komputerami i używanymi autami klasy premium. Również jego bliscy, sąsiedzi i współpracownicy nie chcą rozmawiać o wypadku.
- Jesteśmy kolegami od ponad dwudziestu lat. A stało się, jak stało. Dla dobra sprawy, dla dobra kolegi, no nie chcę po prostu żadnych informacji udzielać, bo nic to nie zmieni. A nie chcę się pogrążać po prostu - argumentował jeden z jego znajomych.
"To standard zachowań w Polsce"
To właśnie w zderzeniu z porsche kierowanym przez Marcina L. zginął słowacki kierowca skody. Polskiemu kierowcy, na którym ciąży zarzut spowodowania śmiertelnego wypadku, grozi od 15 do 20 lat więzienia. Łukaszowi K. i Adamowi Sz. za spowodowanie zagrożenia powszechnego grozi od 10 do 15 lat więzienia.
Słowaccy śledczy badają też trop innych aut, które miały brać udział w wyprawie. W sieci do niedawna można było odnaleźć zdjęcia czarnego forda mustanga i niebieskiego lamborghini - to z niego ma także pochodzić nagranie, na którym widać, że kierujący pojazdem porusza się z prędkością 236 km/h.
- W tym przypadku rzeczywiście nie zachowano rozsądku. Te spotkania to nie jest powód do takiej śmiertelnej jazdy, gonitwy, bo to jest na co dzień - powiedział Dziewulski. - To jest standard zachowań w Polsce - ocenił były policjant.
Autor: asty//now / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24